piątek, 23 października 2020

Rozdział 25

Chaos. Jedyne co pamiętam, to chaos. Kolorowe rozbłyski. Pył mieszający się ze śniegiem. Huk wystrzałów i zapach krwi. Nie wiedziałam, co się dzieje. Łańcuchy wbijały mi się w nadgarstki, a lodowaty wiatr wbijał się w nagą skórę niczym milion malutkich ostrzy. Świat kręcił się jak na karuzeli. Zaraz, to była Pretty? A może… Walt… Nie, nie…

Ezékiél! Gdzie jest Ezékiél?!

Otworzyłam gwałtownie oczy. Lochy zniknęły. Leżałam na czymś miękkim, przykryta ciepłą kołdrą. Z trudem obróciłam głowę. Dopiero po chwili zrozumiałam, że znajduję się w jakimś pokoju. Przez wysokie okno wpadały do środka promienie wschodzącego słońca, a w kącie bezgłośnie leciał telewizor. 

— Obudziłaś się. 

Dopiero teraz zauważyłam Pretty siedzącą w fotelu po drugiej stronie łóżka. Miała wilgotne włosy, jakby dopiero co wyszła spod prysznica, zaczerwienione policzki nie współgrały z ogólną bladością. 

— Co się stało? — wychrypiałam słabo. — Gdzie jest Ezékiél? 

Pierrette zacisnęła usta w wąską kreskę. Ostrożnie chwyciła moją dłoń. 

— Nic nie pamiętasz?

Zawahałam się. Rozbłyski świateł. Łańcuchy. Przeraźliwie zimne powietrze. Ezi we krwi. Tyle pamiętałam. 

— Gdzie jest Ezékiél? — powtórzyłam uparcie. 

— Nie wiem. — Pretty westchnęła głęboko. — Po tym, jak piwnica się zawaliła, teleportowałaś mnie i Waltera do Paryża, a potem straciłaś przytomność. Walt próbował skontaktować się z chłopakami, ale na razie nic nie mamy. Przykro mi. 

Przez jej twarz przebiegł cień bólu. Przełknęłam głośno ślinę. Odwróciłam głowę, próbując opanować zbierające się pod powiekami łzy. A więc zostawiłam Ezékiéla na pewną śmierć. Po tym wszystkim co dla mnie zrobił, tak po prostu pozwoliłam, by wpadł w ręce Zakonu. Pozwoliłam, by cierpiał, by dalej go torturowali. 

Byłam beznadziejna. Zawiodłam wszystkich. 

I co z twoim genialnym planem? Zapytałam gorzko głos w głowie. Jak widać gówno z tego wyszło. 

Głos nie odpowiedział. Zirytowana skuliłam się w kłębek i nakryłam głowę kołdrą. Usłyszałam, jak Pierrette wzdycha z rezygnacją. 

— Michelle, wiem, że to dla ciebie trudne, ale muszę wiedzieć, co się stało. Skąd masz magiczne mocne i czego chce Zakon? 

Mówiła bardzo spokojnie, cicho, jakby rozmawiała z przerażonym dzieckiem. Przewróciłam oczami i tylko jeszcze bardziej zakopałam się w kołdrę. Czy Pretty nie mogłaby po prostu sobie iść? Dorwali Ezékiéla, przegraliśmy, gra skończona. Nie pozostawało nam nic innego, jak czekać na koniec świata. 

Ale moja siostra była zaskakująco uparta. Zamiast się poddać albo chociaż zirytować, usiadła na łóżku i ostrożnie objęła mnie ramieniem. 

— Odbijemy go, Michi — szepnęła. — Nie wiem jeszcze jak, ale coś wymyślimy. Jesteśmy w końcu rodzeństwem Antiga, prawda? Radzimy sobie nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach. 

Chciałam wierzyć w jej słowa, naprawdę. Ale nie potrafiłam. Przed oczami cały czas miałam Ezékiéla, skulonego na zimnej, kamiennej podłodze, z plecami pokrytymi okropnymi ranami, to tracącego, to odzyskujące przytomność z bólu. Miałam wrażenie, że w jego cierpiące spojrzenie przepełnione jest wyrzutami. 

— Nie musisz mówić wszystkiego na raz. Małymi kroczkami do celu. Zacznijmy może od tego, od kiedy potrafisz posługiwać się magią. 

Jęknęłam cicho, ale tym razem odezwałam się. Opowiedziałam Pretty o tym, czego się dowiedziałam — że każdy błąd ma w sobie magię, że Zakon próbuje ją odzyskać i że chyba byłam pierwszą osobą, która postanowiła sama ją wyzwolić. W skrócie opisałam ucieczkę z celi i próbę ratowania Ezékiéla. Ominęłam na razie kwestię głosu mamy w głowie. Z nas wszystkich Pierrette najgorzej przyjęła jej śmierć. Nie chciałam, by teraz skupiła się na czymś po za ratowaniem świata. 

Gdy skończyłam, moja siostra wydawała się w ogóle nie być zaskoczona. Wręcz przeciwnie — w jej oczach dostrzegłam coś na kształt przepełnionego nadzieją błysku. 

— Czyli jesteś czarodziejką, Michi — stwierdziła. — I to potężną czarodziejką, skoro byłaś wstanie teleportować nas do Paryża.

Zmarszczyłam brwi. Dopiero teraz dotarło do mnie co zrobiłam. 

— Do Paryża? Jesteśmy w domu? 

Pretty pokręciła głową. 

— Nie, w hotelu na obrzeżach. Trafiliśmy dosłownie dwie przecznice od domu, ale doszliśmy do wniosku, że tłumaczenie tacie, dlaczego jesteś nieprzytomna i owinięta tylko w koc, byłoby zbyt kłopotliwe. Na razie nikt nie wie, że wróciliśmy. 

Przygryzłam wargę. Cóż, to było dość logiczne posunięcie. Z drugiej strony, poczułam dziwne ukłucie w sercu. Dom. Chciałam wrócić do domu. Przytulić się do taty i wypić z nim gorącą czekoladę w salonie. 

— Myślisz, że jeszcze kiedyś zaznamy normalnego życia? — zapytałam nagle. — Czy już zawsze będziemy uciekać przed bandą wariatów w czerwonych pelerynkach? 

Pierrette mimowolnie parsknęła śmiechem. Chwyciła moją dłoń i ścisnęła ją pokrzepiająco. 

— Jestem pewna, że to wszystko wkrótce się skończy. Ezékiél i Mateusz nie zginęli. Myślę, że żyją i zrobią co się tylko da, by się z nami skontaktować. 

— Mateusz? 

Nagle przypomniałam sobie, że w lochach był ktoś jeszcze. Starszy mężczyzna, który pomagał Walterowi i Pretty. Byłam pewna, że widziałam go też w świątyni. 

— Tłumacz się! 

Pierrette spłonęła rumieńcem. Niechętnie wyjaśniła mi, kim jest Mateusz Janikowski i co ich kiedyś łączyła. Gdy skończyła, nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu. Czyli moja kochana siostra jednak nie miała całkowitego pecha w miłości. 

Z drugiej strony, ta cała afera z podróżami w czasie…. Eh, dobra, może jednak wrócę do spania? 

Zamknęłam oczy i próbowałam z powrotem przywołać sen, ale ten jak na złość postanowił wziąć urlop. W końcu, zirytowana do granic możliwość, usiadłam na łóżku, jednocześnie przeczesując palcami włosy. 

O cholera. 

Były krótkie. Naprawdę krótkie. Odstawały na wszystkie strony i ledwo sięgały uszu. 

Zalała mnie fala wspomnień. Nagłe pojawienie się Zariny. Upadek planu, który i tak nie miał sensu. Przykuli mnie do ściany. Zdarli ubranie. Obcięli włosy jednym ruchem. Kilku strażników śmiało się obrzydliwie. Dotykali mojej skóry, włosów, piersi. Upokorzyli.

I potem kazali patrzeć na torturowanego Ezékiéla. Kazali patrzeć, jak magiczne bicze ryją mu plecy. Zmusili, bym błagała o litość. 

Znów schowałam się pod kołdrę. Rozsypałam się na kawałki. To już nie miało sensu, żadnego sensu. Czy nie łatwiej by było, gdybym po prostu umarła? Gdybym zginęła? Czy nie tego chciał wcześniej Zakon? Czy w ten sposób nie ocaliłabym świata?

Moim ciałem wstrząsnął szloch. Czułam, że Pierrette nadal mnie obejmuje. Wyrwałam się z jej uścisku. 

— Wyjdź — wychrypiałam. 

— Michi… 

— Wyjdź! Idź sobie!

Pretty zacisnęła zęby, ale posłusznie wyszła, zostawiając mnie zupełnie samą. Gdy zamknęła za sobą drzwi, na drżących nogach podeszłam do okna. Hotel znajdował się na wzgórzu. Widziałam stąd prawie cały Paryż. Piękny, spokojny Paryż, gdzie ludzie rodzili się, żyli i umierali tak samo od wieków. 

Nie pasowałam do niego. Tak, jak nie pasowałam do całego wszechświata. Byłam tylko błędem w historii. 

I prawda była oczywista. Teraz to zrozumiałam. 

Musiałam umrzeć, by ocalić świat. 


***

— Jak tam Michelle? — zapytał Walter, gdy tylko przekroczyłam próg niewielkiego saloniku. 

— Jest zdezorientowana, przerażona i wini się za to, że musieliśmy zostawić Ezékiéla i Mateusza. 

— Przecież to nie ona zawaliła korytarz! 

— Tak, ale spróbuj jej przemówić do rozumu. — Z rezygnacją opadłam na jeden z foteli. — Po tym co przeszła, chwilę minie za nim się podniesie. 

Walt przytaknął i wrócił do przeglądania zdjęć ksiąg z świątynnej biblioteki. Isaac w końcu wysłał nam większość tłumaczeń. Nie były zbyt dokładne, a bez Ezékiéla, który znał się na historii magii, ciężko było nam wyciągać jakiekolwiek wnioski. 

Podkuliłam kolana pod brodę i sięgnęłam po telefon. Na stoliku rozłożyłam dziennik Eziego, a bok wyświetliłam jego holograficzne tłumaczenie. Musiałam skupić się na pracy, by nie myśleć o Mateuszu. Powiedziałam Michelle prawdę — byłem pewna, że obydwaj mężczyźni żyją i jeśli tylko będą mogli, to zrobią wszystko, by się z nami skontaktować. 

Jednocześnie jednak, cały czas miałam przed oczami torturowanego Ezékiéla. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić przez co musiał przejść chłopak. Na samą myśl, że to samo mogłoby spotkać Mateusza, robiło mi się niedobrze. 

Uparcie tłumiłam w sobie poczucie winy. Bo przecież mogłam tamtą akcje rozegrać inaczej.  Wyciągnąć Michelle, a potem wrócić i pomóc pozostałym. Mogłam kazać Mateuszowi chronić nasze tyły. Zostać na zewnątrz. 

Pokręciłam stanowczo głową. Nie, Pretty, nie myśl o tym. Jeśli chcesz jakoś pomóc Matiemu, to musisz przede wszystkim pokonać Zakon. 

— To wszystko nie ma sensu! — jęknął z rezygnacją Walter. — Mamy jakieś milion historii o wielkich wybuchach mocy, walki z błędami i konsekwencji utrzymania ich przy życiu, ale ani jednego rozwiązania naszych problemów. 

— W takim razie musimy sami napisać księgę — rzuciłam przewrotnie. — Daj spokój, przecież wiedzieliśmy, że tak będzie. Żaden błąd nie został dotychczas utrzymany przy życiu. Nie istnieje odpowiednia procedura czy strategia. Musimy wymyślić ją sami. 

Walter skrzywił się nieznacznie. Wiedział, że mam racje, ale nic nie powiedział. W ogóle od powrotu do Francji niewiele się odzywał. Co chwilę zerkał na telefon, sprawdzając, czy przypadkiem nie przyszedł nowy sms od Julci. Z trudem tłumił pragnienie, by wsiąść w pierwszy samolot i do niej polecieć. Podzielił się ze mną tym pragnieniem już kilka godzin po przybyciu do Paryża. Wtedy powiedziałam mu, że nie mamy czasu. Jeśli chce, by jego dziecko żyło w bezpiecznym świecie, musieliśmy jak najszybciej zabrać się do pracy. 

Teraz zaczynałam w to wątpić. Z każdym kwadransem mój zapał malał. Zaczynałam niechętnie przyznawać Walterowi racje. Byliśmy w kropce. Pierwszy raz od dawna odczuwałam prawdziwą bezsilność. Dotychczas cały czas ktoś nam pomagał. Amos, Isaac, potem Ezékiél. Oni wszyscy wydawali się wiedzieć więcej, umieć więcej, rozumieli, z czym mają do czynienia i jaką ścieżką podążać. 

My błądziliśmy po omacku. 

— Dobra, ogarnijmy, co na razie wiemy — zarządził nagle Walter. — Wszystkie problemy sprowadzają się do tego, że Michelle jako błąd posiada magię, która niekontrolowana, niesie ze sobą niebezpieczne skutki. Przywołuje dziwne stworzenia, otwiera portale do innych wymiarów i tym podobne. 

— Czyli wystarczy tylko nauczyć Michi kontrolować moc? — Zmarszczyłam brwi. 

— To by było za łatwe. 

— Jak wszystko dotychczas. 

Zawahał się. Myśleliśmy o tym samym. Przed dotarciem do Norwegii, prawie wszystko po prostu nam wychodziło. Znajdywanie kolejnych informacji, walka z magami, spektakularne ucieczki — jakbyś mieli więcej szczęścia niż rozumu. 

Dopiero widok porwanej Michelle i torturowanego Ezékiéla sprawił, że zrozumieliśmy z czym mamy do czynienia. To już nie była zwykła zabawa w podróże w czasie czy superbohaterów. To była prawdziwa wojna. 

— Może Isaac byłby wstanie znów nam pomóc? — zastanawiałam się głośno. — Jego analityczny umysł zawsze dostrzega to, czego inni nie widzą. 

— Już go poprosiłem o wstępną analizę — przyznał Walter. — Ma się odezwać, gdy znajdzie coś ciekawego. Pod warunkiem, że będzie mieć czas. Bo najpierw przeklął mnie do wszystkich diabłów, za przeszkadzanie w pracy. Ale w końcu się zgodził. 

Przygryzłam w zamyśleniu wargę. Mieliśmy pomoc Isaaca, a to już coś. Cały czas po cichu liczyłam na to, że i Ezékiél znajdzie jakiś sposób, by się z nami skontaktować. 

— Próbowałeś namierzyć telefon Eziego?

— To było pierwsze co zrobiłem, po przybyciu tutaj. Nic z tego. Wybrany numer nieistnieje. 

— Pewnie nie zostaną w Norwegi? 

— Aż tak głupi nie są. 

Mimowolnie parsknęłam śmiechem. Oh, jak wspaniale by było, gdyby magowie jednak mieli ograniczone zasoby umysłowe. Tak, jak w amerykańskich filmach, gdzie złoczyńcy zawsze muszą popełnić jakiś głupi błąd, by bohaterowie w glorii chwały mogli uratować świat. 

Choć raz filmy mogłyby okazać się prawdą. 

— Potrzebujemy planu — zarządziłam stanowczo. — Musimy mieć priorytety i określony cel. 

Walter zgodził się bez protestu. Uruchomił na telefonie holograficzną tablice. 

— Dwa zadania: ocalić chłopaków i świat. Od czego zaczynamy? 

— Od chłopaków — powiedziałam bez wachania. — Sami nie damy rady uratować świata. 

— Myślisz, że zdążymy za nim Zakon ich zabije? 

Zawahałam się. Tego pytania bałam się najbardziej. Z jednej strony byłam przekonana, że obaj żyją. Z drugiej strony wiedziałam, że tak naprawdę Mateusz jest dla czarodziei tylko zbędnym balastem. Nie mieli żadnego powodu, by trzymać go przy życiu. 

Sięgnęłam po notes Ezékiéla. Przekartkowałam go pospiesznie. Spodziewałam się, że Walter uważnie analizował już każdą stronę, ale wolałam się upewnić. Zmarszczyłam zaskoczona brwi. Znów to dziwne uczucie. Tajemnicza energia wydawała się dosłownie pulsować na cienkich kartkach. 

— Ty też to czujesz? — zapytałam cicho brata. 

— Ale co? 

Przełknęłam nerwowo ślinę. Ostrożnie przesunęłam palcem po ciemnych literach. Wiedziona przeczuciem, przerzucałam kolejne kartki, aż w końcu zatrzymałam się w samym środku. Zmarszczyłam brwi. Dopiero teraz dostrzegłam, że kilka zdań było tu podkreślonych ołówkiem, a na marginesie uczyniono krótkie komentarze po francusku. Ofiara. Rytuał. Świątynia. 

Moje serce zabiło szybciej. Pospiesznie wyrwałam Walterowi telefon. Znalazłam zdjęcie odpowiedniego tłumaczenia. Na początku nie rozumiałam sensu czytanych słów. Kolejna historia o początkach Zakonu. Chyba próbowali ustabilizować magię błędów, ale po licznych niepowodzeniach, poddali się. 

Ale nie to było najważniejsze. Kluczową informacją stanowiło miejsce eksperymentów. Kolejna świątynie. W górach Uralu. Według notatek, to właśnie tam mieściło się źródło mocy błędów. 

Odchyliłam się na fotelu. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Mój mózg pracował na podwyższonych obrotach. W głowie formował się zalążek planu. 

. Już miałam poinformować, o swoim odkryciu Waltera, gdy nagle w drzwiach stanęła Michelle. 

— Coś się stało? — zapytała drżącym głosem. 

Uśmiechnęłam się. W końcu miałam dla niej dobre wiadomości. 

— Chyba wiem, jak ci pomóc. 


***


Powrót do Paryża był wyjątkowo trudny. To tu wszystko się zaczęło. To tu zginął Ferasco. To tu próbowałem sobie wmówić, że nie nadaję się na ojca. To tu rozpoczęliśmy szaleńczą pogoń za Michelle i Ezékiélem. 

A teraz wróciliśmy do rodzinnego miasta, bezradni wykończeni z nieprzytomną Michelle i nawet nie mogliśmy zajrzeć do domu. Oh, pierwszy raz tak strasznie chciałem zobaczyć tatę. Zapewnić go, że jesteśmy bezpieczni, wymienić najnowsze sportowe plotki, a na końcu oznajmić, że znów zostanie dziadkiem. Już nie mogłem się doczekać jego reakcji na tę wiadomość. 

Ale na razie to wszystko musiało zaczekać. Znaleźliśmy się krytycznym punkcie walki. Bez Ezékiéla i Mateusza, czułem się jakbym stracił obydwie ręce. Nadal mogłem chodzić, lecz jakiekolwiek działania były mocno utrudnione. 

Do tego dochodziła kwestia Julci… Nie powiedziałem jej, że wróciliśmy do Europy. Gdybym to zrobił, jeszcze ciężej byłoby mi podtrzymać się od odwiedzenia jej. Wiedziałem, że nie długo poleci do Stanów. Musiała wznowić studia. Mnie też kończył się urlop. Niedługo mieliśmy wrócić do treningów. 

Musiałem pospieszyć się z ratowaniem świata. 

Dlatego też zapewne zrozumiecie, że gdy tylko Pierrette powiedziała nam o swoim odkryciu. Miałem ochotę krzyczeć z radości. Udało się! W końcu byliśmy bliżej niż dalej. 

— Okej, żebym dobrze zrozumiała — Michelle odchyliła się na fotelu, podgryzając jabłko. Nadal była przeraźliwie blada, ale umyła krótkie włosy i próbowała je ułożyć. — Twierdzicie, że musimy znaleźć tę świątynia i poświęcić ofiarę, która sprawi, że część mojej energii rozproszy się.

— Mniej więcej — przytaknęła Pretty. — Nie wiemy jeszcze o jaki rytuał chodzi, ale gdybyśmy uwolnili Ezékiéla pewnie byłby wstanie nam pomóc. 

— Cały czas czekamy na analizę pozostały ksiąg. A gdyby udało nam się zyskać na czasie, moglibyśmy spróbować wrócić do Świątyni Motyli i przeszukać bibliotekę — dodałem. 

Michelle w zamyśleniu podrapała się po brodzie. Przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że chce coś dodać, ale w ostatniej chwili odpuściła. Na jej twarzy pojawił się cień nadziei. 

— Czy to znaczy, że zaczniemy od ratowania chłopaków? 

— Oczywiście — Prychnąłem. — W grupie siła. 

Dziewczyna od razu się rozpromieniła. To tylko utwierdziło mnie w moich przeczuciach co do uczucia, jakie wiązało Michi z Ezékiélem. Z trudem powstrzymałem się przed gorzkim śmiechem. Pretty i Mateusz, Michi i Ezékiéla, cóż za urocze pary. Spoko, nie pozostaje mi nic innego, jak pogodzić się z rolą piątego koła u wozu. Przynajmniej, gdy to wszystko się skończę, wrócę do swojego w miarę poukładanego życia. Do Julci i do dziecka. 

O tak, ta wizja była w tym szaleństwie najlepsza. 

— Próbowaliśmy namierzyć ich telefony. Nic z tego. 

— Sygnatura magiczna? 

— Masz na myśli nagłe wybuchy magii? — uniosłem z zainteresowaniem brew. 

— Mniej więcej. Tak, jak zlokalizowaliście ruiny świątyni. 

Wymieniliśmy z Pierrette zaintrygowane spojrzenia. Na to byśmy nie wpadli. Michelle używała magii pod wpływem emocji. Gwałtowny wyrzut energii na pewno zostawiał w przestrzeni jakiś ślad. Kto wie, może kumulacja istot magicznych była widoczna z kosmosu, jak na talerzu. 

— Trzeba to porządnie przedyskutować z Isaaciem — zadecydowała Pretty. — Na pewno ma na podorędzi kolejny genialny wynalazek, który nam pomoże. 

— Wracamy do Genewy? 

— Na razie spróbujmy na odległość.

Od razu poczułem się lepiej. Myśl, że mamy określony plan działania i nie błądzimy kompletnie po omacku, była zaskakująco uspokajająca. Usiadłem głębiej w fotelu. Zamknąłem oczy, oddychając głęboko. Powoli opadała ze mnie adrenalina ostatnich dni. Pojawiało się zmęczenie, przemożna ochota, by zakopać się pod kołdrą na długie godziny. Pierwszy raz od dawna zaczynałem też odczuwać prawdziwy głód. 

— Czy mamy w ogóle w planach jakieś jedzonko? — zapytałem, stanowczo zmieniając temat. Ratowanie świata, ratowaniem świata, ale ciężko myśleć z pustym żołądkiem, nieprawdaż?

Cóż, moje wspaniałe siostry musiały się zgodzić. A przynajmniej nie słyszałem protestów. Dzięki temu, już godzinę później, odebrałem olbrzymią siatkę z chińszczyzną. Usiedliśmy w niedużym saloniku, na chwilę zamykając wszystkie notatki, hologramy, księgi. Przerzuciłem nogi przez oparcie fotela, Pretty rozłożyła się na kanapie, a Michelle oparła się o nią, siadając na podłodze. Od razu zagarnęła dwa pudełka, jakby licząc, że jedzeniem zagłuszy tęsknotę za Ezékiélem. 

Na początku jedliśmy w milczeniu. W końcu jednak Pierrette odłożyła widelec na miejsce i spojrzała na mnie niecierpliwym wzrokiem. 

— Powiedziałeś już Michelle? 

Przekrzywiłem głowę, przełykając kawałek kurczaka.

— Ale że niby o czym? 

Prychnęła kpiąco. Zerknąłem na Michi, która oderwała się na moment od jedzenia. Uniosła pytające brew, patrząc na mnie tak, jakbym był wyjątkowo interesującym okazem owada. 

— O czym mi nie mówisz, Terry? 

Skrzywiłem się nieznacznie. Jeszcze do niedawna tylko mama i Julcia mówiły do mnie Terry. Po powrocie Pretty z przeszłości okazało się, również Michelle miała taki zwyczaj. 

— Nie mam pojęcia — przyznałem zgodnie z prawdą. — Jakąż to informacją miałbym podzielić się z naszą kochaną siostrzyczką? 

— Oh, oczywiście, że wiesz! — Pierrette z irytacją przewróciła oczami. — Chodzi o powiększającą się rodzinę, nieprawdaż? 

O cholera. 

Miała racje. Michelle nie miała pojęcia o Julci i dziecku. A już na pewno o mojej wyjątkowej głupocie, gdy tak desperacko próbowałem uciec od odpowiedzialności. Jęknąłem w myślach. Ostatnie na co miałem ochotę, to wspominać własną głupotę. 

Niesamowite, prawda? Jeszcze nie tak dawno przyznawałem szczerze i otwarcie, że nie nadaje się na ojca. Uciekłem jak ostatni tchórz, przekonany, że to najlepsze wyjście. 

A teraz? W ciągu zaledwie kilkunastu dni wywróciłem swój światopogląd do góry nogami. Teraz zrobiłbym wszystko, by chronić Julcię i dziecko. Choć nadal bałem się, czy poradzę sobie w nowej roli, to zrobię wszystko, by Walter Junior wychowywał się w bezpiecznym świecie. 

Bo przyznacie, że Walter Junior brzmi super. 

— Czekam w takim razie, braciszku. — Michelle 

Westchnąłem głęboko. Raz się żyje, nieprawdaż? 

— Wiesz… no tak… jakby… istnieje spore prawdopodobieństwo, że za kilka miesięcy znów zostaniesz ciocią. 

Na początku nie zrozumiała, o czym mówię. Gdy jednak w końcu przetworzyła informacje, na jej twarzy pojawił się szaleńczy uśmiech, a z ust wyrwał się dziki pisk. 

— Naprawdę?! Dlaczego wcześniej nie mówiłeś?! — rzuciła mi się na szyję i wyściskała mocno. 

— Jakoś nie było okazji — mruknąłem.  — Mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie. 

W odpowiedzi oberwałem poduszką. 

—Okej, okej, zrozumiałem, jesteś zła. Ale hej, pokarzę ci zdjęcie! — wydłubałem z kieszeni kopię zdjęcia, którą dostałem od Julci. 

— Uroczo, wygląda jak koślawa fasolka. 

— Ej!

Michelle wybuchła śmiechem. 

Nagle jednak spoważniała. Postukała palcem w fotografię i uśmiechnęła się triumfalnie. 

— Wiecie, co to oznacza? 

Razem z Pretty zgodnie pokręciliśmy głowami. 

— To oznacza, że Zakon naprawdę musi się nas bać. Bo rodzeństwo Antiga ważny powód, by walczyć o ten świat. 

 





1 komentarz:

  1. Michi potrzebowała trochę czasu, by dojść do siebie po tych wszystkich przeżytych rewelacjach. Po przebudzeniu nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, dopiero później przypomniała sobie, co się stało, a prawda odnośnie Ezekiela z pewnością nie podniosła jej na duchu. Pretty ma jednak rację, Michi nie może się załamywać, bo czarodziejowi na pewno nic się nie stało. Ona sama martwi się o Mateusza, ale ciągle szuka w głowie jakiegoś rozwiązania. Podobnie jak Walter, który nie usiedzi w spokoju, dopóki czegoś nie wymyśli. Całe szczęście, że mają pomoc w kuzynie! Dzięki Isaacowi mogą pozwolić sobie na znacznie więcej, niż gdyby musieli działać w pojedynkę. Walka z Zakonem na pewno nie będzie czymś przyjemnym, jednak całej trójce przyświeca ten sam cel. Muszą ocalić chłopaków i Michelle. Przed nimi kolejna podróż pełna wrażeń! ^^ Michi dowiedziała się o tym, że zostanie ciocią, co wprawiło ją w niemały szok. Bo kto by pomyślał, że Walter zostanie tatą ^^ Najważniejsze, że chłopak zrozumiał, że ma o kogo walczyć. A Michi ma stuprocentową rację! Niech Zakon drży! ^^
    Czekam na nowość z niecierpliwością :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń