piątek, 7 sierpnia 2020

Rozdział 20

 Tym razem utrata przytomności była podwójnie bolesna. Gdy się obudziłam, moja głowa pulsowała przeraźliwym bólem, a żołądek podchodził do gardła. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, ani co dokładnie się stało. Mój mózg postanowił zastrajkować. Spróbowałam powoli uchylić powieki. Mroczki zatańczyły mi przed oczami. Jęknęłam. Podparłam się na łokciach i spróbowałam podnieść. Ból wybuchnął podwójną siłą. Opadłam na ziemię, oddychając ciężko. Pod palcami czułam coś miękkiego, chyba wykładzinę. Wokół pachniało stęchlizną i truskawkami. Znów zrobiło mi się niedobrze. 

Próbowałam przypomnieć sobie, co się stało. Ostatnim, co pamiętałam, było wejście z Ezékiélem do świątyni i natknięcie się na Pierrette i Waltera, walczących z dziwnym widmem. Potem była pustka. Totalna pustka. Ciemność. 

Z trudem obróciłam się na bok. Wzięłam głęboki wdech i usiadłam. W końcu trudem otworzyłam oczy. Rozejrzałam w okół. Na początku obraz był rozmazany, ale po kilku minutach wyostrzył się. Znajdowałam się w jakimś pokoju. Mógł mieć z dwa metry szerokości i trzy długości. Podłogę pokrywała stara, szara wykładzina, a jedną ze ścian wyłożono tapetą w różowe kwiatki. Pod małym, zakratowanym oknem, stało metalowe łóżko. Było jedynym meblem. 

Doczołgałam się do niego i usiadłam na skrzypiącym materacu. Nadal kręciło mi się w głowie. Próbowałam wyjrzeć przez okno, ale zobaczyłam tylko biel. A dokładnie śnieg, który przykrył ciągnące się aż po horyzont pola. 

Drewniany drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Odwróciłam się i zobaczyłam tę samą czarownicę, która mnie porwała. Poderwałam się na nogi. Od razu tego pożałowałam. Opadłam z powrotem na łóżko, mając wrażenie, że w moją głowę wbija się miliony gwoździ. 

— Pij, jesteś odwodniona. — Kobieta rzuciła na łóżko butelkę z wodą. 

Spojrzałam na nią spode łba. Nawet nie drgnęłam. Co jak co, ale coś tam z pogadanek rodziców pamiętam. Nie bierze się jedzenia i picia od obcych. 

A już szczególnie od takich, którzy cię uprowadzili, a wcześniej próbowali zabić twoje rodzeństwo. 

— Czego chcesz? — warknęłam. 

Zarina ( tak chyba miała na imię?) tylko przewróciła oczami. Przeszła powoli przez pokój i stanęłam pod oknem. 

— Twoja siostra i przyjaciel dzielnie walczyli — powiedziała. — Ale niestety przy czarodziejach Zakonu są niczym pyłek traw. — Roześmiała się cynicznie. 

Przełknęłam ślinę. Nie podobało mi się to, co powiedziała. Przed oczami stanął mi obraz nieprzytomnego Waltera i poobijanej Pretty. I Ezékiéla, który tak bardzo starał się mnie chronić. Nawet nie chciałam myśleć, co mogła im zrobić Zarina. 

— Jeśli ich skrzywdzisz…. 

Machnęła z irytacją ręką, jakbym była upierdliwym owadem. 

— Mamy ważniejsze sprawy na głowie. Zaraz ktoś przyniesie ci śniadanie. Radzę ci wszystko zjeść, bo czeka nas długi dzień. — Po tych słowach odwróciła się na pięcie i po prostu wyszła. 

Znów zostałam sama. Obeszłam dokładnie cały pokój. Tak jak przypuszczałam, drzwi były zamknięte na amen, a gdy tylko spróbowałam dotknąć krat, te poraziły mnie prądem. Zabrali mi też noże i pistolet. Zostawili tylko ubrania, w tym moją ukochaną, dżinsową kurtkę. Co była zarazem pocieszające, jak i irytujące. Hej, jak już bawimy się w księżniczkę uwięzioną w wieży, to chociaż daliby mi suknie, co nie?!

Jakieś pół godziny później wszedł facet z tacą z jedzeniem. Bez słowa postawił ją na podłodze. Kusiło mnie, by go obezwładnić i spróbować uciec, ale byłam zdecydowanie za słaba. Do tego zaczynało mi burczeć w brzuchu, a przyniesiona kanapka wyglądała zaskakująco apetycznie. 

Zarina wróciła dokładnie w chwili, gdy skończyłam jeść. Przyprowadziła ze sobą dwóch osiłków. Zakuli mnie w kajdanki, które pobłyskiwały dziwnym światłem i wypchnęli na korytarz. 

— Potrafię iść sama — warknęłam, gdy prawie przewlekli mnie po wykładzinie. 

Zarina skinęła głową na swoich goryli. Doszliśmy klatki schodowej. Zimnej i brudnej, jak cały budynek. Nie mam pojęcia, ile pięter pokonaliśmy, przestałam liczyć po szóstym. Zatrzymaliśmy się dopiero przy zwykłych dwu-skrzydłowych drzwiach. Wystarczyło, by czarownica machnęła ręką, a stanęły przed nami otworem. 

Znaleźliśmy się w czymś na wzór biblioteki. Ogromna pomieszczenie, od podłogi pod sufit wypełnione regałami z książkami. Po sali rozsiane były miękkie fotele, kanapy i małe stoliki na herbatkę. Na samym końcu stało długie, ciemne biurko. Siedząca za nim siwowłosa kobieta nawet na nas nie spojrzała. 

— Czego? 

— Przyprowadziłam błąd, szanowna pani. — Zarin a ukłon iła się w pasie. Jeden z osiłków pchnął mnie w plecy tak, by zmusić do ukłony. 

— Błąd? 

— Michelle Antiga. Ta, która urodziła się przez niekompetencje jednego z naszych pracowników. 

O, super. A ja myślałam, że to bocian przynosi dzieci. 

Szefowa w końcu wstała i mogłam zobaczyć jej twarz. Była wyższa od Zariny, ale mogła mieć zarazem dwadzieścia jak siedemdziesiąt lat. Szare włosy związała w gruby warkocz, a na ramiona miała narzucony czerwony płaszcz typowy dla członków Zakonu. 

— Dobrze się spisałaś. — Z aprobatą pokiwała głową. — Odeślij swoich ludzi. Mamy trochę spraw do omówienia. 

Zarina pstryknęła palcami i goryle rozpłynęli się we mgle. Potem wskazała mi jeden z foteli. Usiadłam, cały czas podejrzliwie rozglądając się w okół. Było zdecydowanie za spokojnie i za pokojowo. Żadnych łańcuchów, żadnych sal tortur, niczego z podstawowego wyposażenia prawdziwej, złowieszczej organizacji. Mogłam jedynie przypuszczać, że wszystkie wyjścia zabezpieczone są skomplikowanymi zaklęciami, a gdybym tylko spróbowała uciec, to zostałby po mnie kupka atomów. 

Obydwie kobiety usiadły obok. Szefowa, bo musiała nią być, założyła nogę na nogę i klasnęła. Na stoliku pojawiły się filiżanki z herbatą. 

— Miło w końcu cię poznać, Michelle. — Uśmiechnęła się ciepło. 

Parsknęłam śmiechem. Zacisnęłam palce na kolanach i przybrałam najbardziej niewzruszony wyraz twarzy na jaki było mnie stać. Zarina nerwowo wierciła się na krześle. 

— Pewnie zastanawiasz się, po co w ogóle tu jesteś — kontynuowała szefowa. — Cóż, prawdą jest, że początkowo zamierzaliśmy cię zabić. Jesteś w końcu błędem. To oczywiste, że nie powinnaś istnieć, chyba się ze mną zgadzasz? Ale odkryliśmy, że możesz być użyteczną jednostką. 

Zmrużyłam oczy. Nadal nic nie mówiłam. Byłam niczym lodowy głaz, królowa bez serca. A co, aktorką chyba byłam całkiem niezłą. Jedynie podświadomie czułam, że coś jest nie tak. Bo sorry, ale tylko w filmach złoczyńcy najpierw zdradzają swój przebiegły plan, a potem zabijają superbohatera. A ja w filmie nie byłam. 

Choć kto wie? Ostatnie kilka tygodni byłoby świetnym scenariuszem. 

— Odkryliśmy, że błędy takie jak ty posiadają nadzwyczaj rzadki rodzaj energii. Najczęściej pozostaje uśpiony aż do ich śmierci, tudzież wymazania z historii. Jednak udało nam się znaleźć sposób, jak ją wykorzystać. Oczywiście do swoich celów. 

Aha, super. Czyli o to chodziło. Nie potrzebowali mnie, jako osoby. Potrzebowali tego, co miałam w środku, choć sama nie miałam pojęcia, o co może chodzić. Bo ani razu, powtarzam ani razu, nie wykazał się chociaż odrobiną umiejętności magicznych. 

— Chyba nie myślicie, że wam pomogę — syknęłam w końcu. 

Szefowa wybuchnęła śmiechem. 

— Och, oczywiście, że nie. Przynajmniej nie na początku. Wy, zwykli ludzie, macie zaskakujące poczucie godności. Potrzebujecie naprawdę wielu argumentów i trochę zachęty, by dostrzec prawdziwy bieg wydarzeń. 

Przełknęłam głośno ślinę. Spojrzałam kątem oka na Zarinę, która uśmiechała się triumfalnie. Choć nie nosiła czerwonej peleryny jak pozostali, to teraz dostrzegłam, jak bardzo związana jest z Zakonem. Każdy sukces organizacji był jej sukcesem. 

— Powiedzmy, że niezależnie od tego, co usłyszę, moja odpowiedzieć dalej będzie brzmiała nie. — Uparcie trwałam przy swoich. Wiecie, mogłam odstawiać różne dziwactwa, ale na pewno nie będę bratać się z wrogiem. 

Oczywiście czarownice potraktowały to z lekceważeniem. Szefowa znacząco kiwnęła głową, a Zarina wstała i ściągnęła z jednej z półek grubą księgę, oprawioną w skórzaną oprawę. Położyła ją na stole i otworzyła dokładnie na środku. Szefowa uniosła rękę nad księgą. W powietrzu pojawił się holograficzny obraz klepsydry, przyozdobiony żółtymi światełkami. Po chwili klepsydra zamieniła się w obraz. 

Zamarłam. Na moment odebrało mi dech. Zobaczyłam bowiem swoją rodzinę. Tata siedział w salonie, na kolanach trzymał malutkiego Angelo, a wokół zebrał pozostałe wnuki. Chyba im coś opowiadał. Widziałam w tle Timotiego i Manoline, którzy kłócili się o coś zawzięcie i Nicolasa, który ostrzył ołówek scyzorykiem. Nagle dotarło do mnie, jak dawno ich nie widziałam, jak bardzo za nimi tęskniłam. W ferworze wydarzeń zapomniałam, że gdzieś tam, we Francji, nadal czekają na mnie bliscy. Czeka rodzina. 

— Dlaczego mi to pokazujesz? — syknęłam. 

Szefowa wzruszyła ramionami. Zagotowałam się. Z trudem powstrzymałam się, by nie rzucić się na nią i nie udusić gołymi rękami. Pełna byłam sprzecznych emocji, a przede wszystkim nie wiedziałam, do czego kobieta dąży. 

— Zapewnie wiesz, że twoje dalsze istnienie może doprowadzić do końca świata. Czyli do śmierci twoich bliskich. Bolesnej śmierci. A tego nie chcesz, prawda? 

Zadrżałam. Jej słowa paliły niczym rozżarzone ogniwo. 

— Jeśli ich skrzywdzisz… 

Znów wybuchnęła śmiechem. Pokręciła z pobłażaniem głową. 

— Oh, nie, ja ich nie skrzywdzę.  Ty to zrobisz. Ale spokojnie, mamy pewną propozycje. 

Jęknęłam w myślach. Tego właśnie mogłam się spodziewać. Szantażu. Sytuacji bez wyjścia. Cokolwiek nie usłyszę, rozwiązanie i tak będzie wymagało poświęcenia. 

Ale chodziło o mich bliskich. O rodzeństwo i tatę. Tatę, który przecież już tyle stracił. Nie mogłam go zawieźć. 

Odetchnęłam głęboko. Pewnie spojrzałam Szefowej w oczy i nakazałam bez wachania:

— W takim razie powiedz, jak mam ocalić swoją rodzinę? 

***


Dobra, przyznam z ręką na sercu, że początkowo nie ufałem Ezékiélowi. Wiecie, pojawi się taki pseudo bohater niewiadomo skąd, twierdzi, że walczy ze złem, a ty musisz uwierzyć mu na słowo honoru. Sorry, ale facet był magiem. Miałem średnie doświadczenia z magami. 

Jednak po dwóch godzinach wspólnej pracy, gdy razem próbowaliśmy odczytać zapiski na ścianach, zrozumiałem, że ten człowiek po prostu nie potrafi kłamać. O wszystkim mówił prosto z mostu, do tego nie rozumiał większości przenośni i anegdot, jakby urwał się z kosmosu. Ale był sympatyczny. I piekielnie pracowity. Przed te dwie godziny nie pozwolił nam złapać nawet minuty oddechu. Krążył od ściany do ściany, od jednej kolumny do drugiej, skrupulatnie przerysowywał wszystkie wzory i próbował analizować. Pretty wrzucała je w program Isaaca, ale ten rozumiał może z połowę. To było jak układanie rogalika z bułki tartej. Coś powinno pasować, ale nie wiadomo gdzie i nie wiadomo co. 

— Naprawdę myślisz, że to ma sens? — jęknąłem, gdy od stąpania po nierównych kamieniach, stopy odmówiły mi posłuszeństwa. Usiadłem na odpadłym od kolumny głazie. Ezékiél tylko zmarszczył brwi. 

— Na ten moment nie mam żadnych innych pomysłów. 

Przewróciłem oczami. Miałem ochotę popukać chłopaka w czoło, by sprawdzić, czy przypadkiem nie jest robotem. Co byłoby o tyle ciekawym odkryciem, że roboty co do zasady nie używają magii. Przynajmniej nie te, o których słyszałem. 

— Nie możemy spędzić tu całego życia. Michelle potrzebuje naszej pomocy! Powinniśmy jej szukać!

Ezékiél zacisnął zęby. Usiadł obok i znów wyjął swój notesik. W skupieniu zaczął przeglądać kolejne strony. Czekałem cierpliwie na odpowiedź, ale się nie doczekałem. Z zrezygnowaniem oparłem głowę na rękach. Poszukałem wzrokiem Pierrette i Mateusza. Stali w rogu komnaty, niby to zawzięcie przyglądając się malunkom, ale byłem przekonany, że tak naprawdę gruchali jak dwa zakochane gołąbki. 

Nadal czułem się z tym dziwnie. Wiecie, w ogóle ogarnięcie faktu, że moja siostra była w przeszłości i w tej przeszłości poznała faceta, w którym się zakochała, całowała się z nim i… 

Dobra, nawet nie chcę o tym myśleć. Naprawdę nie chcę. Będę musiał wyprać sobie mózg. 

Zerknąłem na Ezékiéla. Wydawał się kompletnie pogrążony w pracy. Zirytowało mnie to bardziej niż przypuszczałem. Sorry, ale nie samą nauką człowiek żyje. 

— Czy ciebie i Michelle coś łączy? — wypaliłem prosto z mostu. Tak, jak nie jedna siostra to druga, a co, nie moja wina, że jestem dość monotematyczny. 

— Proszę? — Chłopak z zainteresowaniem przekrzywił głowę. 

— No, czy czujesz coś do Michi? 

— Muszę ją chronić — odpowiedział pewnie. — Takie mam zadanie. 

Ze świstem wypuściłem powietrze. Raz, dwa, trzy… Zachowaj spokój, zachowaj spokój, Walter, pamiętaj, że ten facet przez większość życia był zamknięty w świątyni pełnym ascetycznych mnichów. Raczej nie miał zbyt dużo do czynienia z dziewczynami. 

— Okej, podejdźmy do sprawy inaczej. Lubisz Michelle? 

Ezékiél zawahał się. Powoli pokiwał głową. 

— Lubię. Jest fajna. Miła. Ma dużo energii. I pomysłów. I jest strasznie uparta. 

Parsknąłem śmiechem. Z tym ostatnim musiałem się zgodzić. Michelle zdecydowanie była najbardziej upartą osobą w rodzinę i nikt nie próbował z tym dyskutować. 

Przysunął się bliżej. Pochylił się do przodu i znacząco spojrzałem na Ezékiéla, by również się schylił. 

— Porozmawiajmy jak facet z facetem — zacząłem konspiracyjnym szeptem. — W życiu każdego mężczyzny nadchodzi moment, w którym poznaje kobietę. Ta kobieta zawsze, ale to zawsze jest w jakiś sposób wyjątkowa. Przynajmniej dla tego mężczyzny. Do tego stopnie, że kompletnie wywraca jego świat do góry nogami. Od momentu spotkania, facet jest gotowy zrobić dla niej wszystko, góry przenieść, gwiazdkę z nieba dać, nie jest w stanie o niej zapomnieć. Serce mu bije  szybciej na sam jej widok, drżą kolana, no po prostu masakra. Rozumiesz? 

Ezékiél podrapał się po głowie. Chyba musiał przemyśleć moje słowa. Przez moment miałem nawet wrażenie, że przez moment w ogóle nie zrozumiał, o czym mówię. 

— Czy to ma jakiś związek z miłością? — zapytał, niczym ciekawskie dziecko w przedszkolu. 

Wyszczerzyłem się głupkowato. O, czyli zaczynał łapać. 

— Tak, chodzi o miłość. Dość powszechne u ludzi uczucie. Na pewnym etapie życia jeden człowiek odnajduje drugiego człowieka. I gdy okazuje się, że są dla siebie stworzeni, to właśnie nazywamy miłością. Ale wcześniej jest zakochanie. Właśnie o tym rozmawiamy. Czy wiesz, czym jest zakochanie? 

Sądząc po minie chłopaka był równie mocno zdezorientowany, co zainteresowany. Zaczynałem mu współczuć. Biedaczek, nie miał pojęcia o najpiękniejszych stronach życia. 

— Widziałem, że pojawia się często w filmach — powiedział. — Ogólnie w kulturze. Po ich przeanalizowanie doszedłem do wniosku, że zakochanie źle wpływa na logiczne myślenie. 

Logiczne myślenie. Super. Czyli jeszcze dużo, oj dużo pracy przed nami. 

Zastanowiłem się, od czego zacząć. Już od reakcji po zniknięciu Michelle, zachowanie Ezékiéla wydało mi się dość emocjonalne. Doświadczenie pewne w zakochaniu, tudzież zauroczeniu miałem, w końcu nie bez powodu przypięto mi pewnego czasu łatkę casanowy. Chciałem wybadać sprawę. Musiałem przecież dbać o siostrę. 

— Co czujesz, gdy widzisz Michelle? — zapytałem. Dość bezpośrednio, ale wątpiłem, by Ezékiél się speszył. 

— Cieszę się. Naprawdę. Jest dobrym człowiekiem. Lubię spędzać z nią czas. To chyba dobrze, prawda? — Uśmiechnął się niepewnie. 

Poklepałem go bratersko po ramieniu. Skrzywił się nieznacznie i z zakłopotaniem podrapał po głowie. 

— Doskonale, stary, doskonale. Oj, będą z ciebie jeszcze ludzie, oj będą. 

Chaiłem kontynuować, ale w tym momencie usłyszałem podekscytowane wołanie Pierrette. 

— Chłopaki, musicie to zobaczyć!

Pobiegliśmy w róg komnaty. Okazało się, że destrukcyjna walka z widmem odsłoniła coś na wzór kaplicy. Małe pomieszczenie, kompletnie puste, za to ze ścianami pokrytymi kolejnymi malowidłami. 

— Super, jeszcze więcej do analizowania — prychnąłem zawiedziony. 

Pretty przewróciła oczami. Cofnęła się i oświetliła latarką całą ścianę. 

— Przyjrzyj się uważnie. 

Miała racje. W tym malunku było coś innego. Przedstawiał trzech czarodziei — poznałem po czerwonych pelerynach, skupionych wokół młodej kobiety. Dziewczyna klęczała, skuliła plecy, a z jej ciała wydobywało się coś na wzór promieni. Jakby była żywym akumulatorem. 

Ezekiel był jeszcze bardziej zaskoczony niż ja. Z szeroko otwartymi oczami przyglądał się scenie, a z każdą sekundą jego oddech przyspieszał. W napięciu czekaliśmy, co odkryje. 

— To Michelle — wydukał w końcu. — To na pewno Michelle. 

A ja już czułem w kościach, że ma cholerną racje. 


***


Byłam zła. Zła na siebie, zła na Mateusza, Waltera i cały wszechświat. Mieliśmy Michelle na wyciągnięcie ręki i pozwoliliśmy, by Zakon tak po prostu ją porwał. To była nasza wina, że wpadła w ich okrutne łapska. Przecież kurczę było nas czworo. Czworo! Powinniśmy dać radę jednej czarodziejce. 

A tak to nasze szanse na ocalenie Michelle spadły niemal do zera. Skoro miał ją Zakon, to jej dni, a raczej godziny były policzone. Próbowałam tak, jak Walter czy Ezekiel, myśleć pozytywnie. Szukać szans. Przecież może nie zabiją Michi od razu. Może naprawdę była im do czegoś potrzebna. 

Ale rozum podpowiadał mi, że to płonne nadzieje. Że powinnam pogodzić się, że prawie na własne życzenie straciłam siostrę. 

Mateusz chyba zauważył jak bardzo przybita jestem, bo próbował robić wszystko, bym zajęła myśli czymś innym. Najpierw zaciągnął mnie do sprawdzania tych cholernych rysunków. Które oczywiście nie miały żadnego większego znaczenia. Ot, garstka mniej czy bardziej udanych bazgrołów. Gdy obeszliśmy całą świątynie, usiedliśmy u stóp ołtarza. Mati zaczął opowiadać, jak w ogóle mnie znalazł i co sobie myślał, za nim poznał moją prawdziwą tożsamość. Było to również interesujące, co dziwne. Przyznał, że naprawdę ucieszył się, gdy dotarła do niego wiadomość, że może mieć córkę. Że jest ktoś, dla kogo warto żyć. 

Uśmiechnęłam się smutno, słysząc te słowa. Powoli zaczynałam rozumieć, jak bardzo Mateusz cierpiał po moim odejściu. Próbował ułożyć sobie życie. Wziął ślub z kobietą, której nie kochał, tylko po to, by przekonać się, że już nigdy nie zazna prawdziwej miłości. 

A przynajmniej, aż do teraz. 

Z każdą wspólnie spędzoną godzinę, coraz częściej dostrzegałem w nim chłopaka, w którym się zakochałam. Może miał więcej siwych włosów, może wokół oczu pojawiły się pierwsze zmarszczki i krok miał jakby mniej sprężysty, ale poza tym w ogóle się nie zmienił. Sypał żartami jak z rękawa, by cholernie uprzejmy i mogłam rozmawiać z nim godzinami. 

Był moim Mateuszem.

Zmieniliśmy temat na lżejszy. Mateusz wypytał mnie o studia. Historia muzyki i akustyka była naprawdę ciekawym tematem, choć sama nie bardzo wiedziałam, co zamierzam potem robić. Pewnie będę nauczać w szkole. Albo pracować w studiu nagrań. Jeszcze zobaczę. Po podróżach w czasie przestałam planować przyszłość. 

W pewnym momencie Mateusz zapytał o flamenco. Oczy mi się zaświeciły, a zaraz potem zaszły łzami. Zauważył to. Wziął moje dłonie w swoje. Poprosił żebym wstała. Żebym spróbowała zatańczyć. Z butlą z tlenem, ale jednak. Odzyskać choć jedną pasję. 

Udało się. Przynajmniej tak myślałam. Bo ledwo wzięłam pierwszy obrót, a straciłam równowagę i wpadłam na ścianę. 

I dokładnie w tym momencie odkryliśmy z Mateuszem tajemniczą kaplice. 

— Przecież ta facetka w ogóle nie jest podobna do Michelle — zauważył cierpko Walter. — Przede wszystkim jest łysa! Kompletnie łysa! A jakbyś niezauważył, Michi przypomina trochę nastroszonego lwa. 

Ezekiel parsknął śmiechem. Pierwszy raz słyszałam, żeby się  naprawdę się śmiał. 

— Widzisz ten znak nad jej głową? — wskazał skomplikowany hieroglif. — Według mojego tłumaczenia oznacza błąd. Czyli tak kobieta jest błędem. Tak jak Michelle. Drugi znak to energia, a trzeci potęga. W wolnym tłumaczeniu: „Energia błędu da potęgę.” 

Spojrzeliśmy na niego, jakby urwał się z kosmosu. Piktogramy wydawały się cokolwiek przypadkowe, ale jak widać genialny Ezekiel potrafił pokonać każdą przeszkodę. Jego słowa brzmiały jednak przerażająco. Powoli zaczynałam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. 

— Porwali Michelle, bo jest im potrzebny do przejęcia kontroli nad światem? — podsumowała zaskoczona. — Czy trochę, no nie wiem, bezsensowne? Są czarodziejami. Mogliby z łatwością zawładnąć całą planetą. 

Ezekiel ze smutkiem kiwnął głową. Przesunął palcami po kolejnych znakach. 

— Myślę, że tu chodzi o coś więcej. O bardzo, bardzo potężną magię. Zakon najbardziej boi się buntu ludzi. Nie mają możliwości kontrolowania ludzkich umysłów. Mogą co najwyżej wysyłać ich w przeszłość. Ale gdyby w jakiś zdobyli kontrolę... 

— Świat stanąłby przed nimi otworem — dokończył rozgoryczony Walter. — Super, czyli teraz musimy uratować nie tylko Michelle, ale i cały świat. 

Zapadła niezręczna cisza. Nagle straciliśmy cały zapał. Czułam się tak, jakbym wpadła do głębokiej studni, bez szans na ratunek. Jakby czekało mnie samotne umieranie w ciemności. 

— W takim razie musimy coś robić. 


Po tygodniu bez Internetu mam zapas rozdziałów, więc spodziewajcie się, że będą pojawiać się częściej niż w ostatnim czasie ;) Jak zwykle z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam
Violin

2 komentarze:

  1. Pomału staram się nadrobić wszystkie swoje zaległości po powrocie. I chyba muszę się pospieszyć jak masz rozdziały w zanadrzu , a ja w przyszłym tygodniu znów wyjeżdżam 😃
    Michelle w końcu spotkała się że swoim rodzeństwem i Mateuszem.
    Tylko mi chyba ostatnio nie o takie spotkanie chodziło.
    Bo niestety przez chwilę nieuwagi , zakon zdołał porwać Michelle.
    I cieszę się bardzo , że jej od razu nie zabili. Ale z drugiej strony chyba jestem przerażona tym do czego chcą ja wykorzystać.
    Mam nadzieję, że Ezi szybko dojdzie do tego jak odnaleźć dziewczynę i jej pomóc.
    Zresztą nie tylko jej. Jak to trafnie ujął Walter. Muszę uratować caly świat. I chyba muszą się cholernie pospieszyć.
    Jak dla mnie cały ten rozdział wygrała rozmowa Walta z Ezim😀
    Walt za wszelką cenę próbował wydobyć z chłopaka, czy czuje do Michelle coś więcej. I mimo tego, że Ezi chyba nie do końca wie o co chodzi tak naprawdę z tą miłością😉 ja jestem pewna , że tak jest.
    Pozdrawiam i jak zawsze czekam na nowy rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Na całe szczęście Michelle włos z głowy (jeszcze) nie spadł i Zakon nie zamierza jej zabijać. Na chwilę odetchnąć z ulgą można. Jednak okazuje się, że jest ona dla nich dość ważna i chcą ją wykorzystać do zawładnięcia światem, a to już nie zwiastuje niczego dobrego. Oczywiście dziewczyna nie chciała się zgodzić na jakąkolwiek współprace, ale niestety każdy z nas ma słabe punkty, które wrogowie wykorzystuje i najczęściej są to nasi najbliżsi :(
    Walter jako znawca miłości ^^ trzymajcie mnie bo nie wytrzymam! Ale to było takie urocze gdy chciał "wybadać" potencjalnego szwagra, a właściwie to, co czuje on do jego młodszej siostrzyczki. Biedny Ezi sam nie wie jak opisać swoje uczucia, choć sama Michelle jest dla niego jak najbardziej ważną osobą. Walter ma chyba dobrego nosa i czuje co się święci. Wystarczyło, że zobaczył ich przez kilka sekund razem ^^
    No właśnie ... miłość. Nie zna ani czasu, ani różnicy lat. To właśnie to uczucie łączy Pretty i Mateusza. Nareszcie odnaleźli drogę do siebie w wspólnej "teraźniejczości" choć wiele się zmieniło, szczególnie w życiu byłego już siatkarza. Ale czy to ważne? Czy nie najważniejsze jest to, co do siebie czują?
    Do drużyny dołącza dość ważny zawodnik, jakim bez wątpienia jest Ezi. Teraz już nie chodzi "tylko" o ratowanie życia Michelle. Teraz świat czeka na ocalenie!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń