środa, 26 sierpnia 2020

Rozdział 22

 Dobra, przyznam bez bicia. Próba wysadzenia krat w oknie była bardzo, ale bardzo głupim pomysłem. Naprawdę. Nie wiem, co sobie myślałam. Chyba, że skoro już mam magię, to powinnam zrobić coś super, hiper odjazdowego. Co ja jestem, pierwszoroczny Gryfon, by zaczynać od lewitacji piórek. Co to to nie, Michelle Antiga wchodzi z hukiem i na czerwonym dywanie. 

Pod warunkiem, że się o ten dywan nie potknie. 

Okej, ale może przybliżę wam sytuacje. Po tym, jak znowu zostałam zamknięta w swojej celi ( o dziwo zaskakująco wygodniej), miałam trochę czasu by spróbować obudzić swoje moce. Nie żebym wiedziała, jak to zrobić. 

Próbowałam przypomnieć sobie, jak wyglądał Ezékiél, gdy czarował. Wyciągnęłam przed siebie rękę i zmarszczyłam brwi. Wyobraziłam sobie. Małe kulki energii zbierające się na koniuszczkach palców. Skupiłam się do granic możliwości. Czaruj, czaruj, czaruj!

Nic się nie wydarzyło. Musiałam tylko wyglądać wyjątkowo głupio. 

Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze. Z zamkniętymi oczami, na siedząco, nawet próbowałam wydać energii rozkaz. Ale nic z tego. Żadnych błyskawic, tarcz czy fajerwerków. Żadnej magii. 

Z rezygnacją opadłam na łóżku. Może jednak Szefowa się pomyliła i wcale nie miałam żadnej mocy? Skoro nie ujawniła się przez osiemnaście lat mojego życia, to dlaczego teraz miałoby być inaczej. 

Podłożyłam ręce pod głowę i wlepiłam wzrok w sufit. Był idealnie biały i pomalowany w ten irytujący sposób, w którym farba tworzyła mnóstwo malutkich gródek. Próbowałam dostrzec ślady zacieków albo chociaż pleśni. Jednak nic nie znalazłam. Pokój naprawdę utrzymany był w idealnym stanie. Co tylko jeszcze bardziej mnie zirytowało. Bo hej, może w zimnych obskurnych lochach moja magia miałaby większą motywacje by się ujawnić. 

Podeszłam do okna. Przygryzłam wargę. Nawet jeśli udałoby mi się opanować magię, potrzebowałam jeszcze planu ucieczki. Pokój znajdował się na trzecim piętrze. Skakanie z takiej wysokości w najlepszym wypadku skończyłoby się połamanymi kończynami. Nawet gdyby jakimś cudem udało mi się wyjść z tego w miarę bez szwanku, to i tak musiałabym pokonać połacie pustej przestrzeni, na których byłabym widoczna jak na dłoni. 

Przerąbane. 

— Cholera!

Z irytacją kopnęłam nogą w ścianę i zaraz tego pożałowałam. Palący ból przeszył moją stopę. Syknęłam. Przytrzymałam się parapetu czekając, aż ból minie. 

Właśnie wtedy zauważyłam coś dziwnego. W ścianie pojawiło się pęknięcie. Cienka bruzda biegła od podłogi, aż do okna, przecinając tapetę w kwiatki. Byłam przekonana, że wcześniej jej tam nie było. 

Spojrzałam na swoją nogę. A potem na ścianę. I znów na nogę. Nie, to nie możliwe…. A może…? 

Uderzyłam jeszcze raz, prawie łamiąc sobie przy tym palce. Przyjrzałam się uważnie ścianie. Tym razem pęknięcie się nie pojawiło. Choć przecież uderzyłam nawet mocniej niż poprzednio. 

Zrobiłam dwa kroki w tył. Mój mózg pracował na podwyższonych obrotach. Miałam wrażenie, że ostrzegawcze alarmy dosłownie ryją mi głowę. 

— Idiotka! — palnęłam się otwartą dłonią w czoło. — Jak mogłaś na to nie wpaść?!

Emocje, przecież chodziło o emocje. Może nie byłam wielką fanką Harrego Pottera, ale filmy widziałam wszystkie. Ba, mamusia swego czasu przeczytała mi an dobranoc trzy pierwsze części. Doskonale pamiętałam więc nadmuchaną jak balon ciotkę Marge. 

I tu jak się pewnie domyślacie, dochodzimy do najważniejszej części opowiadanie. Cóż, nie trudno mi było skorzystać z emocji. Wystarczyło, że przypomniałam sobie tatę. Zagubionego, zmęczonego tatę, dla którego po śmieci ukochanej żony, całym światem Wyobraziłam sobie jego reakcje, gdybym też zginęła. Byłby zrozpaczony. Kompletnie by się załamał. Jego mała Michelle, mała córeczko… 

Wyciągnęłam rękę. Skupiłam się na tacie. Na końcach palców pojawiły się słabe iskry. 

Tata… A inni? Pierrette będzie się obwiniać. Że to przez nią. Że to przez jej podróż w czasie. Ledwo pozbierała się po powrocie. Gdybym zginęła, gdyby świat znalazł się w niebezpieczeństwie… Wyrzuty sumienia nie pozwoliłby jej żyć. 

Iskierki stały się jaśniejsze. Zaczęły przeskakiwać między palcami. 

Był jeszcze Walter. Widziałam go w starożytnej świątyni. Chciał walczyć. Jak prawdziwy bohater. Chciał ocalić świat. Nie mogłam pozwolić by zginął. 

Iskierki zamieniły się w błyskawice. Czułam wibrującą w powietrzu magię. 

No i Ezékiél. Przed oczami stanął mi obraz czarodzieja, w skupieniu nakładającego kolejne bariery ochronne. Spędzający długie godziny nad książkami, byle tylko znaleźć choć jedno zdanie, które pozwoliłoby ocalić moje życie. Z fascynacją poznający normalny świat. Zapraszający mnie do tańca, tam w sali treningowej. 

Zamrugałam. Pod powiekami poczułam zły. 

Ezékiél, dzielny Ezi, mój książę na białym koniu, ostatnia deska ratunku, człowiek, dla którego jedynym celem w życiu było ratowanie mojego tyłka. Gdyby tylko dowiedział się, że nie żyję, gdyby tylko zrozumiał, że zawiódł… Nigdy by sobie nie wybaczył, nigdy… Poczucie winy zeżarłoby go od środka. Nie byłby wstanie żyć dalej. 

Nie mogłam na to pozwolić. Nie mogłam, nie mogłam, nie mogłam…. 

Błysnęło. W ścianę trafił granatowy promień energii. Na podłogę posypał się tynk, a szyba w oknie rozpadła się w proch

— Ha!

Zacisnęłam tryumfalnie pięść. Brawo, Michelle, czyli nie jesteś całkowitą ofiarą losu. 

Ostrożnie podeszłam do okna. Teraz pod parapetem pojawiła się cała siatka pęknięć. Kraty trzymały się uparcie. Otworzyłam okno, by nie pokaleczyć sobie ręki. Kraty tkwiły na swoim miejscu, jednak wydawały się być trochę poluzowane. Znowu się odsunęłam. Wyciągnęłam rękę. Teraz już doskonale wiedziałam, co mam robić. Skupiłam się na całej złości, rozgoryczeniu, wszystkich emocjach, które buzowały we mnie od porwania. Nie mogłam pozwolić by Zakon wygrał. 

Dosłownie czułam, jak energia gromadzi się w moich komórkach. Buzowała niczym wrzątek, desperacko domagając się ujścia. Było jej coraz więcej i więcej. Wycelowałam w okno. Wyobraziłam sobie, jak kraty rozpadają się na miliony atomów. Nie zastanawiałam się nawet przez moment. 

Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy. Wystrzelił kolejny promień. Z ogłuszającym trzaskiem uderzył w kraty, obracając je w pył. 

Przez chwilę nie wierzyłam w to co widzę. Byłam wolna. Naprawdę wolna.

Wiedziałam, że mam mało czasu, za nim ktoś zorientuje się, co się dzieje. Stanęłam na parapecie. Lodowaty wiatr łopotał moimi włosami. Trzymając się kurczowo ściany, spojrzałam w dół. Kilkanaście metrów niżej był tylko śnieg. 

Ale to była dobra wiadomość. Wiedziałam, co chcę zrobić. I wiedziałam, że nie mam wyjścia. 

— Stać!

Drzwi otworzyły się z hukiem. Do pokoju wpadło czterech strażników. Zmierzyłam ich kpiącym spojrzeniem. Idioci. Nie mieli pojęcia, że nic mnie już nie powstrzyma. 

— Adios, panowie! — zasalutowałam. 

A potem rozłożyłam ręce i śmiejąc się histerycznie, skoczyłam. 


*** 


Zaczynałam się zastanawiać, czy możemy przeżyć choć jeden dzień bez ataku Zakonu. Naprawdę, o co im chodzi? Mają już Michelle, więc czy nie mogliby się łaskawie odczepić? Albo chociaż pozwolić nam wylizać rany? Ledwo znaleźliśmy miejsce, by choć trochę odpocząć, a oni już postanawiają nas zabić. I to ma być fair?! 

Nie przeczuwałam takiego końca. Uciekłam do łazienki głównie po to, by nie musieć patrzeć na zarumienionego Mateusza. Nadal nie docierało do mnie, że jest dwadzieścia lat starszy. Gdy się obudziłam i zobaczyłam go bez koszulki miałam ochotę parsknąć śmiechem. Zdałam sobie sprawę, że w ogóle nie czuję się zakłopotana. Przecież w przeszłości spędziliśmy ze sobą kilka naprawdę ciekawych nocy. Fakt, że siedzi obok, nagi od pasa w górę, zupełnie nie zrobił na mnie wrażenie. 

Jego reakcja za to była zupełnie odmienna. I to ona tak naprawdę mnie wystraszyła. Stojąc pod prysznice tak naprawdę pierwszy raz zaczęłam się zastanawiać, czego Mateusz oczekuje. Jak potoczy się nasza relacja, gdy już uratujemy Michelle i cały świat. Szczerze? Chciałam żeby było jak dawniej. Różnica wieku to był mały pikuś naprawdę, a już we Francji szczególnie. No, może jakbym to ja była od niego starsza o te dwadzieścia lat, to może ktoś by się przyczepił. A tak? Najwyżej trochę pogadają, a potem przestaną. A ja i Mateusz będziemy mogli nadrobić stracony czas. 

Tylko wyglądało na to, że Mati przed takim obrotem spraw bronił się rękami i nogami? Czyżby dawne uczucie minęło? Pokręciłam stanowczo głową. Nie, widziałam jak na mnie patrzy. Gdyby mnie już nie kochał, nie rzucałby się tak chętnie na ratunek Michelle. 

Tu chodziło o coś innego. Tylko o co? 

Z zamyślenia wyrwało mnie nerwowe stukanie w drzwi i okrzyki. Z irytacją zakręciłam wodę. Wytarłam się pospiesznie i narzuciłam ciuchy. Dokładnie w momencie, gdy okrzyki ustały. 

Zamarłam. Miałam wrażenie, że słyszałam huk, dobiegający z pokoju. Zawołałam Mateusza, ale nie odpowiedział. Bardzo powoli otworzyłam drzwi. 

Jęknęłam. To co zastałam w pokoju przypominało Armagedon. Wybite okno, przewrócone łóżko, rozszarpane zasłony, szkło walające na wykładzinie. Dziwi od szafy wyleciały z nawiasów i teraz smutno leżały pod przeciwległą ścianą. 

— Mateusz! — przykucnęłam obok nieprzytomnego mężczyzny. Odłamki szkła poraniły jego kark, ale poza tym wydawał się nie mieć żadnych poważniejszych obrażeń. Przynajmniej zewnętrznych.  — Hej, obudź się Mati. — Poklepałam go po policzku. 

Zakasłał. Z trudem otworzył oczy i spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem. 

— Penny?

Uśmiechnęłam się cierpko. 

— Mniej więcej. Wiesz co tu się stało? 

Usiadł i rozejrzał wokół. Powoli pokręcił głową. 

— Nagle zrobiło się dziwnie gorąco. Próbowałem cię ostrzec, ale nie słyszałaś. A potem coś wybuchło i… — rozłożył bezradnie ręce. 

Zacisnęłam zęby. Ostrożnie wyjrzałam przez okno. Plac wydawał się zupełnie pusty. Jak okiem sięgnąć, żadnej żywej duszy. Nawet strażników. Jakby wszyscy wyparowali. 

— Powinniśmy znaleźć Waltera i Ezékiéla. To raczej nie był gwałtowny podmuch wiatru. 

Mateusz zgodził się bez wachania. W pośpiechu pozbieraliśmy swoje rzeczy. Ezi wytłumaczył nam wcześniej, gdzie jest biblioteka.  Przemknęliśmy pustymi korytarzami do sąsiedniego skrzydła, a potem piętro wyżej. Przez całą drogę nie widzieliśmy ani jednego mnicha. Może i było ich zaskakująco mało, ale przecież wszyscy nie mogli zniknąć w jednej chwili? 

Wpadliśmy do biblioteki dokładnie w momencie, w którym ziemia zaczęła się trząść. 

— Cholera!

W ostatniej chwili uskoczyliśmy przed spadającym regałem. Odnalazłam Waltera wzrokiem. Chował się za stołem, a wokół niego słabo migotała bariera ochronna. Już chciałam biec w jego stronę, ale Mateusz w ostatniej chwili pociągnął mnie na ziemię. Kolejny wybuch. Szyby rozsypały się w proch. Błysnęło zielone światło, potem czerwone. Ostrożnie podniosłam głowę. Walter leżał kilka metrów ode mnie, nieprzytomny. Ezékiél klęczał obok, cały czas próbując utrzymać barierę ochronną. 

— Musimy uciekać! — wrzasnęłam do niego. 

Przewrócił oczami. Zmarszczył czoło, a bariera zamigotała. Ziemia znów się zatrzęsła. Mateusz silnym ruchem ręki zmusił, by przylgnęła do podłogi. Kolejne książki spadły dosłownie centymetr od mojej głowy. 

— Co się do cholery dzieje?! — Wrzasnął Mateusz. 

Ezékiél nie odpowiedział. Machnął tylko ponaglająco dłonią. Czołgając się po ziemi i z trudem unikając oberwania w łeb, przysunęliśmy się bliżej. 

— To pułapka — mruknął czarodziej. — Jakimś cudem dowiedzieli się o Świątyni. Wiedzieli, że tu przyjdziemy. Podłożyli strażników. Zostawili kilku mnichów by zachować pozory. 

— A co zrobili z resztą? 

Zacisnął usta. Jego wzrok mówił wszystko. 

Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co musi teraz czuć, jego przyjaciele, nauczyciele, ludzie, którzy byli jak rodzina, najprawdopodobniej zginęli. A mimo tego nie mógł pogrążyć się w żałobie. Musiał dalej walczyć i ratować świat. ]

Dopiero teraz dotarło do mnie, jak silnym człowiek był Ezékiél.

— Na razie nie atakują bezpośrednio. Chcą żebyśmy wyszli na otwartą przestrzeń. 

— Żeby łatwiej nas było zabić? 

Zawahał się. Powoli pokręcił głową. 

— Nie, nie chcą nas zabić. Gdyby chcieli, już dawno by to zrobili. Na razie nas straszą. Pewnie próbują złapać. 

— Niby po co? — Mateusz prychnął kpiąco. — Mają Michelle. Pokiego grzyba im my? 

Ezékiél nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Ziemia nadal trzęsła się co chwilę. Jedną rękę cały czas trzymał w powietrzu, a drugą położył na plecach Waltera. Mruknął coś pod nosem. Na skórze Walta pojawiły się delikatne, świecące żyłki. Zamigotały, a gdy zniknęły, otworzył oczy. 

— Ki diabeł…? — wycharczał. 

Parsknęłam śmiechem. 

— Witaj z powrotem braciszku. Mam nadzieję, że się wyspałeś, bo czeka nas rozkoszna ucieczka z walącego się budynku. 

Walter w ogóle nie wydawał się zaskoczony. Usiadł, otrzepał się z kurzu, a potem otaksował otoczenie zaskakująco przytomnym spojrzeniem. 

— A gdzie uciekamy? 

Wszystkie spojrzenia znów skierowały się na Ezékiéla. Ten w zamyśleniu podrapał się po głowie. Rozszerzył barierę, tak by teraz obejmowała całą naszą czwórkę, a potem wrócił do myślenia. Miałam szczerą ochotę przypomnieć mu, że właśnie znajdujemy się w środku apokalipsy i tak jakby nie mamy czasu na myślenie. 

Ale odpuściłam. Oj, Pretty chyba zaczynasz za bardzo przypominać Michelle. 

— W piwnicy powinno być ukryte przejście — stwierdził. — W spiżarniach. Jeden z uczniów mi kiedyś pokazywał. Wymykali się tamtędy do miasta, ale ja nigdy z nimi nie poszedłem.

Walter prychnął kpiąco. 

— W takim razie skąd wiesz, że jeszcze działa? 

— Nie wiem. Ale głównym wyjściem nie możemy uciec. Odm razu nas zauważą. A jeśli nadal będą atakować z zewnątrz, to mamy szansę dobiec do piwnicy. 

Zgodziliśmy się z nim. Najlepiej znał świątynie, był czarodziejem i jeśli ktoś miałby nas uratować z tej masakry, to właśnie on. 

Pochyleni w pół przemknęliśmy na korytarz, z trudem unikając walących się szaf. Zanim wyszliśmy, Ezékiél kolejnym zaklęciem sprawdził, czy nikt się na nas nie zasadził. Potem, cały czas utrzymując barierę ochronną, poprowadził do piwnicy, dobre trzy piętra niżej. Tam wstrząsy okazały się prawie niewyczuwalne. 

— Uderzają tylko w budynek — wyjaśnił Ezékiél. — Te ściany to lita skała. Nic ich nie ruszy. 

Ruszyliśmy wąskim tunelem. Mijaliśmy półki wypełnione przetworami, kosze warzyw i beczki z jakimś płynem. Skała tłumiła wybuchy tak bardzo, że przez moment miałam wrażenie, że cały atak był tylko naszym wyobrażeniem. 

W końcu Ezékiél przystanął. Kiwnął głową na Waltera i razem odsunęli dwie beczki. Za nimi ukazało się wąskie, przejście, z którego siłownie zionęła ciemność. 

— Tunel kończy się w skale, jakieś pięćdziesiąt metrów za murami. Tylko, że prowadzi na otwartą przestrzeń, więc musimy wychodzić bardzo, ale to bardzo ostrożnie. Jak już znajdziemy się wystarczająco daleko, to spróbuję nas aportować. 

— Cztery osoby na raz?! — Otworzyłam szeroko oczy. 

— Tylko w ten sposób możemy trwale uciec. 

Super. Czyli teraz miałam do wyboru albo śmierć z rąk magicznej mafii, albo rozsmarowanie po całym Tybecie. Pierrette, kiedy twoje życie zrobiło się takie porąbane? 

Tajne przejście było ciasne i duszne. Ezékiél oświetlał nam drogę wiązką energii, którą uformował w coś na kształt latarni. Przez całą drogę nie odezwaliśmy się ani słowem. Słyszałam tylko płytkie oddechy pozostałych, odbijające się od ścian. 

Po kilku minutach na horyzoncie zaczęło majaczyć światło. Ezékiél zwolnił. Odruchowo przysunęłam się bliżej Mateusza. 

— Chyba nikogo nie ma. 

Ostrożnie wychyliliśmy się na zewnątrz. Wzdrygnęłam się, czując na twarzy lodowaty wiatr. Spojrzałam w dół doliny, teraz w całości pokrytej śniegiem. Kusiło mnie, by obejrzeć się przez ramię i zobaczyć, czy świątynia nadal stoi. Jednak ponaglające spojrzenie Ezékiéla zmusiło, do szybkiego marszu w dół zbocza. 

Po przejściu jakiś pięćdziesięciu metrów zaczęłam się rozluźniać Chyba udało nam się uciec. Zakon nadal zajmował się rozwalaniem świątyni. Byli przekonani, że utknęliśmy w środku. Ezékiél jeden, Zakon zero. 

Łup!

Dokładnie w momencie, w którym to pomyślałam, nad naszymi głowami rozbłysły fioletowe fajerwerki. Zamarliśmy. Jakby nas zmroziło. Mogliśmy tylko patrzeć, jak na niebie pojawiają się kolejne sylwetki czarodziejów. 

Pierwszy otrząsnął się Mateusz. Chwycił mnie za rękę i pociągnął w dół zbocza. Z trudem biegliśmy w śniegu, próbując uciec przed Zakonem. Za nami Ezékiél wykrzykiwał zaklęcia ochronne. Próbował zyskać na czasie, chodź wiedział, że to bez sensu. Magów było zdecydowanie więcej. Nie mieliśmy żadnych szans. 

Nagle stało się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. Z nieba wystrzeliła kolejna fioletowa błyskawica. Uderzyła w Ezékiéla, owinęła mu się w pasie, a potem uniosła go w powietrze. Wyrywał się i krzyczał, jednak magiczne więzy były silniejsze. Porwały czarodzieja, a gdy znalazł się w śród członków Zakonu, po prostu zniknęli. 

Wszyscy. Co do jednego.

Zapanował spokój. Ustały wstrząsy i wybuchy. Jedynie lodowaty wiatr nadal wił przeraźliwie. Spojrzałam na Mateusza, który nadal zszokowany wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Ezékiél. 

— Porwali go — wychrypiał. — Naprawdę go porwali. Cały czas chodziło im o niego. 

I wtedy to do mnie dotarło. Zostaliśmy we trójkę. Tylko we trójkę. 


***


Życie jest okrutne. Serio. Już ci się wydaje, że teraz to będzie dobrze, że już gorzej być nie może, a tymczasem niespodzianka! Znów dostajesz po łbie. Fajnie, prawda? Jakby nie zasłużyło się na szczęśliwe zakończenie. 

Długo jeszcze stałem na śniegu. Podświadomie liczyłem, że zza chmur nagle wyłoni się Ezékiél. Będzie śmiał histerycznie, a wszystko okaże się tylko głupim żartem. Bardzo w stylu kogoś, kto nigdy nie miał odczynienia z żartami. 

Jednak nic takiego nie nastąpiło. Żadnych wybuchów, żadnych trzęsień ziemi. Tylko przerażająca cisza i błyszczący w słońcu śnieg. 

Pierwszy z szoku otrząsnął się Mateusz. Chwycił Pretty za rękę i pociągnął z powrotem w kierunku tunelu. Pobiegłem za nimi, cały czas oglądając się przez ramię, jakby licząc, że jednak coś się zmieni. 

— Musimy znaleźć Michelle. — Ton Mateusz był wyjątkowo stanowczy. Oczy siatkarza błyszczały niepokojąco, gdy szybkim krokiem pokonywał drogę powrotną do świątyni. — Porwali Ezékiéla, bo jest im potrzebny. Znajdziemy Michi znajdziemy i jego. A potem ocalimy świat. 

Wymieniłem z siostrą ponure spojrzenia. Wiara w nasze możliwości była u Mateusza wręcz zadziwiająca. Jakby zupełnie do niego nie dotarło, że właśnie straciliśmy jedynego człowieka, który mógł mierzyć się z Zakonem. Nasze szansę spadły niemal do zera.

— Co zamierzasz zrobić? — zapytała Pretty. 

Prychnąłem kpiąco. Moja siostra wpatrywała się w siatkarza maślanym wzrokiem, jak widać oczekując, że mężczyzna zaraz wyskoczy z genialnym planem ratowania świata, a potem oboje odjadą na białym rumaku, ku zachodzącemu słońcu. 

— Znaliście coś ciekawego w bibliotece? — zapytał. 

Wzruszyłem ramionami. 

— Wiemy tylko w jakim celu porwano Michelle. Ale gdzie ją można znaleźć? Zakon raczej nie ogłasza naboru w Internecie. 

Mateusz zacisnął zęby. Dalszą drogę pokonaliśmy w myśleniu. Okazało się, że razem z czarodziejami, zniknęli również wszyscy mnisi i strażnicy. Świątynia świeciła pustkami. Bez problemu dotarliśmy do biblioteki. Wszędzie leżały poprzewracane regały i mnóstwo książek, ale poza tym wydawało się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. 

— Minął wieki za nim znajdziemy tu coś przydatnego — jęknął, podnosząc z podłogi pierwszą lepszą księgę. 

Pierrette westchnęła cicho. Podeszła do stołu, przy którym jeszcze kilkanaście minut wcześniej siedzieliśmy z Ezékiélem. Wygrzebała jego notatki i skrzywiła się nieznacznie. Choć chłopak mówił świetnie po francusku i angielsku, to notował w języku, który nawet nie posługiwał alfabetem łacińskim. 

— Wyślę Isaacowi. Może coś przetłumaczy. 

Zaczęła robić zdjęcia, a my w tym czasie przeszukiwaliśmy książki. Wybieraliśmy je na chybił trafił i większość odrzucaliśmy od razu. Prawiły o używaniu magii w gospodarstwie domowym, historii poznawania kolejnych zaklęć czy sposobach leczenia ran. Było też kilka opasłych tomów o historii. Te na wszelki wypadek zostawiliśmy. Miały dołączone tłumaczenia po łacinie, wię program Isaaca powinien poradzić sobie bez problemu. 

Po jakiś dwóch godzinach zarządziłem przerwę. Pierrette prawie zabiła mnie wzrokiem. 

— I tak nic ciekawego nie znajdziemy — burknąłem. — Daj spokój, Michelle nie pomoże, jeśli padniemy ze zmęczenia. 

Zgodziła się ze mną niechętnie. Usiadła na podłodze i wyjęła telefon. Czekała na wiadomość Isaaca, który obiecał przepuścić notatki przez tłumacz, gdy tylko wróci z jakiegoś „bardzo, bardzo ważnego spotkania od którego zależą losy całego świata.” Mateusz usiadł obok niej. Ich ramiona stykały się, ale wydawali się tego nie zauważyć. 

Zostawiłem ich samych. Teraz, gdy świątynia była pusta, mogłem bez przeszkód ją pozwiedzać. Byłem prawie stu procentowo pewny, że żaden mag nie wyskoczy na mnie zza załomu korytarza. Po prostu przeczucie podpowiadało, że tym razem chyba naprawdę się odczepili. Mieli Michelle, mieli Ezékiéla, więc po co mieliby się interesować trójką zwykłych śmiertelników? 

Świątynia była większa niż przypuszczałam. Oprócz głównego budynku, zbudowanego wokół placu, znajdowały się tu dwa tylne skrzydła, w których umieszono sypialnie studentów i gabinety. Pomiędzy nimi znajdowało się coś na kształt ogródka. Wyłożone kamieniem alejki przecinały białe trawniki, a na środku postawiono malutką fontannę. 

Przysiadłem na jednej z drewnianych ławek i wlepiłem wzrok w wodę, która wydawała nic sobie nie robić z temperatury na zewnątrz. Idealne miejsce by pomyśleć. Tudzież poużalać się nad własnym losem. 

Prawda była taka, że nie miałem pojęcia, co robić. Dosłownie nie miałem pojęcia. Pierwszy raz od porwania Michelle, w mojej głowie zionęła pustka. Nie miałem żadnego, nawet najbardziej absurdalnego planu. Nagle zapragnąłem tylko znaleźć się w łóżku, obok Julci, przytulić się do jej ciepłego ciała i zapomnieć, że jakakolwiek magia istnieje. 

Julcia… odruchowo wyjąłem telefon. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że miałem czas wysłać jedynie kilka smsów, by była pewna, że jestem bezpieczny. Wiedziałem, że nadal przebywa w domu rodziców. Wolała nie wracać do Stanów sama, bo choć mieliśmy tam wielu przyjaciół, to nikomu nie ufałem na tyle, by powierzyć mu opiekę nad Julcią i dzieckiem. 

Przez ułamek sekundy chciałem skorzystać z okazji i w końcu do niej zadzwonić. Powstrzymałem się jednak. Wolałem jej nie denerwować. 

Uśmiechnąłem się pod nosem. Nadal ciężko mi było uwierzyć, że naprawdę miałem zostać ojcem. Jeszcze miesiąc temu pozostawało to co najwyżej w sferze rodzinnych żartów. A teraz miało stać się prawdą. Pierwotny strach zniknął. Byłem szczęśliwy, cholernie szczęśliwi. Miałem zamiar zrobić wszystko, by zapewnić dziecku bezpieczeństwo. Teraz i w przyszłości. Nawet, jeśli wiązałoby się to z wczepieniem GPS pod skórę. 

Parsknąłem śmiechem. Dobra, trochę przesadziłem. Ale cóż zrobić, nadopiekuńczość miałem w genach. Nadal pamiętałem awanturę, jaką mama zrobiła tacie, gdy okazało się, że ten kazał Timiemu śledzić naszą najstarszą siostrę na pierwszej randce. Oj tak, Manoline długo musiała walczyć, by przestać być postrzegana jako nasza „mała dziewczynka”. 

W zamyśleniu podrapałam się po brodzie. Nadajnik, tak…? Może to wcale nie jest taki głupi pomysł… 

Nagle przez moje ciało przeszedł dreszcz. Poderwałem się na równe nogi. Idiota, skończony idiota, jak mogłem nie wpaść na to wcześniej?!

Rzuciłem się biegiem w kierunku głównego budynku. W duchu modliłem się, by Pretty i Mateusz nadal byli w bibliotece. Wpadłem tak jak szalony, prawie potykając się o stertę książek i zamarłem. Zastałem bowiem moją siostrę i jej koleżkę w dość… hm… niezręcznej sytuacji. Ona siedziała na stole i chichotała nerwowo, a on obejmował ją w pasie i coś szeptał do ucha. 

— Khm! Czyżbym przeszkadzał?

Odskoczyli od siebie spłoszeni. Pierrette zaczerwieniła się jak burak, a Mateusz nagle wydawał się być dziwnie zainteresowany freskami na suficie biblioteki. Uniosłem uspokajająco dłoń. Miałem na głowie rzeczy o wiele ważniejsze niż romanse mojej siostry. 

— Zastanawialiśmy się, jak namierzyć Ezékiéla, co nie? — powiedziałem, zgarniając ze stołu księgi. — Zaklęcia, wykrywacz energii, wynalazki Isaaca, a nie dostrzegaliśmy najprostszego rozwiązania. 

Wymienili zaskoczone spojrzenia. Przewróciłem oczami. Wyjąłem z kieszeni komórkę i pchnąłem ją po blacie. 

— Wiemy, że magia nie zakłóca elektroniki. Mam nawet pewne podejrzenia, że nie może na nią wpływać. Ezékiél ma ze sobą swój telefon, więc możemy spróbować po prostu namierzyć urządzanie. 

— I myślisz, że Zakon na to nie wpadł? — Pretty z powątpiewaniem uniosła brew. 

— Nie wiem — przyznałem. — Ale z tego co o nich wiemy wynika, że raczej gardzą technologią normalnych ludzi. A nawet jeśli nie, to może jeszcze nie zorientowali się, że mamy taką możliwość. 

Nie wyglądali na przekonanych. Zirytowany przeczesałem palcami włosy. Właśnie zaprezentowałem najgenialniejszy plan w historii, a oni poddawana go wątpliwości! Już ja im pokarzę…

Włączyłem Internet i aplikacje do śledzenia telefonu. Wstukałem numer, który Ezékiél podał mi w trakcie podróży do Świątyni Motyli. System mielił go dość długo, ale w końcu wyświetlił holograficzny obraz kuli ziemskiej. Ziemia obróciła się, zbliżenie padło na Azję, potem na Europę, aż w końcu czerwona kropka zaświeciła w na północy Norwegii. 

— Ha! — triumfalnie zacisnąłem pięść. — Widzicie, miałem racje. Pakujcie manatki moi drodzy, bo czeka nas kolejna długa podróż. Norwegio, nadchodzimy! 

2 komentarze:

  1. Michelle za wszelką cenę starała się wydobyć z siebie magię, czemu absolutnie się nie dziwię. W końcu, kto chciałby siedzieć w zamknięciu czekając na kolejny ruch szalonego Zakonu? Po kilku nieudanych próbach, dziewczynie udało się zrobić pęknięcie w ścianie. Myśli i tęsknota za bliskimi znacznie ułatwiły jej to zadanie. Później już nic jej nie powstrzymało, nawet zbliżający się strażnicy. Michelle miała jasny cel, chciała się wydostać i swoją upartością go osiągnęła. Oby teraz udało jej się uciec bez przeszkód... Teraz jest uzbrojona w magię, więc lepiej z nią nie zaczynać ^^
    Zakon ani myślał dać spokój Penny, Mateuszowi, Eziemu i Walterowi. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co musiał poczuć Ezi, gdy dotarło do niego, że to wszystko było jedną wielką pułapką, a jego bliscy najprawdopodobniej zginęli. Ugh, dlaczego dobrych ludzi zawsze spotykają same nieszczęścia? Już myślałam, że uda im się wydostać w jednym kawałku z tych tuneli, a tu proszę! Zakon nie odpuścił, mało tego porwał Eziego. Czyli od samego początku chodziło im o niego... A może porwali go, bo są wściekli, że Michelle udało się uciec i teraz będą w jakiś sposób ją szantażować, by wróciła, bo inaczej zrobią mu krzywdę? Mam tyle pytań! :D
    Pretty ma nadzieję, że uda im się z Mateuszem i ja też jestem tego zdania. Były siatkarz w końcu nie przestał kochać dziewczyny, tylko wydaje mu się, że różnica wieku będzie nie do przeskoczenia. A guzik prawda! :D Wiek nie gra roli, kiedy jest miłość :) Ach, ten Walter... Zero wyczucia! Mógłby poczekać chwilkę, a nie tak bezceremonialnie im przerywać. Chłopy! Ale musiał podzielić się swoim odkryciem, do którego Penny i Mateusz na początku podeszli dość sceptycznie. Ale są w sytuacji w jakiej są, więc wszystkiego trzeba spróbować. Okazało się, że Walter miał rację, a nawigacja pokazała, że Ezi znajduje się w Norwegii. Oby to tylko nie była kolejna pułapka. Kolejną szaloną podróż czas zacząć ^^
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Po kilku próbach Michelle odkryła w sobie magię, która wydobywa się na podstawie emocji. Swoją dogą jakim cudem nie dotarł do niej list z Hogwartu? Dzięki temu byłaby lepiej przygotowana na taką sytuację :) Jednak przyznać muszę, że poradziła sobie z tym zadaniem bardzo dobrze. W końcu Antiga ma na nazwisko, a to do czegoś zobowiązuje! Mam jedynie nadzieję, że z powodu tego skoku dziewczyna się nie połamała. Mówię tu również o paznokciach ^^ Tylko co się dalej z nią stała? Uciekła? A może ją na dole przechwycili?
    A jednak to Zakon zaatakował świątynie. A co najgorsze, świrnięci magowie w tandetnych pelerynach prawdopodobnie pozbawili życia wszystkich ludzi w niej mieszkających tylko po to, aby zastawić pułapkę. Jak się okazuje, na naszego Ezekiela! Po co im on? Aby pomóc "wydobyć" z Michelle to, co dla nich najcenniejsze? Czyżby sądzili, że po wspólnie spędzonym czasie nasz kapitan Shang to w niej odkrył? Ugh, nie doczekanie ich! Nawet poddany torturom nie narazie Michelle na niebezpieczeństwo. Tego jestem pewna.
    Nasza ekipa ratunkowa straciła dość ważnego członka, przede wszystkim z powodu jego magicznych zdolności. Ale od czego ma się superbohatera Waltera Antigę, który od czasu do czasu potrafi ruszyć swoją tlenioną główką? Ha! Gdyby Pretty i Mateusz bardziej skupili się na akcji, a nie na swoim towarzystwie (nie żebym się im dziwiła haha ^^) to też by na to wpadli :) Chyba ^^
    Ważne, że mamy pewność co do tego iż nasza Pretty nie widzi absolutnie żadnego problemu, aby dać sobie i ukochanemu drugą szansę. Teraz trzeba go przekonać, że różnica wieku nie robi dla niej żadnej różnicy, a opiniami innych kompletnie się nie przejmuje :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń