wtorek, 13 października 2020

Rozdział 24

Oszalałam. Tak, na pewno oszalałam. Magia rzuciła mi się na mózg i teraz mam zwidy. A może to te kanapki? Może dodali do nich grzybków halucynogennych? Może to wszystko, ucieczkę spadnie, wyrwanie krat, było tylko wytworem mojej wyobraźni? Może teraz leżę na stole w jakimś laboratorium, a ci cholerni czarodzieje przeprowadzają  na mnie eksperymenty. 

Bzdury pleciesz, córeczko; odezwał się znowu głos. 

Jęknęłam. Naprawdę, ostanie czego teraz potrzebowałam, to tajemnicze głosy w głowie. Muszę ocalić świat, psychoza mi raczej w tym nie pomoże. 

Jeszcze słowo, Michi, a dostaniesz szlaban, jak stąd do Australii. 

Wzdrygnęłam się. Cholera, to naprawdę brzmiało jak moja świętej pamięci mamusia. Zawsze groziła szlabanem, choć nigdy żadnego nam nie dała. 

Bo byliście dobrymi dziećmi. Wystarczyły łagodniejsze metody wychowawcze. Ale teraz chyba zmienię zdanie? Co mam zrobić, żebyś uwierzyła, że nie zwariowałaś? 

Prychnęłam kpiąco. Sytuacja robiła się coraz bardziej absurdalna. 

— Wiesz, że tego nie da się udowodnić? 

Ale zawsze mogę spróbować. W dużym skrócie. Jesteś wypełniona magią, bo jesteś błędem. Część tej magii została we mnie, po twoich narodzinach. Bardzo niewielka również w twoim ojcu, ale o tym kiedy indziej. W każdym razie, dzięki magii, nawet po śmierci mam słaby, ale jednak kontakt z ziemią. 

—  I wykorzystujesz, go żeby mi pomóc? 

W końcu jesteś moją córeczką. 

Odetchnęłam głęboko. Pospiesznie zerknęłam do piwnicy. Jak na razie nic się nie zmieniło. Ezékiéla nadal pilnowało dwóch strażników, ale to wkrótce musiało się zmienić. Chyba, że wcześniej ktoś mnie znajdzie. 

— Dobra, powiedzmy, że mam mało czasu i każda pomoc się przyda — zgodziłam się niechętnie. 

Tak, nie wierzyłam, że to naprawdę mama. Po trzech latach zdążyłam pogodzić się z tym, że odeszła. Kochałam ją. Była moją mamą, najwspanialszą osobą pod słońcem. Była obok mnie zawsze, gdy tego potrzebowałam. Karciła i wspierała niezależnie od podjętych decyzji. 

Ale nie chciałam wierzyć, że to ona do mnie przemawia. Nie chciała otwierać starych ran. 

— To masz jakiś pomysł, czy nie? — prychnęłam. 

Głos w głowie milczał. Nerwowo rozglądnęłam się na boki. Czarodzieje na pewno zbierali już wszystkie siły, by mnie znaleźć. Miałam bardzo, bardzo mało czasu. 

Spokojnie, zdążysz. Większość strażników, to banda gnomów. 

Skąd wiesz?

Obserwowałam ich. 

Super. Czyli nie dość, że mam dziwny głos w głowie, to jeszcze ten głos twierdzi, że obserwował wszystko. O nie, zdecydowanie nie powinnam była jeść tej kanapki. 

Chcesz przeżyć, czy nie? 

Przewróciłam oczami. Głupie pytanie. Oczywiście, że chciałam, ale jeszcze bardziej pragnęłam uratować Ezékiéla. I byłam gotowa zrobić wszystko, by pierwszy raz ocalić ten jego seksowny tyłek. 

Zaraz, sekundę. Naprawdę tak pomyślałam? 

Muszę się z tobą zgodzić. Twój chłopiec naprawdę ma seksowny tyłek. Gdybym była młodsza i żywa… 

Przywaliłam sobie otwartą dłonią w czoło. Proszę, działajmy, zanim całkowicie spalę się ze wstydu. 

— Dobra, to co mam robić? 

 Musisz rozwalić te kraty. Ale zrób to tak, by strażnicy, cię nie widzieli. Jeden podejdzie sprawdzić, kto to. Wtedy go ogłusz. Musisz działać szybo, by załatwić drugiego. Dopiero wtedy wsuń się do piwnicy. 

Będę wstanie uwolnić Ezékiéla? Te łańcuchy wydają się odporne na magię. 

Mają blokować jego moc. Ale można je odtworzyć z zewnątrz za pomocą odpowiedniego zaklęcia. Twój chłopiec będzie je pamiętał. Na pewno słyszał, jak czarownica je nakłada. 

Uniosłam brew. Cóż, plan brzmiał doskonale. I jeśli by się udał, naprawdę miałabym szansę ocalić Eziego. Co nie zmieniało faktu, że nadal nie wierzyłam, że głos w głowie naprawdę jest moją mamą. Pomijając fakt, że głosy w głowie nigdy nie wróżą nic dobrego, to hej, dlaczego odezwała się dopiero teraz?! 

Nie miałam jednak czasu, by zastanawiać się nad tym dłużej. Znów przywołałam tyle emocji, ile tylko mogłam, a potem wycelowałam w kraty. Tym razem wystarczył jeden strzał, by rozsypały się w proch. Momentalnie pod oknem znalazł się strażnik. Gdy tylko mnie zobaczył, strzeliłam mu prosto w łeb. Padł bez życia na ziemię. Możliwe, że trochę przesadziłam, ale w tamtej chwili nie rozpaczałam nad tym za bardzo. Przykucnęłam przy oknie i powaliłam drugiego strażnika, za nim zdążył zrobić choćby krok. Wsunęłam się do piwnicy, zgrabnie przeskakując nad ciałem. Ezékiél podniósł głowę. Na mój widok uśmiechnął się słabo. Wydawał się w ogóle nie być zaskoczony moim wejściem. 

— Miło cię widzieć, Michi. 

Mimowolnie parsknęłam śmiechem. Podeszłam bliżej i ostrożnie dotknęłam łańcuchów. Dopiero teraz, z bliska, dostrzegłam, bladą skórę chłopaka i obrzydliwe, czerwone blizny, ciągnące się przez całą klatkę piersiową. Jego czarne włosy kleiły się od poty, a prawe oko przykrywała fioletowa opuchlizna. 

— Bardzo cię skrzywdzili? — zapytałam drżącym głosem. 

— Tylko trochę poturbowali. — Wzruszył ramionami. — To magiczne łańcuchy. Nie wiem, czy będziesz wstanie je zniszczyć. 

— Wiem — przytaknęłam. — Podobano istnieje zaklęcie, którym można je otworzyć. Na pewno je słyszałeś. 

Zamyślił się. Nerwowo przestąpiłam z nogi na nogę. Zza pleców usłyszałam cichy jęk. Jeden ze strażników zaczynał się budzić, więc profilaktyczne kopnęłam go butem w łeb. 

— Pospiesz się — burknęłam do Ezékiéla. — Szuka mnie pewnie z pół Zakonu. 

Zmarszczył brwi. Szarpnął rękami, ale łańcuchy zacisnęły się jeszcze mocniej. 

— Nie wiem — jęknął. — Nie pamiętam. 

Tylko tak mu się wydaje. Znów odezwała się mama. Pamięta, ale jest zbyt zamroczony, by sobie przypomnieć. Musisz go dobudzić. 

Ta, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. 

Chwyciłam twarz Ezékiéla w dłonie i spojrzałam mu prosto w oczy. Jego spojrzenie było zaskakująco nieprzytomne. Błądził wzrokiem po ścianach. Ciężko było stwierdzić, czy w ogóle rozumie, co do niego mówię. 

— Słuchaj, musisz się skupić, choć na moment. Jakiego zaklęcia użyła Zarina? 

— Ja nie…. Nie wiem… nie pamiętam…

— Jasna Anielko, dobra, tylko jedno teraz zadziała.

A potem zrobiłam coś, czego nigdy się po sobie nie spodziewałam. Stanęłam na palcach i pocałowałam Ezékiéla. Namiętnie, wkładając to całe swoje pragnienie, by go uratować. Nie oddał pocałunku, ale gdy się odsunęłam, na jego twarzy błąkał się rozmarzony uśmiech. 

— Teraz pamiętasz? 

Zawahał się. Powoli pokiwał głową, a potem wyszeptał kilka słów. Dotknęłam jeszcze raz łańcuchów i powtórzyłam inkantacje. Na koniuszkach moich palców zabłysły fioletowe iskierki. Coś szczęknęła, łańcuchy opadły. W ostatniej chwili złapałam Ezékiéla i pomogłam mu spokojnie opaść na podłogę. 

— Dziękuję — wychrypiał. — Uratowałaś mnie. 

— Jeszcze nie — burknęłam. — Lepiej żebyś szybko doszedł do siebie, bo musimy uciekać. 

Roztarł spuchnięte nadgarstki. Choć jego rany nadal przerażały, to teraz, na własnych nogach, wyglądał zdecydowanie lepiej. 

Jednak zanim zdążyłam zrobić krok w stronę okna, coś huknęło i drzwi do celi wyleciały z nawiasów. W progu stanęła Zarina. Zmierzyła nas kpiącym spojrzeniem, prychnęła, widząc nieprzytomnych strażników, a potem uśmiechnęła się kpiąco. 

— Witajcie, moi drodzy. Skoro jesteśmy w komplecie, to zacznijmy zabawę. 


***

Wrzask Michelle przeszył moje serce niczym najostrzejsza strzała. Zamarłem w pół kroku. Krzyk był przerażający. Przepełniony bólem, cierpieniem i bezradnością. Był niczym desperackie błaganie o litość. Z trudem powstrzymał się, by rzucić się w kierunku głosu. Mateusz w ostatniej chwili chwycił mnie za ramię.

— Musimy zachować spokój — powiedział chłodnym głosem. 

Zgodziłem się z nim niechętnie. Choć buzowały we mnie emocje, wiedziałem, że tylko racjonalne działania mogą uratować Michelle. Zacząłem jednak iść w stronę, z której dobiegały krzyki. Zaglądałem do każdego okienka, sprawdzając, czy przypadkiem w piwnicy nie ma Michi albo Ezékiéla. Pierrette szła za mną, a pochód kończył Mateusz. Cały czas rozglądaliśmy się nerwowo. Nie pasowało mi, że jeszcze nie zostaliśmy zauważeni. Przecież budynek powinien roić się od strażników. Udawanie czarodziei mogło się sprawdzić przez moment, wykorzystać element zaskoczenia, ale żeby nadal nie domyślili się, że mają intruzów w terenie? Czyżby to znowu była pułapka? 

Nagle przystanąłem. Z jednego z okien wydobywało się słabe, niebieskie światło. Przykucnąłem i ostrożnie zajrzałem do środka. 

To co zobaczyłem na moment odebrało mi oddech. Na kamiennej podłodze leżał na boku Ezékiél. Plecy pokryte miał czerwony pręgami, z których sączyła się krew. Jego prawa ręka wygięła się pod dziwnym kątem. Całe ciało miał w żółtych i fioletowych siniakach, otwartych ranach i okropnych, ropiejących zadrapaniach. Opuchnięta twarz ledwo przypominała ludzką. Musiałem się dobrze przyjrzeć, by zauważyć nieznaczne ruchy klatki piersiowej. 

Obok niego stała Michelle. Na jej widok z ust Pretty wyrwał się cichy jęk. Michi przykuto łańcuchami do ściany i rozebrano do samej bielizny. Ciężko było stwierdzić, czy drży z zimna, czy z przerażenia. Jeszcze nie dawno długie, gęste włosy, teraz ścięto na krótko tępym narzędzie, tak, że ledwo dosięgały uszu i odstawały na wszystkie strony. Oko również miała podbite, a usta spuchnięte. 

— Zostaw go — załkała. — Błagam, zostaw go. 

Dopiero teraz dostrzegłem Zarinę. Stała nad Ezékielem, uśmiechając się kpiąco. Jej oczy błyszczały w świetle neonowych lamp. 

— Oh, dlaczego? Przecież zabawa dopiero się zaczęła? 

Trafiła Eziego kolejnym promieniem. Chłopak zwinął się w kłębek, przygryzając wargę aż do krwi. Na jego plecach pojawiły się kolejne otwarte rany. Było widać, że cierpi i tylko nieprawdopodobna siła powstrzymuje go przez agonalnym krzykiem. 

— Trzeba szybko coś zrobić — szepnęła Pierrette. — Oni tak długo nie wytrzymają. 

Potarłem palcami skroń. Przycisnąłem do piersi blaster. Zerknąłem na Mateusza. Ściskał dłoń Pretty, próbując dodać jej otuchy. Moja siostra nie ukrywała łez. Gdyby nie butla z tlenem, byłaby pierwsza do wysadzania krat. 

— Ilu widzisz strażników? — rzuciłem, byle tylko zająć czymś Pretty. 

Zmarszczyła czoło. 

— Dwóch… nie trzech. Jednego pod oknem, dwóch pod drzwiami. Pewnie na zewnątrz jest ich więcej. 

— Myślisz, że zdołamy wszystkich obezwładnić? 

— Mało prawdopodobne. A nawet jeśli, to Zarina nas rozwali chwilę po tym, jak wskoczymy do środka. 

Westchnąłem cicho. Czarownica była naszą największą przeszkodą. Już wiedzieliśmy jej możliwości. W zamkniętym pomieszczeniu, z strażnikami za ścianą, nie mieliśmy żadnych szans. Szczególnie, że nie mogliśmy liczyć na Ezekiél był wstanie przeżyć samą ucieczkę, nie mówiąc o ewentualnej walce. 

— Jak długo wytrzyma? — zapytał w zamyśleniu Mateusz. 

— Jest silny. Magia pewnie mu pomaga. Ale obrażenia też są magiczne. Wszystko zależy od tego, czy chcą go zabić, czy nie. Raczej będą go trzymać przy życiu tak długo, jak się tylko da. Zależy im przede wszystkim na Michelle. 

Mateusz krótko kiwnął głową. Odwiązał koc i usiadł na nim na ziemi. Zmarszczyłem brwi. Stłumiłem irytacje, gdy zdałem sobie sprawę, że siatkarz wydaje się niespecjalnie przejmować całą sytuacją. Z drugiej strony, równie dobrze może się doskonale maskować. 

Zerknąłem na Pretty, która nadal z trudem powstrzymywała się od płaczu. Poczucie bezsilności rozrywało nasze serca. Tym razem nie miałem żadnego planu. Ledwo na coś wpadłem, a okazywało się albo niewykonalne, albo prowadzące na pewną śmierć. 

Byliśmy w kropce. Mogliśmy tylko patrzeć, jak Zarina torturuje Ezékiéla, a Michelle błaga ją o litość. Nigdy nie czułem się tak strasznie bezsilny. Patrzyłem na cierpiącą siostrę, a moje serce rozsypywało się w drobny mak. Miałem wrażenie, że dosłownie czuję ból Ezékiéla. Wszystko, co dotychczas osiągnąłem, wszystkie sukcesy, prywatne i zawodowe, nagle straciły na wartości. Bo co z tego, że byłem genialnym koszykarzem, przystojnym chłopakiem i dobrym przyjacielem, skoro nie potrafiłem ocalić własnej siostry. 

— Przydałaby się jeszcze jedna osoba — mruknął nagle Mateusz. — Ktoś w środku. Ktoś, kto byłby wstanie zrobić zamieszanie, za nim wkroczymy. Powalić kilku strażników, może wysadzić kraty, coś podobnego. 

Uniosłem brwi. Mniej więcej wiedziałem do czego dąży mężczyzna, ale ciężko było mi wyobrazić sobie cały plan. 

— W czym by nam to pomogło?  

— Im więcej strażników wytłuczemy od środka, tym więcej sił moglibyśmy skupić na Zarinie. Ale boje się, że to nie wystarczy. Nawet jeśli uda nam się odbić Michelle i Ezékiéla, to nadal nie będziemy mieli jak uciec. 

Niespodziewanie Pretty chwyciła mnie za nadgarstek. Zmusiła, bym spojrzał jej prosto w oczy. Przełknąłem nerwowo ślinę. Nigdy nie widziałem, żeby patrzyła w taki sposób. Połączenie pewności siebie, z okrucieństwem i wręcz zwierzęcym pragnieniem krwi. Przez ułamek sekundy miałem ochotę odepchnąć ją i uciec jak najdalej.

— Uda się — wycharczała. — Ja… nie wiem, jak to wyjaśnić, ale czuję, że mamy w środku sprzymierzeńca. Ktoś albo coś, jakaś tajemnicza energia, jest po naszej stronie. Pomoże nam, gdy będziemy tego potrzebować. 

Spojrzałem zaskoczony na siostrę. Pierwszy raz słyszałem, by mówiła z taką pewnością siebie. Choć jej słowa brzmiały absurdalnie, to podświadomie chciałem w nie wierzyć. 

— Że niby co? Tajemnicze moce? Pomocna energia? Penny, czy na pewno dobrze się czujesz? — Mateusz zamrugał zaskoczony. Chyba jedynie uczucie do Pierrette powstrzymywało go od kpiącego uśmieszku.  

Za to wzrok Pretty mówił wszystko. Jeszcze słowo, a Mateusz będzie martwy. 

— Po prostu musicie mi zaufać — poprosiła. — Wiem, że to brzmi dziwnie. Ale za chwilę przekonacie się, że mam racje. 

Cóż, nie bardzo mieliśmy inne wyjście. Pierrette brzmiała absurdalnie. Jednak i tak musieliśmy czekać, dopóki któryś z nas nie wpadnie na lepszy pomysł. W sytuacji bez wyjścia, nawet najbardziej niedorzeczny plan jawi się niczym ląd na pełnym morzu. 

Zacisnąłem palce na blasterze. Skupiony czekałem na moment, w którym trzeba będzie przystąpić do ataku. Zerkałem, to przez okno to na Pretty. Wyprostowała palce. Potem zaczęła je powoli zginać. 

Pięć. 

Cztery. 

Trzy. 

Dwa. 

Jeden. 

Michelle znów wrzasnęła. Polała się krew. 

A potem kraty wybuchły i nastąpiło piekło. 


***


Pewnie zastanawiacie się, skąd wiedziałam, że mamy w środku pomocnika. Cóż, nie wiedziałam. Czułam to. Od momentu, gdy zajrzeliśmy do lochów, miałam wrażenie, że w powietrzu unosi się dziwna energia. Wypełniała każdą komórkę mojego ciała, każdy neuron w mózgu, podświadomie mówiąc mi, co mam robić. Na początku się opierałam. Magia jeszcze nigdy nie przyniosła nic dobrego. Ale potem ta sama energia przywołała wspomnienie. Wspomnienie, którego nie pamiętałam, ale które bolało niczym tysiące ostrzy.


Siedzimy na ławce w parku. Ja i mama. Mam szesnaście lat. Jest piękny, czerwcowy dzień. Leżąc, czytam książkę, a mama przeczesuje palcami moje włosy. Uśmiecha się ciepło patrząc, jak w oddali Walter uczy Michelle koszykarskich trików. Niebo jest idealnie niebieskie, słońce przygrzewa przyjemnie i jedynie co pewien czas delikatny wietrzyk kołysze koronami drzew. 

— Nie dołączysz do nich? — pyta mama, kiwając głową w stronę mojego rodzeństwa. 

Prycham kpiąco. Przecież zna odpowiedź. 

— Może chociaż spróbujesz? — drąży uparcie. — Koszykówka wcale nie jest taka zła.

— Lepsza od siatkówki? 

— Twój ojciec mógłby się z tym kłócić. 

Cicho parskam śmiechem. Siadam niechętnie i zamykam książkę. 

— A może ty też dołączysz? — rzucam przewrotnie. — Moglibyśmy zagrać dwa na dwa? 

— W moim wieku? 

— Jesteś w lepszej formie niż większość moich koleżanek. — Szturcham ją w ramię, a potem ciągnę za rękę, zmuszając, by wstała. Ruszamy w kierunku boiska. Na nasz widok Walter uśmiecha się szeroko. 

— W takim razie gramy meczyk. 

Jestem w drużynie z Walterem, by średni wzrost się zgadzał. Walt daje mamie i Michi fory, ale i tak wygrywamy. Choć ciężko jest to nazwać grą, skoro przez większość czasu mój brat po prostu się popisuje. 

— Daj spokój! — W końcu zirytowana zabieram mu piłkę. — Walter Antiga siada na ławce w ramach kary. Przewraca oczami, ale na jego twarzy błąka się uśmiech. 

Nagle zamiera w przerażeniu. 

— Mamo! 

Mama chwieję się i traci równowagę. Momentalnie jesteśmy przy niej. Walter chwyta ją za ramię i ostrożnie sadza na ławce. Jest nieprzyzwoicie blada, z trudem łapie oddech. Cała się trzęsie. Ogarnia nas przerażenie. Nie mamy pojęcia, co robić. Gdy mama wraca do siebie, mówi, że to nic takiego. Zapominamy o wszystkim. 


To wspomnienie było bolesne. Bardzo bolesne. Pierwsze objawy choroby. Może gdybyśmy wtedy zareagowali, udałoby się wcześniej wdrożyć leczenie. Nawet teraz, po trzech latach od śmierci mamy miałam wyrzuty sumienia. 

Nie wiedziałam, skąd tajemnicza energia znała to wspomnienie. Nie wiedziałam, dlaczego je przywołała. Ale to wystarczyło, bym uwierzyła, że mój szalony plan mógł się powieść. Zrobiłam wszystko, by przekonać do niego Waltera i Mateusza, w duchu obiecując sobie, że gdy tylko znów będziemy bezpieczni, wyjaśnię im, co zaszło. Jednak na razie najważniejsza była Michelle. 

Kraty w oknach wybuchły z olbrzymią siłą. Ze ściany posypał się tynk, w powietrze wzniósł się śnieg. Wybuchło zamieszanie. Przylgnęłam do muru, słysząc pokrzykiwania strażników i wściekły głos Zariny. Zerknęłam do środka. 

I zdębiałam. W lochach działo się coś bardzo dziwnego. Wszędzie latały zielone i niebieskie promienie. Uderzały w strażników i powalały ich na ziemię. Zarina próbowała nad tym zapanować. Formowała tarcze, przekierowywała promienie, ale one były silniejsze. A przede wszystkich kompletnie chaotyczne. Dopiero po chwili dostrzegłam, że starając się unikać Ezékiéla i Michelle. 

— Jeszcze chwila, jeszcze chwila… Teraz! 

Walter wsunął się przez okno, opadł na ziemię i do razu wycelował w Zarinę. Pocisk z blastera uderzył w zaskoczoną kobietę. Uderzyła o ścianę, ale nie straciła przytomności. Wskoczyliśmy do środka za Walterem. Większość strażników leżała nieprzytomna na ziemi. Inni walczyli z tajemniczymi promieniami. Mateusz i Walt skupili się na ochranianiu mnie, gdy próbowałam oswobodzić Michelle. Nie udało mi się zniszczyć łańcuchów, ale za to ściana, do których były przyczepione, nie miała magicznych osłon. Po prostu oderwałam Michi od ściany razem z więzami. 

— Dziękuję — wychrypiała, opadając na kolana. 

Uśmiechnęłam się słabo. Pomogłam jej wstać, ale zaraz znów docisnęłam do podłogi, gdy nad naszymi głowami przeleciał kolejny promień. Kątem oka próbowałam dostrzec Waltera i Mateusza. Krzyczeli coś, jednak huk bitwy zakłócał wszystkich. Pospiesznie rozglądnęłam się wokół. Pociągnęłam Michelle w stronę okna. 

— Ale Ezékiél…! — wyrwała się w kierunku chłopaka. 

Mocniej zacisnęłam palce. 

— Potem! Nie mamy czasu! 

Prawie siłą zmusiłam ją do podciągnięcia się na zewnątrz. Dopiero, gdy upewniłam się, że jest bezpieczna, rozglądnęłam się wokół. 

Mateusz i Walter jakoś dawali radę utrzymywać Zarinę w ryzach. Tajemnicze promienie obalały strażników. Ciągle pojawiali się nowi, ale gdy tylko przekroczyli próg, zostali powalani na ziemię. Na razie sytuacja wyglądała całkiem nieźle. Wiedziałam jednak, że prędzej czy później chłopcy opadną sił i Zarina nas dopadnie. 

Musieliśmy uciekać. I to jak najszybciej. 

Miałam nadzieję, że i tym razem tajemnicza energia nam pomoże. 

Zarina znów oberwała z obu blaterów, a dodatkowo jeden z promieni trafił ją w głowę. Na moment osunęła się bezwładnie pod ścianą. 

To był idealny moment. 

— Wiejemy! — wrzasnęłam do chłopak. Momentalnie wykonali w tył zwrot. Chwycili Ezékiéla za ramiona i podciągnęli pod okno. Walter wspiął się pierwszy. Wyciągnął ręce, by Mateusz podał mu Eziego. 

I wtedy wydarzyło się kilka rzeczy w zaledwie ułamku sekundy. Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadła jeszcze jedna kobieta. Uniosła ręce. Nie musiała wymawiać zaklęcia. Rozbłysło zielone światło. Cały budynek zaczął się przeraźliwie trząść. Z sufitu sypały się cegły, lochy po prostu się waliły. 

A potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, okienko zniknęło. 

Zostaliśmy sami. Ja, Walter i Michelle. Odcięci od Mateusza i Ezékiéla. Bez szans na ratunek. 


— Ezi! — Michelle upadła na kolana i rozpłakała się. Nadal trzęsła się przeraźliwie, a jej skóra zaczęła czerwienić się do zimna. Walter uklęknął obok, starannie otulając ciepłym kocem. — Musimy po niego wrócić, musimy. 

Wymieniłam z bratem smutne spojrzenia. Obydwoje czuliśmy to samo. Gra skończona. To okno było naszą jedyną szansą na ucieczkę. Michi była ranna i przemarznięta. Wokół nadal roiło się od zarodzi. Musieliśmy zniknąć i to jak najszybciej. 

Przełknęłam ślinę, z trudem tłumiąc łzy. Mateusz… tak strasznie chciałabym wierzyć, że mogę go uratować. Tak strasznie chciałabym teraz bez namysłu rzucić się do walki. 

Jednak podświadomość podpowiadała mi, że to nie jest wyjście. Mateusz nie umarł, czułam to. Czułam, że gdzieś tam jest, że żyje, że jeszcze dane mi będzie go zobaczyć. 

Ale teraz najważniejsza była Michelle. Przemarznięta do szpiku kości, ranna Michelle. 

— Uratujemy ich, obiecuję — wyszeptałam, pocieszająco gładząc ją po włosach. — Ale najpierw musisz odpocząć. 

Bezmyślnie pokiwała głową. Chwyciła mnie za nadgarstek. Poczułam jak ta sama dziwna energia przepływa między nami. Drugą ręką Michelle chwyciła Waltera. Zamknęła oczy. Zmarszczyła brwi. Odetchnęła głęboko. 

A potem świat zawirował i zapadła ciemność. 


Cześć, hej i czołem! Przepraszam, że ostatnio trochę cisza z mojej strony, ale powiedzmy, że zmienił mi się tryb życia, trochę skupiłam się na czymś innym i odłożyłam bloggera w kąt ( pierwszy raz od 5 lat). Rozdziały jednak mam, Wasze blogi też czytam, a teraz naprawdę spróbuję wrócić. Zobaczymy jak wyjdzie. 

Pozdrawiam

Violin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz