środa, 10 lutego 2021

Rozdział 28

 To było głupie. Bardzo, bardzo głupie. Myślę, że spokojnie mogłoby startować do konkursu na najgłupszy pomysł wszech czasów. Było jak błaganie się o śmierć. Samobójstwo. Zaprzeczenie wszystkiego, co obiecałam Ezékiélowi. 

Ale zrobiłam to. Zostałam w siedzibie Zakonu. Zostałam, by ratować Eziego. 

Zapytacie, dlaczego? Miałam dwa powody. Pierwszy: kochałam Ezékiéla. Kochałam tak szaleńczo, że odbierało mi to zdolność logicznego myślenia. 

Drugim powodem była mama. 

Tak, znów ją słyszałam. Odezwała się nagle, gdy stanęłam na skraju lasu. To ona powiedziała, że za pomocą mojej mocy mogę pokonać barierę. To ona podsunęła mi plan uwolnienia chłopaków, zapewniając, że jestem wstanie przejść przez ściany. I to ona, gdy błagałam o pomoc, niechętnie wyjaśniła, czym jest teleportacja rozłączna. 

To dzięki niej uratowałam Pretty, Waltera i Mateusza. I to dzięki niej mogłam uratować Ezékiéla. 

Teraz, gdy biegłam wąskimi korytarzami, co chwilę oglądając się za ramię i stawiając kolejne bariery, mama szeptała mi do ucha drogę. 

W prawo. W lewo. Prosto. Do góry schodami. Tamte drzwi po lewej. 

— Skąd wiesz? — prychnęłam, jednocześnie powalając kolejnego strażnika. 

Po prostu wiem. Nie dyskutuj, tylko biegnij. 

Przewróciłam oczami. Nadal ciężko było mi uwierzyć, że to naprawdę mama. Szczerze powiedziawszy, biorąc pod uwagę, że potrafiła wręcz kierować moją magią, obstawiałam, że tak naprawdę jest jakąś czarodziejką, która tylko podszywa się pod mamę, bym jej uwierzyła. Jednak póki jej rady działały, nie zamierzałam protestować. 

Daj spokój, skarbie, przecież dobrze wiesz, że to ja. 

Westchnęłam cicho. Gdybym miała czas, pewnie zaczęłabym się kłócić, ale cóż — czas był obecnie towarem deficytowym. 

Jeszcze raz w lewo. Zaraz będziemy. 

Wpadłam w kolejny korytarz i zwolniłam.  Był inny. Zamiast oleistej lamperii, ściany pokrywała beżowa tapeta w paski. Podłogę wyłożono mięciutką wykładziną. Pod sufitem powieszono złote żyrandole. Jakbym nagle trafiła do ekskluzywnego hotelu. 

Czarodzieje też lubią luksusy. Twojego chłopaka trzymają na końcu korytarza. Uważaj. Za sekundę pojawią się strażnicy. 

Prychnęłam. Acha, czyli wszyscy tak po prostu uznali, że Ezi jest moim chłopakiem. Bez uzgadniania tego z nami. 

Nie żebym narzekała. Całkiem przyjemna wizja, nieprawdaż. 

Strażnicy wypadli zza wahadłowych drzwi po lewej. Dwóch powaliłam. Przed pozostałymi postawiłam barierę. Choć byli czarodziejami, mieli spore problemy by je pokonać. Zyskała trochę czasu. Rzuciłam się biegiem do drzwi. Naparłam na klamkę, ale ta ani drgnęła. Zirytowana wysadziłam zamek. Drzwi odskoczyły i z hukiem spadły na podłogę.

To zobaczyłam, na moment odebrało mi dech. Zupełnie normalne drzwi prowadziły do olbrzymiej sali balowej. Miała kilkanaście metrów wysokości i tyle samo długości. Podłogę wyłożono marmurowymi płytami, a sufit podpierały kolumny zdobione roślinnymi motywami. 

Jedynie na samym środku stało coś, co zupełnie nie pasowało. Przypominało trochę połączenie klatki z globusem. Okrągłe, metalowe, z poprzyczepianymi drewnianymi modelami kontynentów, trzymało w zamknięciu mężczyznę, którego od razu poznałam. 

— Ezi!

Momentalnie znalazłam się obok. Ezékiél leżał na samym dnie klatki. Gdy mnie usłyszał, jedynie nieznacznie uchylił powieki. 

— Michi… 

— Już wszystko dobrze, zaraz cię uwolnię, zaraz będziemy bezpieczni. 

— Miałaś nie przychodzić… — wychrypiał. 

Zignorowałam to. Zaczęłam nerwowo obmacywać kraty, szukając słabszego punktu, w który mogłabym wycelować moc. W końcu znalazłam coś, co przypominało złączenie. Ostrożnie, by nie zranić Ezékiéla, rozbiłam je na atomy. 

— Pospieszmy się — mruknęłam, ciągnąc go za ramię. — Strażnicy zaraz tu będą. 

Jednym ruchem ręki postawiłam olbrzymią barię, oddzielającą nas od drzwi. Było to zaskakująco proste, ale nie zastanawiałam się nad łatwością, z jaką przychodziło mi posługiwanie się magią. Nie miałam na to czasu. Z trudem, uginając się pod ciężarem ciała, wyciągnęłam Ezékiéla z klatki. Zwalił się z hukiem na podłogę. Był bardzo słaby. Wątpiłam, by był wstanie uciec o własnych siłach. 

— Michi… — wyszeptał ponownie. — Martwię się o ciebie, Michi. 

Przewróciłam oczami. Teraz mu się zebrało na zamartwianie?! 

Zaparłam się stopami o podłogę i spróbowałam dźwignąć chłopaka. Stanął na drżących nogach, cały ciężar ciała opierając na mnie. Jęknęłam cicho, czując, że uginają się pode mną kolana. 

— Dasz radę iść? — zapytałam, przez zaciśnięte zęby. 

Zawahał się. Za nim zdążył odpowiedzieć drzwi otworzyły się z hukiem i kilku strażników odbiło się od bariery. Zerknęłam w stronę okien. Nie miałam pojęcia, na którym piętrze byliśmy, ale nawet gdyby udało mi się zamortyzować skok, to nie miałam szans, by dotrzeć do nich z Ezékiélem uwieszonym na ramieniu. 

Byłam w pułapce. Na moje własne życzenie. 

Niekoniecznie.

Mama zachowywała zaskakujący spokój. Odetchnęłam głęboko, próbując przez moment skupić się na tym dziwnym połączeniu. Jeśli miała pomóc, to właśnie teraz. 

— Powiedz, że ścianie jest tajne przejście — poprosiłam. 

Mniej więcej. 

Ezi spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Pokręciłam głową. Nie było czasu na wyjaśnienia. Musiałam nas jak najszybciej stąd wydostać. 

Budynek zatrząsł się w posadach. Bariera zaczynała pękać. Z korytarza cały czas dochodziły nerwowe krzyki. Wiedziałam, że kwestią kilkunastu sekund jest pojawienie się Zariny albo Szefowej. A z nimi nie małam szans. 

— Gdzie? — rzuciłam bez wachania. 

 Trzecia wnęka po prawej. Przyłóż rękę do głowy smoka. 

Pociągnąłem Ezékiéla we wskazanym kierunku. Próbował mi pomóc, ale nogi mu się plątały, a kolana uginały. Jakoś jednak dotarliśmy do wnęki. W kamieniu wyryto smoka, próbującego połknąć własny ogon. Dotknęłam jego głowy. Nic się nie stało. 

Użyj magii. 

Przełknęłam ślinę. Oparłam Ezékiéla o ścianę. Skupiłam się na pragnieniu ucieczki. Miałam wrażenie, że energia z moich palców dosłownie przechodzi przez kamień i uruchamia ukryty mechanizm. Smok rozwinął się. Zamrugał, a potem ściana odsunęła się z cichym sykiem, odsłaniając ukryty korytarz. 

— Skąd wiedziałaś, że tu będzie?

Po prostu wiedziałam. 

Wciągnęłam Ezékiéla do środka. Dokładnie w momencie, gdy bariera runęła, ściana zasunęła się z powrotem. 

Otoczyła nas kompletna ciemność. Najpierw spanikowałam, ale po chwili poczułam, jak energia wypełnia moje ciało i rozświetla korytarz słabym światłem. Ezékiél oparł się o ścianę i osunąłby się na ziemię, gdybym go nie podtrzymała. 

— Wytrzymaj jeszcze chwilę — poprosiłam cicho. — Dasz radę. 

Słabo kiwnął głową. Ruszyli korytarzem. Co chwilę oglądałam się za ramię, ale strażnicy nie otworzyli przejścia. Albo o nim nie wiedzieli, albo nie zareagowało na ich magię. Co było możliwe, bo już wielokrotnie przekonałam się, że magia jest nieprzewidywalna. 

Szliśmy w dół, co pewien czas łagodnymi łukami zakręcając to w prawo, to w lewo. Po jakimś czasie odgłosy pościgu ucichły. 


***


Okazało się, że Michelle przeniosła nas do Lwowa. Lekko obskurny hotelik znajdował się paradoksalnie blisko centrum, a Walter szybko załatwił wynajęcie pokoju, do którego trafiliśmy oraz jeszcze jednego - dla Mateusza. Na szczęście mężczyzna nie miał żadnych poważniejszych obrażeń, jedynie mnóstwo siniaków i rozcięć. Gdy doprowadziliśmy się do stanu jako takiego użytku, usiedliśmy w pobliskiej restauracji, by na spokojnie omówić, co się właściwie stało. 

- Czyli istnieje rytuał, dzięki któremu można wymazać błąd z historii? - dopytał Mateusz, gdy opowiedzieliśmy mu wydarzenia z ostatnich dni. 

- Dokładnie - przytaknęłam. - Tak, jakby nigdy do podróży w czasie nie doszło. Nikt nic nie pamięta, nikt nie cierpi. 

- Macie formułę? 

Wymieniliśmy z Walterem przygnębione spojrzenia. Isaac przesłał nam coś, co pasowało do opisu z legendy i notatek Ezekiela. Nie zagłębialiśmy jednak tematu. Doskonale wiedziałam o czym myśli Mateusz. Wymazanie Michelle z historii wydawało się najodpowiedniejszym wyjściem. Nie moglibyśmy przecież opłakiwać siostry, która nigdy nie istniała, prawda? 

A jednak wszystko we mnie protestowało. Przez ten rok zdążyłam przywiązać się i pokochać Michi. Była moją młodszą siostrą. Nie mogłam pozwolić, by tak po prostu odeszła. 

- Szukamy innego rozwiązania - powiedział w końcu Walter, stanowczo kończąc temat. 

Próbowaliśmy przekonać się, czy przypadkiem Mateusz nie dowiedział się czegoś ciekawego. Jednak, gdy o to zapytałam, jedynie wzruszył ramionami. 

- Za bardzo to się mną nie interesowali - przyznał. - Obrywałem głównie wtedy, gdy próbowałem bronić Ezekiela. Chyba nie byli pewni do czego mogę się przydać. 

- Widziałeś Zarinę?

Pokręcił głową. 

- Tylko mężczyzn. Ale słyszałem jak mówili o jakiejś szefowej. Chyba chodziło o tę kobietę, co zawaliła celę. 

Jęknęłam cicho. Super, czyli była druga psychopatka, pragnąca naszej śmierci. 

Dostaliśmy nasz obiad i panów całkowicie pochłonęło jedzenie. Ja jedynie skubałam ziemniaki widelcem, cały czas rozmyślając o tym, co stało się w siedzibie Zakonu. Michelle poświęciła się, by ratować Ezekiela. Tak naprawdę skazała się na pewną śmierć. Czy aż tak bardzo go kochała? 

Kątem oka zerknęłam na Mateusza. Choć nie byłam pewna, co do niego czuję, to podświadomie wiedziałam, że na miejscu Michelle zrobiłabym dokładnie to samo. 

Po obiedzie ustaliliśmy dalszy plan działania. Powrót do bazy Zakonu był bezsensowny. Za nim byśmy do niej dotarli, magowie już dawno by się zmyli, a zresztą bez Michelle z trudem pokonalibyśmy barierę. Postanowiliśmy ruszyć dalej, w poszukiwaniu świątyni, naiwnie licząc, że razem z nią znajdziemy też Michi. Lot w interesującym nas kierunku był dopiero późnym wieczorem, więc wróciliśmy do hotelu, by trochę odpocząć. 

Walter zasnął, gdy tylko jego głowa dotknęła poduszki. Ja jednak długo obracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Próbowałam liczyć owce, powtarzałam alfabet od tyłu i uspokajałam oddech, ale sen nie nadchodził. W końcu, zirytowana do granic możliwości, wyszłam na korytarz. Stanęłam przed drzwiami do pokoju Mateusza i zawahałam się. To było głupie. Na pewno spał, a przynajmniej odpoczywał. Nie powinnam mu przeszkadzać. Po wszystkim co przeszedł zasługiwał na odrobinę spokoju. 

Nie wiem, co mną kierowało, że zapukałam. Otworzył zaskakująco szybko. Jakby na mnie czekał. 

- Penny! - uśmiechnął się szeroko na mój widok. - Fajnie, że przyszłaś. 

Ruchem ręki zaprosił mnie do środka. Weszłam niepewniem. Jego pokój był mniejszy od naszego, nie było w nim żadnego krzesła, czy fotela, więc usiadłam na łóżku. 

- Myślałam, że odpoczywasz - mruknęłam, cały czas patrząc w swoje dłonie. 

- Nie mogę spać - westchnął. - Ty pewnie też. - usiadł obok. 

Przełknęłam nerwowo ślinę. Był blisko, bardzo blisko. Nasze ramiona stykały się, czułam na karku jego ciepły oddech. 

- Penny... 

- Pierrette - wypaliłam. - Mam na imię Pierrette. 

- Dla mnie zawsze będziesz Penelopą. - Znów się uśmiechną. 

Zacisnę i rozprostowałam palce. Nagle zrobiło mi się dziwnie duszno. Odruchowo pomacałam butlę z tlenem. 

- Wiesz, cieszę się, że cię odnalazłem - kontynuował Mateusz. - Przez dwadzieścia lat byłem przekonany, że straciłem cię na zawsze. Że już nigdy nie będę szczęśliwy. A tu nagle pojawiłaś się cała i zdrowa. Cud, nieprawdaż? Ilu ludzi może liczyć na odzyskanie ukochanej osoby? 

Zakręciło mi się w głowie. Zagryzłam wargę tak mocno, że aż poczułam smak krwi. Mateusz patrzył na mnie przeszywającym spojrzeniem, a w jego oczach pojawiły się dziwne błyski. 

- Ja też za tobą tęskniłam - wydukałam w końcu. 

Przysunął się jeszcze bliżej. Mogłam policzyć zmarszczki wokół oczu i siwe włosy na skroni. Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Oddychałam płytko. Z tyłu głowy pojawiła się myśl, że starszy Mateusz jest jeszcze przystojniejszy niż młodszy. 

I wtedy mnie pocałował. 

To był ostrożny, delikatny pocałunek, przepełniony  tęsknotą i czułością. Na początku, zaskoczona, chciałam się odsunąć. Ale potem zrozumiałam, że to jest dokładnie to, czego pragnęłam przez ostatni rok. 

Oddałam pocałunek. Mateusz objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Wplotłam palce w jego włosy. Tęsknota ustąpiła namiętności. Drugą dłoń oparłam na jego piersi i pchnęłam na łóżko. 

- Penny... - oderwał się na moment, niepewny do czego nas to doprowadzi. 

- Nic nie mów - warknęłam tylko i znów go pocałowałam. 

Nie myślałam logicznie. Tłumione przez rok uczucie, wybuchło z siłą bomby atomowej. Pragnęłam Mateusza tu i teraz, natychmiast. Nie obchodziły mnie konsekwencje, czy różnica wieku. W tamtej chwili istniał tylko on, człowiek, którego kochałam ponad wszystko i którego straciłam przez własną głupotę.

Mateusz wydawał się myśleć tak samo. Całował mnie i pieścił z podwójną namiętnością i doświadczeniem, którego nie miał jako dwudziestoletni chłopak. W tamym momencie liczył się tylko on, tylko nasza miłość, tylko te chwile, które straciliśmy. Nie było Zakonu, magii, zbliżającego się końca świata. Tylko ja i on, razem. Na zawsze. 

Gdy emocje opadły, gdy już leżałam wtulona w jego tors, wodząc palcem po jego nagiej piersi zrozumiałam, że nie żałuję ani sekundy. Że nie biję się z myślami po tym, co się stało. Że tak właśnie miało być. Byliśmy sobie przeznaczeni. Od samego początku. Od pierwszego spojrzenia. 

— Penny… — szepnął Mateusz, czule głaszcząc moje włosy. — Kocham cię, Penny, wiesz? Zawsze cię kochałem. 

Uśmiechnęłam się nieznacznie. Uniosłam podbródek i pocałowałam go czule. 

— Też cię kocham — powiedziałam pewnie. 

— Naprawdę? — Uniósł brew. — I nie przeszkadza ci, że jestem dwadzieścia lat starszy, mam za sobą wyjątkowo nieudane małżeństwo i na upartego mógłbym być twoim ojcem? 

Parsknęłam śmiechem. Z jakiegoś powodu jego wątpliwości wydały się zaskakująco bezsensowne. 

— Gdyby mi to przeszkadzało, nie zaciągnęłabym cię do łóżka, nieprawdaż? 

Musiał się zgodzić. Wiedziałam, że nie jest stuprocentowo przekonany, ale z jego twarzy zniknęły wyrzuty sumienia. 

A to było najważniejsze. Bo teraz już wiedziałam, że cokolwiek by się nie stało, zrobię wszystko byśmy byli szczęśliwi. 

Razem. 


***


Wbrew temu, co twierdzili niektórzy, lubiłem spać. Uważałem, że głęboko, porządny sen jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu człowieka. Pomaga zregenerować organizm, ułożyć myśli zachować zdrowie psychiczne. 

Prawa była jednak taka, że w genach odziedziczyłem mniejszą potrzebę snu niż przeciętny człowiek. Dlatego też , po trzech godzinach w wygodnym łóżku i po odświeżającym prysznicu, czułem się jak nowo narodzony. Mogłem wyruszyć w kolejną długą podróż, walczyć ze złem i ratować świat. A to wszystko w imię miłości do Julci, bo przecież każdy książę potrzebuje księżniczki  w opałach. 

Mateusza i Pretty znalazłem w małej kawiarni obok hotelu. Siedzieli przy herbacie, śmiejąc się głośno i zajadając ciastka. Na pierwszy rzut oka niczym nie różnili się od innych turystów w mieście. Usiadłem więc obok, starając się zignorować fakt, że trzymają się za ręce. 

- Mam pomysł - powiedziałem, jak gdyby nigdy nic przysuwając sobie ciastko Mateusza. - Zabijmy po prostu jakiegoś maga. 

Na moment oderwali się od siebie. Mateusz uniósł pytająco brew, a Pierrette odchrząknęła nerwowo. 

- Proszę? 

Przewróciłem oczami. 

- Zabijmy jakiegoś maga - powtórzyłem. - Czy to nie najprostsze wyjście? 

Nadal nie rozumieli. Uśmiechnąłem się kpiąco, choć sam nie bardzo wiedziałem, o co mi chodzi. Na dziwny pomysł wpadłem pod prysznicem i z wrażenia aż się poślizgnąłem. Był zaskakująco łatwy, wręcz banalny i opierał się na założeniu, które cały czas mieliśmy pod nosem. 

- Pamiętacie, co piszą w księgach? - zapytałem tonem wszechwiedzącego profesora. - Zakon zabija błędy, bo zakłócają one równowagę energii. Może więc wystarczy, że oddamy do puli energię, którą zabrała Michelle. Kto powiedział, że to koniecznie musi być jej energia? 

Pierrette szeroko otworzyła oczy. Patrzyli na mnie tak, jakbym conajmniej urwał się z Marsa. Odchyliłem się na krześle, krzyżując ręce za głową. Genialny Walter znowu w grze. 

- Jak niby chcesz to zrobić? - wydukał Mateusz. 

- Jeszcze nie wiem - przyznałem beztrosko. - Przed nami pewnie nikt tego nie robił. Będziemuy musieli opracować swój własny rytuał. No i potrzebujemy jakiegoś głupka na ofiarę. 

Zaskoczyła mnie łatwość, z jaką to powiedziałem. Mimowolnie przypomniałem sobie odciętą głowę czarodzieja, toczącą się po płycie lotniska. Jego wykrzywione w przerażeniu usta i pusty wzrok. Wzdrygnąłem się. Nagle dotarło do mnie, że zabiłem tego człowieka. Tak po prostu. Choć przecież prawdopodobnie był tylko ofiarą chorego prania mózgu Zakonu. 

"Pamiętaj, że on też chciał cię zabić. I prawie mu się to udało" przypomniał cichy głos w mojej głowie. 

W ułamku sekundy straciłem całą pewność siebie. Pochyliłem się nad stołem i zacząłem nerwowo stukać palcami o blat. 

- To nie będzie łatwe - przyznałem. - Ale na pewno łatwiejsze niż uratowanie wszystkich. Pytanie tylko, skąd weźmiemy czarodzieja? 

Tym razem to Pretty uśmiechnęła się chytrze. 

- Powiedzmy, że też mamy pewien pomysł - ścisnęła dłoń Mateusza. 

Z zainteresowaniem przekrzywiłem głowę. Nie chodziło tylko o ich plan. Nie byłem ślepy. Dostrzegałem, że pomiędzy tą dwójką coś się zmieniło. Ukradkowe spojrzenia, rumieńce Pretty, stykające się kolana. Mateusz nawet na sekundę nie oderwał wzroku od mojej siostry. Wpatrywał się w nią z uwielbieniem, miłością i dziwną nadzieją. 

W normalnych okolicznościach już dawno o wszystko bym ich wypytał. Możliwe, że trochę postraszyłbym Mateusza, w końcu chodziło o moją siostrę. A on, choć udowodnił, że jest dobrym człowiekiem, nie był standardowym wybrankiem. Musiałem zachować ostrożność. 

Ale prawda była taka, że pierwszy raz widziałem Pierrette uśmiechającą się w taki sposób. Kiedy rok temu pogoniłem Theodora ( jej były chłopak, wyjątkowy dupek), a ona wróciła z przeszłości, stroniła od potencjalnych partnerów. Skupiła się na nadrabianiu zaległości na studiach, wolne chwilę spędzając w domu lub na cmentarzu u mamy. 

A teraz wydawała się naprawdę szczęśliwa. 

Dlatego odłożyłem kwestie uczuciowe na bok, całkowicie skupiając się na misji ratowania świata. 

- To co wymyśliliście? - zapytałem. 

- Tylko tyle, że Zakon sam do nas przyjdzie - powiedział Mateusz. - Aby odzyskać moc Michelle, muszą przyprowadzić ją do świątyni, której szukamy. Została w całości poświęcona właśnie błędom. Wystarczy więc, że na nich poczekamy. Prędzej czy później się pojawią. I to z żywą Michelle. 

W zamyśleniu przeczesałem palcami włosy. Oh, to było dość oczywiste i zdecydowanie ułatwiało nam zadanie. Gdyby jeszcze Zakon wysłał zwiadowcę... Trzy blastery powinny dać sobie z nim radę. 

- Dobrze - kiwnąłem głową. - Pozostaje jeszcze kwestia samego rytuału. 

Tu nastąpiła prawdziwa burza mózgów. Byliśmy pierwsi w historii, a przynajmniej tak myśleliśmy. Musieliśmy wszystko wymyślić od zero, licząc, że wypali. 

- Szkoda, że nie mamy jakiegoś czarodzieja pod ręką - mruknąłem zrezygnowany. - Przynajmniej byłby w stanie stwierdzić, czy to w ogóle ma sens. 

Dokładnie w tym momencie drzwi do kawiarni otworzyły się z hukiem i do środka weszła kobieta. Zwracała na siebie uwagę głównie szerokimi ramionami i mięśniami, jak u siłacza. Z kieszeni jej podróżnego płaszcza wystawał śrubokręt. Potoczyła po sali wzrokiem po czym podeszła do naszego stolika. 

- Pierrette Antiga? - zapytała chłodno. 

Pretty przełknęła głośno ślinę. 

- To ja. 

- Mam przesyłkę od Michelle. 

Rzuciła na stół zawiniętą w szary papier książkę. Wybałuszyłem oczy. 

- Kim pani jest? 

Kobieta  pokręciła głową. 

- To nie ma teraz znaczenia. Długo was szukałam. Chcę wam pomóc. My błędy musimy trzymać się razem. 

A potem odwróciła się na pięcie i po prostu wyszła, nie oglądając się za siebie. 

Przez ułamek sekundy chciałem za nią pobiec. Powstrzymałem się jednak, gdy tylko wyjrzałem przez szybę. Kobieta zniknęła równie nagle, jak się pojawiła. Ciężko było stwierdzić, czy w ogóle istniała. 

Długo siedzieliśmy w milczeniu, po prostu gapiąc się na książkę. Była zupełnie zwyczajna, choć wyglądała na bardzo starą. Miałem jednak wrażenie, że zaraz wybuchnie nam w twarz, niczym bomba z opóźnionym zapłonem. 

Otrząsnąłem się jako pierwszy. Sięgnąłem po książkę i otworzyłem ją ostrożnie. 

Okazało się, że to notatnik, napisany po angielsku, wyjątkowo niechlujnym pismem. Atrament wyblakł i rozmazał się w paru miejscach, ale większość słów dało się odczytać. Zacząłem czytać. 

I od razu zrozumiałem, z czym mamy do czynienia. Z każdym słowem, z każdym zdaniem i rysunkiem, moje serce biło coraz głośniej, a oddech przyspieszał. Czas wokół jakby zwolnił, świat zatrzymał się. 

- Kim była ta kobieta? - zapytała drżącym głosem Pretty. 

- Nie mam pojęcia - powiedziałem zgodnie z prawdą. - Ale kimkolwiek by nie była, dała nam coś bardzo ważnego. Klucz do rozwiązania zagadki. Błędy muszą trzymać się razem, prawda? Wiem już jak uratować Michelle.

1 komentarz:

  1. Michelle po prostu nie mogła zostawić Eziego na pastwę Zakonu, nie i koniec. W końcu czego się nie robi, aby uratować swojego ukochanego? Michi wpadła po uszy, tak samo jak Ezekiel, więc gdy to wszystko się skończy, będą mieli sporo do omówienia! Mężczyzna był zaskoczony jej widokiem, to jasne, ale też na pewno poczuł się szczęśliwy. Zdążył już poznać Michelle, więc musiał wyczuwać, że dziewczyna go nie opuści. Dzięki pomocy ze strony mamy dziewczyny udało im się uciec z Zakonu. Tylko, co teraz?
    Pretty, Mateusz i Walter na całe szczęście są cali i zdrowi. Poza drobnymi ranami ich życiu, jak na razie nie zagraża niebezpieczeństwo. Mogą odetchnąć, zrelaksować się i zastanowić się, jaki krok wykonać. Cieszę się, że Pretty odwiedziła Mateusza w jego pokoju ^^ Wyznali sobie miłość i oddali się sobie nawzajem nie bacząc na żadne konsekwencje ;3 Zresztą... Po co mieli się hamować, skoro oboje tego chcieli? Nieważna jest różnica wieku, tylko uczucie, które ich połączyło. A ono jest wyjątkowo i za żadne skarby nie mogą tego schrzanić. Walter niech sobie daruje przyszłościowe kazania ^^ Sam wpadł na nieco brutalny pomysł, ale trzeba chwytać się każdej deski ratunku. Nieoczekiwanie tajemnicza kobieta podsunęła im rozwiązanie, jak uratować Michelle. Oby wszystko dobrze się skończyło ^^
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń