niedziela, 13 grudnia 2020

Rozdział 26

 Było ciemno. Bardzo, bardzo ciemno. I zimno. Lodowate powietrze drażniło płuca przy słabym oddechu. Tępy ból wypełniał każdą komórkę ciała. Krew zaschła na powiekach, utrudniając ich otwarcie. Opuchnięty język wydawał się wypełniać całe usta. 

Mateusz jęknął. Nie miał pojęcia, gdzie jest ani co się stało. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał był wybuch i przerażone spojrzenie Penny. Potem tylko ciemność. 

Na początku próbował coś zobaczyć. Wymacać fakturę podłogi, usłyszeń jakiś dźwięk, który powiedziałby mu, gdzie jest. Jednak zrezygnował, gdy ból prawie rozsadził mu czaszkę. Mógł tylko leżeń bezwładnie, w głowie odliczając kolejne sekundy. Próbował choć na moment przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Jak przez mgłe kojarzył, że próbowali ratować Michelle i Ezékiéla. Nie udało się. Coś poszło nie tak. Tylko co? 

Kobieta. Pojawiła się kobieta. Czarownica. Wyjątkowo potężna. Odcięła im drogę ucieczki. 

Czy w takim razie był w więzieniu Zakonu? A może już nie żył? Może tkwił w niebycie i zostaniu tu na wieczność? 

O nie, to niemożliwe. Musiał wziąć się w garść. 

Z trudem przewrócił się na bok. Przy każdym ruchu jego mięśnie dosłownie krzyczały z bólu. Rozpalał je żywy ogień. Nie miał pojęcia, jakim cudem zdołał doczołgać się do ściany i usiąść. Każdy oddech był torturą. Miał wrażenie, że jeszcze sekunda i naprawdę umrze. 

Nie wiedział, ile czasu upłynęło, za nim doszedł do siebie na tyle, by znów spróbować otworzyć oczy. Ostrożnie uniósł drżącą dłoń i starł z powiek krew. Powoli uchylił je na kilka milimetrów, ale zobaczył tylko ciemność. 

Ze świstem wypuścił powietrze. Dawaj, chłopie, spróbuj jeszcze raz. 

Tym razem się udało. Chwilę zajęło, za nim wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Był w jakimś lochu. Nie buło tu okien, ani świetlików, jedynie przez szparę w drzwiach wpadało odrobinę światła. Nie przykuli go łańcuchami. Ale i tak był pewien, że na całą celę nałożono mnóstwo zaklęć ochronnych. 

— Witaj wśród żywych, Matt. 

Wzdrygnął się, słysząc znajomy głos. W rogu pomieszczenia siedział Ezékiél. Ciężko było stwierdzić, w jakim jest stanie, ale jego oczy błyszczały zaskakująco przytomnie, jak na przebyte tortury. 

— Ciebie też miło widzieć. — Mateusz uśmiechnął się słabo. — Wydajesz się być w całkiem niezłym stanie. 

— Zalety magii. Uwolnić nas nie uwolnię, ale przynajmniej Zakon będzie się musiał namęczyć, by się mnie pobyć. —Czarodziej zaśmiał się gorzko. 

Przysunął się bliżej, tak, by mogli rozmawiać cicho. 

— Będą nas trzymać przy życiu — wyjaśnił. — Chcą w ten sposób szantażować pozostałych. 

Mateusz zacisnął zęby. Cóż, mógł się tego spodziewać. Zakon stracił Michelle. A to na niej zależało im najbardziej. Z tego co dotychczas wiedział, jedynym sposobem, by zmusić do czegoś rodzeństwo Antiga, to zagrozić ich bliskim. 

Pomyślał o Penny. Czy udało im się uciec? Według Ezékiéla, ale skąd on miał to niby wiedzieć? Przecież siedzieli w zamknięciu. Kompletnie odcięci od świata. Nie mieli nawet pojęcia, jaki jest dzień i gdzie są. 

Wściekle uderzył pięścią w ścianę. I zaraz tego pożałował. Ból na moment odebrał mu oddech. Przycisnął dłoń do pieści, przygryzając wargę aż do krwi. 

— Na twoim miejscu powstrzymałbym emocje — poradził spokojnie Ezékiél. — Potrzebujemy odpocząć, by mieć siłę na ucieczkę. 

— Chcesz uciekać?! — z niedowierzenia, Mateusz prawie krzyknął. 

Ezi tylko wzruszył ramionami. 

— Masz inny pomysł? Im dłużej tu zostaniemy, tym większe prawdopodobieństwo, że Michelle wpadnie w ich łapy.  A jeśli tak się stanie…. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co jej zrobią. — Pokręcił z przerażeniem głową.

Mateusz nie musiał sobie wyobrażać. Wystarczyło, że pamiętał, jak torturowali Ezékiéla. Gdyby ktokolwiek jeszcze miał przez to przechodzić…

Westchnął głęboko. Potarł dłońmi zmęczoną twarz. Oh, doskonale wiedział, że ucieczka, jakkolwiek niemożliwa, byłaby najlepszym wyjściem. Jednak rozumiał beznadziejność sytuacji. Przekonał się, że walka z Zakonem była z góry skazana przegranie. Szczególnie, gdy mógł polegać jedynie nie w pełni siły czarodziejów. 

Zerknął na Ezékiéla. Choć z pozoru chłopak wydawał się spokojny, to coś w jego spojrzeniu nie dawało Mateuszowi spokoju. To zaciskał, to znów rozprostowywał palce, szepcząc pod nosem po japońsku. Tylko jedno słowo zrozumiałe byłoby w każdym języku. 

Michelle.

I tak w kółko. To ona była najważniejsza. Nie świat. Nie Zakon. Michelle. 

Mateusz rozumiał. Nawet, gdyby chciał być zły, nie potrafiłby. Doskonale rozumiał, jak to jest kochać dziewczynę, która znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Doskonale wiedział, jak to jest być gotowym zrobić wszystko, byle tylko nie stracić prawdziwej miłości. 

Czuł, że dla Ezékiéla jest to trudne. Po tych kilku dniach już wiedział, że chłopak, choć świetnie wyszkolony wojownik, słabo orientował się w emocjach czy relacjach międzyludzkich. Cała jego  wiedza na temat związków pochodziła z filmów i książek. Pewnie nawet nie potrafił zrozumieć, co czuje. 

— Ezi, wszystko w porządku? — zapytał odruchowo, choć wiedział jaką uzyska odpowiedź. 

— Tak, jest okej, po prostu myślę. 

— O Michelle? 

Czarodziej zacisnął zęby. Odwrócił wzrok. 

— Nie potrafię… nie potrafię myśleć o niczym innym — przyznał niechętnie. — Powinienem skupić się na ucieczce, ale gdy tylko pomyślę, co mogli zrobić Michi, co mogę jej zrobić… — Schował twarz w dłoniach, jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. — Oh, skup się, Ezékiél, skup się na zadaniu. 

Mateusz tylko przewrócił oczami. Starania chłopaka były skazane na porażkę. 

Chociaż może… 

Coś mu zaświtało w głowie. Jakby cień wspomnienia. Może przeczytał kiedyś coś przydatnego w jakieś książce? Tak, chyba tak. I nie tak dawno temu. W bibliotece świątyni. Gdy przeglądali książki, w poszukiwani jakiejkolwiek informacji o Zakonie. Zwrócił uwagę na ten rozdział, bo jako jeden z nielicznych zapisany był po angielsku. Traktował o wykorzystaniu uczuć w magii. Mateusz przeczytał kilka rozdziałów z umiarkowanym zainteresowaniem, głównie myśląc o Pretty. W tamtym momencie rozprawa wydawała się kompletnie bezużyteczna. 

Ale teraz nabierała zupełnie nowego znaczenia. 

— Słuchaj, chyba mam pomysł. — Szturchnął Ezékiéla w ramię, czując pod skórą narastające podekscytowanie. — Kochasz Michelle, prawda? 

Ezi zamrugał zaskoczony. 

— Proszę? 

— Daj spokój, przecież to oczywiste, że jesteś w niej zakochany po uszy!

— Tylko wykonuje misję — burknął Ezékiél. 

— Dobra, sprzeczać się będziemy później. — Mateusz uciszył go ruchem ręki. Nie miał teraz czasu, na tłumaczenie chłopakowi jego uczuć. — Przyjmij do wiadomości, że to co czujesz do Michi to miłość. Logiczne. Czytałem, że jeśli dwie osoby posługują się magią, to mogą kontaktować się ze sobą, dzięki łączącemu ich uczuciu. Miłości. Rozumiesz? 

Przez moment Ezékiél wydawał się w ogóle nie rozumieć, o czym Mateusz mówi. Ale potem jego oczy otworzyły się szeroko, a z ust wyrwał się stłumiony okrzyk. 

— Jesteś genialny — wychrypiał. — Jesteś naprawdę genialny. 



***


Sen ustąpił nagle, niczym gwałtowna burza. W jednej chwili znalazłam się na polanie. Nad moją głową po błękitnym niebie leniwie sunęły białe obłoki, aż po horyzont ciągnęły się kwieciste łąki. Słyszałam śpiew ptaków, pod stopami czułam zimną trawę. Ciepłe promienie słońca, delikatnie łaskotały moją skórą. 

Wzięłam głęboki oddech. Świerze powietrze było niczym najlepszy uspokajający eliksir. 

— Witaj, Michelle. 

Odwróciłam się gwałtownie. Za mną stał Ezékiél. Miał na sobie białą, lnianą koszulę i spodnie, a włosy związał w luźny kucyk. Stopy również miał bose. Uśmiechał się nieznacznie, w ten tajemniczy sposób, jakby cały czas się nad czymś zastanawiał. 

Podeszłam do niego na drżących nogach. Ostrożnie położyłam dłoń na jego piersi. Moje palce przeszły przez nią jak przez mgłę. 

— Jesteś duchem? — wychrypiałam słabo. 

Na początku nie uwierzyłam, że to on. Byłam przekonana, że to moja chora wyobraźnia plata mi figle, że to senne mary postanowiły zabawić się moim kosztem. Odkąd obudziłam się w Paryżu, niczego nie pragnęłam tak bardzo, jak znów zobaczyć Ezékiéla, całego i zdrowego, upewnić się, że jest bezpieczny. 

A przede wszystkim chciałam porozmawiać o pocałunku. O tej krótkiej chwili, gdy świat stanął na głowie, a wszelkie problemy zniknęły. Tak strasznie chciałam znaleźć chociaż chwilę, na spokojną rozmowę. 

Lecz teraz, w tym wręcz rajskim otoczeniu, jego obecność wydała się całkowicie nierealna. 

— Nie — pokręcił głową. — Nie jestem też snem, ja… wykorzystałem magię… i to co nas łączy… no wiesz — zaczerwienił się nieznacznie. Odwrócił wzrok, próbując ukryć zakłopotanie. 

Zachichotałam. Machnęłam zachęcająco ręką, by kontynuował. 

— Musiałem się z tobą skontaktować. Upewnić się, że jesteś bezpieczna — wyjaśnił.

Skrzywiłam się odruchowo. Oczywiście, że byłam bezpieczna. Do cholery, przecież, to nie ja musiałam znosić tortury!

— Idiota! — prychnęłam. — Lepiej mów, gdzie jesteś?! Ty i Mateusz! Żyjecie?! Nie no, pewnie żyjecie, jakbyś był martwy, to byś się ze mną nie kontaktował, z drugiej strony rozmawiałam z mamą, a ona niby też powinna być martwa, a z trzeciej strony w grę wchodzi magia, czyli wszystko jest możliwe i… 

— Zaraz, stop! — Ezékiél przerwał mi stanowczo. — Jak to, rozmawiałaś z mamą? 

— No normalnie — wzruszyłam ramionami. — Odezwała się w mojej głowie tuż przed tym, jak próbowałam cię uwolnić. Myślę, że wiedziała, co się stanie. Że pozostali przyjdą nam z pomocą. Chciała zyskać trochę na czasie. 

— I naprawdę myślisz, że to twoja mama? 

— Nie wiem — przyznałam. — Równie dobrze mogłam już oszaleć. Ale, może zostawimy to na później, co nie? Mów natychmiast, gdzie jesteś?! 

Ezékiél westchnął głęboko. Potarł palcami skroń. 

— Ciężko powiedzieć. Raczej nie w Norwegii. Trzymają nas w zamknięciu, ale jest jakby cieplej. Choć to może złudzenie? Od kilku godzin nie rozmawialiśmy z żadnym czarodziejem. Wyleczyłem większość ran, ale na celę nałożono zbyt silne zaklęcia. 

— Więc, jak się ze mną skontaktowałeś? 

Znów się zarumienił. Odchrząknął nerwowo i zaczął bawić się rękawem koszuli. 

— Cóż… już mówiłem… wykorzystałem, to co nasz łączy. Obydwoje posługujemy się magią, więc mogłem stworzyć iluzje w twoim śnie. Wiesz, takie jakby obustronne połączenie. 

Uśmiechnęłam się. Obustronne połączenie brzmiało fajnie. Jak prawdziwa więź. Nierozerwalna. Magiczna. 

Zrobiłam krok do przodu. Przez ułamek sekundy pragnęłam znów go pocałować. Poczuć jego spierzchnięte wargi na swoich, zobaczyć, czy gdy nie jest przykuty łańcuchami, odda pocałunek, czy muśnie palcami moją szyję, a może zatopi się w krótkich włosach. 

Powstrzymałam się. Był tylko iluzją. Wytworem magii. 

— Jak możemy was uratować? — zapytałam, skupiając się na rzeczach ważniejszych. — Może jednak udałoby ci się stwierdzić, gdzie jesteście… 

— Nie. — Ezékiél stanowczo pokręcił głową. — Zresztą nie jesteśmy teraz ważni. Chodzi o ciebie. Zakon będzie próbował cię szantażować. Zmusić, byś wróciła. Musisz mi obiecać, że cokolwiek się stanie, cokolwiek ci powiedzą lub pokażą, nie dasz się zwabić w pułapkę. Rozumiesz? 

Przełknęłam nerwowo ślinę. Doskonale wiedziałam, o czym mówi. Pretty miała racje. Zakon posłuży się Ezim, by zwabić mnie w swoje sidła. Jeśli chciałam uratować świat, nie mogłam do tego dopuścić. 

Tak twierdził mózg. Jednak serce miało zupełnie inne zdanie na ten temat. 

— A jeśli znów będą cię torturować? — wyszeptałam drżącym głosem. — Nie pozwolę… nie możesz… 

Uśmiechnął się smutno. 

— Poradzę sobie, Michi, obiecuję. Jestem silniejszy niż przypuszczasz. Zresztą, Zakon na pewno nie przekroczy pewnej granicy. Jestem dla nich zbyt cenny ze względu na ciebie. 

Czyli rozumiał. Spuściłam wzrok. Dopiero teraz dotarło do mnie, co zrobiłam, całując Ezékiéla wtedy, w piwnicy. Wystawiłam na próbę naszą przyjaźń, relacje, wszystko, przez co razem przeszliśmy, a może i losy całego wszechświata. 

Zadrżałam. Ze spojrzenia Eziego ciężko było wyczytać, co myśli. Z jednej strony wspominał, że do magii wykorzystał to, co nas łączy. Ale przecież równie dobrze mogło chodzić o jego misje. O to, że musiał mnie chronić. 

Nie o miłość. 

To bolało. Świadomość, że Ezékiél może nie odwzajemniać mojego uczucia, była niczym ostrze wbite prosto w serce. Dotychczas żaden chłopak nie sprawiał, że mój żołądek wywracał się do góry nogami, a rozum odmawiał współpracy. Żadnego chłopaka nie chciałam całować przy zachodzie słońca, by potem uciec na kraniec świata. 

Oh, byłam szaleńczo zakochana w Ezékiélu. I musiałam bardzo, bardzo się starać, by to uczucie nie przeszkodziło mi w ratowaniu świata. 

— W takim razie, co możemy zrobić? — zapytałam, siląc się na spokojny ton. — Wiemy, że świątynia, w której trzeba odprawić rytuał znajduje się w górach Ural, ale one są olbrzymie! I nawet nie wiemy, jak ten rytuał miałby wyglądać!

— Tego to pewnie nikt nie wie — mruknął pod nosem Ezi, a potem dodał już głośniej. — Spróbuj skontaktować się z Arameą, dobrze? Jeśli ktoś mógłby cokolwiek wiedzieć o rytuale, to właśnie ona. 

— Wiec dlaczego nie powiedziała nam od razu? 

— Bo sama nie zdaje sobie sprawy z tego co wie. Słuchaj, muszę już kończyć. — Nerwowo obejrzał się przez ramię. — Zaklęcie wyciszające zaczyna słabnąć, jeszcze uruchomię jakiś alarm. Porozmawiamy, jak tylko znów nabiorę siły — obiecał, a potem rozpłynął się w powietrzu. 

Zostałam sama. Jeszcze długo wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą stał Ezékiél, jakby po cichu licząc na to, że zaraz znów się pojawi. 

Ale nic takiego nie nastąpiło. Byłam tylko ja i iluzja błogiej łąki. Sen, w którym miałam ochotę utkwić na zawsze. 

Spojrzałam w niebo. Na horyzoncie zbierały się ciemne chmury. Wiedziałam, co oznaczając. Wybór, którego będę musiała dokonać. Wybór, który nikomu się nie spodoba. Wybór, którego nie będę mogła cofnąć, ale który uratuje świat. 

A potem wzięłam głęboki oddech i obudziłam się. 


***


Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, następnego dnia Isaac sam do nas zadzwonił, w dość stanowczy sposób domagając się, byśmy jak najszybciej przybyli do Genewy. Za żadne skarby nie chciał nam powiedzieć, o chodzi, uparcie twierdząc, że nie jest to rozmowa na telefon. Wsiedliśmy więc w pierwszy pociąg do Szwajcarii, bowiem Michelle przyznała, że jeszcze za słabo kontroluje swoją magię, by nas teleportować. A ja naprawdę nie miałem ochoty wylądować na szycie, jakiego aktywnego wulkanu. 

Do Genewy dotarliśmy tego samego dnia późnym popołudniem. Isaaca znaleźliśmy w jego mieszkaniu. Chodził w kółko po kuchni, a siedzący na kanapie George, tylko uśmiechał się kpiąco. Gdy przekroczyliśmy próg mieszkania, wyszczerzył się głupkowato i pochwalam zdjętą protezą. 

— Fajnie, że wpadliście! Jeszcze chwila z Isaacem sam na sam i chyba wyskoczyłbym przez okno!

Uniosłem ze zdziwieniem brew. Cóż, nasz kochany kuzyn może nie był towarzyskim wirtuozem, charakter miał cokolwiek wyjątkowy, ale jednak nie doprowadzał ludzi do stanu agonalnego. 

— A cóż takiego się stało?

— Zaczął wierzyć w czary! Rozumiesz?! Normalnie podmienili mi narzeczonego!

Wymieniliśmy z Pretty zaskoczone spojrzenia. Isaac i magia? Przecież jeszcze nie dawno zapierał się rękami i nogami przed przyznaniem, że może istnieć coś chociaż magopodobnego. 

Czyżby zmienił zdanie? 

— To nie tak! — wybuchnął nagle Isaac. — Po prostu odkryłem coś, czego żadne znane mi metody naukowe nie potrafią wyjaśnić i to okropnie frustrujące, bo nie ma czegoś takiego jak magia, są tylko zjawiska jeszcze nie odkryte i nie opisane, i… o, cześć Michelle. 

Zorientowałem się, że Michi nadal stoi w drzwiach i z zainteresowaniem przygląda się Georgowi. Widzieli się po raz pierwszy i moja siostra pewnie zastanawiała się, kim jest ten osobnik o nad zwyczaj interesującej aparycji. 

— Cześć, Isi — przywitała się, używając zdrobnienia, które wyjątkowo irytowało kuzyna. — Kupę lat się nie widzieliśmy. Zmieniłeś się. 

— Ty też — mruknął. — Jesteś zamieszana w ten cyrk? 

Prychnęła kpiąco. 

— Ba! Jestem jego głównym prowodyrem! 

Przez twarz Isaaca przemknęło coś, co na upartego mogło przypominać rozbawienie. Zaraz jednak spoważniał. Nerwowym ruchem ręki przegonił nas do salonu. Sam usiadł w głęboki fotelu, składając ręce niczym Sherlock Holmes. 

— Tak, jak prosiliście, monitorowałem planetę w poszukiwaniu nietypowych aktywności energii. Nie spodziewałem się, że znajdę coś podejrzanego, odkąd ta maszyna działa, codziennie pokazuje mniej więcej to samo… 

— Ale?

Isaac przełknął głośno ślinę. Zerknął na Georga, który pokrzepiająco kiwnął głową. 

— Ale wczoraj w nocy było inaczej. Siedziałem do późna w nocy, miałem ważny projekt do skończenia, nie, George, nie mogłem tego odłożyć na inny dzień. W każdym razie, przeniosłem się do sali doświadczeń, bo jest tam więcej miejsca i szybsze komputery. Gdy tak pracowało, w ramach krótkiej przerwy, postanowiłem przy okazji sprawdzić odczyty skanery.

— I okazało się, że są dziwne — dokończyłem za niego. 

— Dokładnie — przytaknął. — Urządzenie wyłapało dziwne ruchy cząsteczek w okolicach granicy białorusko-rosyjskiej. Na początku myślałem, że to błąd w odczycie, zresetowałem nawet system i to trzy razy… 

— Szefostwo cię zabije — zauważył uprzejmie George. 

— Mam ich gdzieś. Powiem, że komputer się zawiesił i nie wiedziałem, co zrobić. 

— Mamy na takie sytuacje protokoły. 

— A ja ich nie przestrzegam, wielka mi nowość. 

— W końcu będziesz miał przez to kłopoty. 

— Odezwał się aniołek od siedmiu boleści. 

— No na pewno jestem… 

— Ej, panowie, dość! — przerwałem im stanowczo. — Sprzeczki małżeńskie odłóżcie na później, okej? Mamy świat do uratowania. To w końcu, co z tymi ruchami cząsteczek. 

Isaac westchnął. Zdjął okulary i przetarł je rąbkiem koszuli. 

— Jako naukowcowi ciężko mi o tym mówić — mruknął. — Ale rozważyłem wszystkie możliwe opcje i za Chiny Ludowe nie wiem, jak to wyjaśnić. 

— Ale co?!

Zaczynałem się naprawdę niecierpliwić. Nie mieliśmy czasu, na gry słowne i miłe pogawędki. Chciałem zdobyć informacje, uratować świat, a potem wrócić do Julci i dziecka. Jak najszybciej. Każda sekunda była niezwykle cenna. 

— Zmierzyłem prędkość tych cząsteczek — wyjaśnił w końcu Isaac. — Czytnik zwariował. Najpierw naprawdę się zawiesił, a potem — zagryzł wargę. — A potem pokazał, że poruszały się z prędkością większą niż światła. 

Zapadła cisza. Zapewne Isaac oczekiwał z naszej strony jakiejś bardziej emocjonalnej reakcji. Wiecie, pełnych niedowierzania okrzyków, może pytań, jak dokonał tegoż wspaniałego odkrycie, jakiś oklasków, czy coś podobnego. Zamiast tego otrzymał tylko lekko uniesione brwi i znudzone wzruszenie ramion. 

— I co z tego? — zapytała Michelle. — No sobie trochę pobiegały szybciej, wielkie mi rzeczy, jaki miałoby mieć to związek z magią? 

Isaac skrzywił się z dezaprobatą. 

— A taki, droga kuzynko, że żadne znane nam cząsteczki, nie są w stanie uzyskać takiej prędkości. Czyli mamy do czynienia z zjawiskiem jeszcze przez naukę nie znanym. Czymś, co wy śmiecie nazywać magią. 

Przewróciłem oczami. A ten znowu swoje. 

— O której dokładnie godzinie to było? — zapytała nagle Michelle. 

— Pewnie koło trzecie. Może czwartej w nocy. Ostatnio późno wracam do domu. — Z zakłopotaniem podrapał się po głowie, usilnie starając się uniknąć wzroku Georga. 

— Jest! — Michi triumfalnie zacisnęła pięść. — Mamy ich! 

Okej, teraz to już kompletnie zgłupiałem. Zresztą jak wszyscy w pomieszczeniu. Patrzyliśmy na Michelle tak, jakby właśnie oświadczyła nam, że wyjeżdża do Peru hodować miniaturowe alpaki. W końcu Isaac, który miał jak widać za dużo dziwnych informacji, jak na jeden dzień, wstał z fotela, wyszedł, a po chwili z łazienki dało się słyszeć histeryczny śmiech. 

— Musicie mu wybaczyć. — George rozłożył przepraszająco ręce. — Mózg mu się przegrzewa. 

Gdy Isaac wrócił, zażądał wyjaśnień. 

Michelle opowiedziała nam o dziwnym śnie i rozmowie z Ezékiélem. Co prawda miałem wrażenie, że nie wszystko nam mówi, ale na razie to zignorowałem. Gdyby chodziło o coś ważnego, na pewno by powiedziała. 

— Ezi używał magii. Sądząc po jego słowach, raczej na codzień nie spotykanej. Starej magii. Możliwe, że to ona spowodowała te dziwne ruchy cząsteczek. Jeśli tak, to przez przypadek naprowadziła nas na ich ślad. 

— I dzięki temu możemy wyruszyć z misją ratunkową. 

Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Choć nadal byliśmy w sytuacji skrajnie beznadziejnej, to na końcu tunelu zaczynało jaśnieć światełko. 

— W takim razie ruszamy, drogie siostry. Rodzeństwo Antiga znowu w grze. 


Żyję! Żyję i nawet jeszcze pamiętam o tym blogu, choć nie ukrywam, że ostatnio z pisaniem u mnien kiepsko. W ogóle nie mam potywacji. Od jakiegoś czasu nie napisałam nawet zdania, a nawet zapominam, by regularnie wstawiać rozdziały, które już mam. Jedyne co robię regularnie, to czytanie Waszych blogów, choć z komentowaniem już zdecydowanie gorzej. 
Ale obiecałam sobie, że to opowiadanie doprowadzę do końca. Niewiele już zostało. A co potem? Tego jeszcze nie wiem. W każdym razie, jak zwykle mam nadzieję, że rozdział się podobał. 
Pozdrawiam
Violin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz