poniedziałek, 11 maja 2020

Rozdział 14


Jeśli myślałam, że pierwsze treningi z Arameą były ciężkie, to przy tym, co zafundowała mi tego popołudnia, były lekką przebieżką. Moja szanowna, cudowna, wspaniała trenerka ( tak, to był sarkazm!), po usłyszeniu, że wybieram się do Azji, doszła do wniosku, że musi zamęczyć mnie na śmierć. Bo przecież, jak będę martwa, to przynajmniej nie dorwą mnie magowie, nieprawdaż? 
Tak, pokrętna logika. 
— Time out! Proszę, time out! 
Zamachnęłam się rekami, próbując złapać oddech. Odgarnęłam, klejące się do czoła włosy. Kłujący ból w płucach krzyczał, że jeszcze minuta i kopnę w kalendarz. Albo przynajmniej kopnę w kalendarz. 
Fajny wybór, co nie? 
— Zakon nie da ci czasu na odpoczynek! — warknęła Aramea. 
Tia… tak jakbym tego nie wiedziała. 
— Długo zamierzasz mnie jeszcze męczyć? 
— A kiedy wyruszacie? 
— Jutro rano. 
— W takim razie do jutra — zamachnęła się z półobrotu. 
Uchyliłam się w ostatnim momencie. Przetoczyłam pod ścianę i ukucnęłam. Sięgnęłam po nóż Wyćwiczony ruch, ułamki sekundy, świst powietrza. Syknięcie Aramei i krew na palcach. 
— Zadrasnęłaś mnie! — fuknęła. 
Wzruszyłam ramionami. 
— Zawsze mogłam spróbować zabić. 
—Specjalnie celowałaś w szyję? 
— Dwa milimetry od niej. Chciałam cię zastraszyć. 
— Te dwa milimetry mogą zadecydować o twoim życiu. 
Teraz ona zaatakowała. Wyrzutnia strzałek. Przywarłam do ziemi, usłyszałam świst nad głową. Przeturlałam się w prawo, ukryłam za jedyną kolumną. Co jak co, ale uniki wychodziły mi najlepiej.  Przynajmniej mogłam odciążyć Ezékiéla w chronieniu mojego tyłka. 
— Wątpię bym kiedykolwiek mogła zabić czarodzieja. W końcu posługują się magią. Ale zawsze mogę ich rozproszyć. — Uśmiechnęłam się przebiegle. 
Aramea zawahała się. Opuściła broń i uniosła ręce. 
— W takim razie zarządzam godzinę przerwy. 
Triumfalnie zacisnęła pięść. Podniosła się z podłogi i sięgnęłam po wodę. Po tygodni treningów już wiedziała, by pić małymi łykami. Inaczej kolka, ból brzucha, a w najgorszym wypadku wymioty gwarantowane. 
— Mogę cię o coś zapytać? — zaczęłam, opierając się o ścianę. 
— Pod warunkiem, że nie uznam tego za stratę czasu, to owszem — burknęła Aramea. 
— Jak to się stało, że zostałaś błędem? 
Zmarszczyła brwi. Oparła ręce na biodrach i zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem. 
— Dlaczego chcesz wiedzieć? 
Wzruszyłam ramionami. 
— Chcę po prostu wiedzieć. 
— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. 
— Już dawno w nim wylądowałam. 
Zacisnęła zęby, odwróciła się do mnie plecami i zaczął czyścić broń palną. Przez moment miałam wrażenie, że to była odpowiedź odmowna. Trudno, zdarza się. Miałam ciekawsze rzeczy do roboty. Choćby pomaganie Ezékiélowi w przeglądaniu mapy Laosu. 
Już chciałam wyjść, gdy w drzwiach zatrzymał mnie głos Aramei. 
— Byłam taka jak ty — powiedziała. — Urodziłam się, bo ktoś postanowił gmerać w historii. Na początku nie zdawałam sobie z tego sprawy. Dopiero gdy prawie zginęła, zaatakowana przez czarodziejów, dowiedziałam się, że nie powinnam żyć. 
— Ktoś ci pomógł? 
Przez jej twarz przemknął cieĶ uśmiechu. 
— Sama bym sobie nie poradziła. Miał na imię Yosef. Był ojcem mistrza Youna. Ochraniał mnie, próbując znaleźć sposób na ustabilizowanie wszechświata. 
— Udało mu się? 
Z wahaniem pokiwała głową. 
— Wyruszył na samotną misję, z której nie wrócił. Ale zrobił coś, co sprawiło, że Zakon przestał na mnie polować. Mogłam znów żyć normalnie. 
— I zyskałaś nieśmiertelność. 
— Taki bonus. Odzyskałam życie, ale postanowiłam zamieszkać tutaj, w ukryciu. Dlaczego? Bo nadal jestem błędem. A linia czasu jest bardzo delikatna. Kto wie, do czego mogłyby poprowadzić moje działa, jak mogłabym wpłynąć na historię. 
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta. Izolacja? Odcięcie się od świata? Pozostawienie rodziny, przyjaciół? By przez przypadek nie zaburzyć historii? 
Ale skąd miałam wiedzieć, jaka jest ta prawidłowa wersja? Czy w ogóle taka istnieje? 
Zacisnęłam zęby. To wiele wyjaśniało. Zgorzkniałość Aramei. Jej opory przed wychodzeniem z rezydencji. Studnia, własna oczyszczalnia, pompy ciepła, fotowoltaika, zasadzenie w ogrodzie wszystkiego co się da, byle tylko być samowystarczalnym. 
Byle tylko nie zagrozić historii. 
Nagle dotarło do mnie jak ślepi byliśmy z Ezékiélem? A może po prostu nie chcieliśmy widzieć prawdy? 
Przez moment wahałam się, co dalej robić, ale w końcu opuściłam salę treningową i skierowałam się do biblioteki. Tak jak przypuszczałam, zastałam tam Eziego zakopanego w stercie książek i z dłońmi ubrudzonymi mazakami. Ostatnimi czasy zakochał się w białej tablicy na kółkach. Ciągał ją ze sobą wszędzie, co chwilę notując coraz to dziwniejsze pomysły. 
Oparłam się o framugę i chwilę patrzyłam jak pracuje. Skupiony, nie zauważył mojego przyjścia. Pochylony nad grubą księgą, marszczył czoło, przygryzał wargę. Z kucyka wysunęło mu się kilka kosmyków włosów. Mechanicznie sięgał i próbował je odgarnąć. 
— Grawitacja chyba ci nie sprzyja — zaśmiałam się. 
Zamarł. Wyprostował się powoli i posłał mi nieśmiały uśmiech. 
— Chyba powinienem zainwestować w spinki do włosów. 
— Mogę ci kilka pożyczyć. — Znacząco poruszyłam brwiami. 
Roześmiał się. Odchyliła na krześle, zachęcająco zataczając łuk ręką. 
— Dołączysz? 
Usiadłam na przeciwko. Przysunęłam sobie księgę. Była napisana po chińsku. Chyba. A może po koreańsku? A zresztą, czy to miało jakiekolwiek znaczenie. 
— Wyczytałeś coś ciekawego? 
— Świątynia istniała na dziewięćdziesiąt dziewięć procent — stwierdził. — Zniszczył ją wybuch mocy ponad tysiąc lat temu. 
— Nie zdecydowali się odbudować? 
— Możliwe, że negatywna energia unosiła się tam jeszcze przez dłuższy czas. Pewnie bali się powtórki z rozrywki. 
Kiwnęłam głową. Oddałam mu książkę. Miałam ciekawsze problemy na głowie. A przynajmniej pilniejsze. 
Oparłam głowę na dłoniach. Musiałam przemyśleć, co powiem. Ezékiél wrócił do pracy. Pochylony nad książką, skupiony, śmiesznie marszczący czoło, wyglądał uroczo. I tak przyznałam to. Ezi ogólnie był uroczy. A do tego przystojny, odważny, uprzejmy, czuły i troskliwy. Facet idealny. Rycerz w srebrnej zbroi. Czy w ogóle miał jakieś wady?
Gdyby nie fakt, że jesteśmy w trakcie ratowania świata, zapewne bym go poderwała. Ale cóż, powiedzmy sobie szczerze — są sprawy ważne i ważniejsze. 
— Wiedziałeś, że Aramea ukrywa się od czterystu lat? — zapytałam. 
Zamrugał zaskoczony. Powoli zamknął książkę. Splótł palce. 
— „Ukrywa się”?
— Unika kontaktu z ludźmi. Jakiejkolwiek ingerencji w ich życie. Byle tylko nie zaburzyć historii. 
— To dość logiczny wniosek. Każdy nasz ruch wpływa na życie innych. Efekt motyle. 
Ze świstem wypuściłam powietrze. Ezékiél jak zwykle zachowywał stoicki spokój. Dla niego wszystko było proste. Logiczne. Na razie myślał, że zadaje zwykłe pytanie. Ot, czysta ciekawość. 
— Czy to znaczy, że mnie też to czeka? 
— Ale co? 
— Izolacja! Odcięcie się do świata! Utrata wszystkiego co ważne! — wybuchnęłam. — Co z tego, że uratujesz mi życie, skoro przez następne lata będę musiała się ukrywać! Żadnego kontaktu z rodziną, rodzeństwem, żadnych studiów, imprez, przyjaciół, nawet do głupiego sklepu nie pójdę! Do końca swoich cholernych dni mam być pustelnikiem?! To przepraszam bardzo, ale dziękuję za taką przyszłość! 
Zacisnął zęby. Myślałam, że mój wybuch choć trochę wytrąci go z równowagi, ale nic z tych rzeczy. Nadal był idealnie spokojny. Niczym pieprzony kwiat lotosu na tafli jeziora. 
Fuknęłam Odwróciłam się na krześle i zgarbiłam, naburmuszona. A niech sobie będzie kwiatem japońskiej wiśni czy innego cholerstwa. Rozumiem, moja niezależność, to niewielka cena za stabilizacje wszechświata. 
Przynajmniej według pozostałej części ludzkości. 
— Sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana — przyznał w końcu. — Prawda jest taka, że istnieje nieskończenie wiele wersji lini czasu. Za każdym razem, gdy podejmujemy decyzje tworzymy nowe. Zakon uważa, że zna tą jedną jedyną prawidłową. Ale tak naprawdę jest ich tak wiele, że ciężko wybrać. 
— Czekaj, czekaj, sekundę — podniosłam rękę. Mój mózg już okrzepł po treningu i zaczął znów pracować z pełną mocą. — Czy ty mówisz właśnie o alternatywnych rzeczywistościach? Że niby istnieją? 
Westchnął. Przeczesał palcami włosy. 
— I tak i nie. Wyobraź sobie, że to taka książka dla dzieci. W zależności od decyzji, którą podejmiesz, przenosisz się na odpowiednią stronę. Historia na pozostałych niespecjalnie cię obchodzi. Ale to nie znaczy, że nie istnieje. Po prostu czeka w pogotowiu, by wkroczyć do akcji. 
Próbowałam zrozumieć. Naprawdę. Wysiliłam komórki mózgowe, by choć trochę wyobrazić sobie, o czym mówi. 
— To chyba za bardzo porąbane — westchnęłam w końcu. 
— W takim razie powiedzmy, że historia jest płynna. Nie ma jednej, poprawnej wersji wydarzeń.   Nigdy nie będzie. — Ezékiél pochylił się nad stołem i delikatnie ścisnął moją dłoń. — Dlatego na razie skupmy się na ratowaniu świata. A potem wymyślimy, jak zapobiec trzeciej wojnie światowej. Co ty na to? 
Uśmiechnęłam się. Ezékiél działał niczym ziołowa herbatka. Uspokajał w każdej sytuacji. Serio, Czy ten człowiek miał jakiekolwiek wady? 
— W takim razie zabierzmy się za ocalenie ludzkości. 


***

Zanim przejdziemy do punktu kulminacyjnego tego jakże przepięknego dnia, muszę wytłumaczyć wam kilka rzeczy.
Julcię poznałem jako osiemnastoletni dzieciak, który pojechał do Stanów w ramach stypendium sportowego. Ona za to wywalczyła sobie miejsce w elitarnej grupie zagranicznych studentów na medycynie. Ja grałem i imprezowałem, ona pilnie się uczyła. Ja szalałem na boisku, ona śpiewająco zdawała kolejne egzaminy. Dwa różne świat. Łączyło nas jedynie jadanie w jednym barze w czasie lunchu. 
I tak właśnie się poznaliśmy. Na początku nie wiedzieliśmy, że obydwoje tak naprawdę pochodzimy z jednego, sportowego świata. Jej ojciec również był kiedyś siatkarzem. Ba! Mało tego! Trenował nawet pod moim i razem zdobyli mistrzostwo świata. 
Potem trochę się pokomplikowała. Za każdym razem, gdy wspominałem o tym jakże pamiętnym konflikcie, Julcia wybuchała gromkim śmiechem. Mówiła, że rodzice wyjątkowo trafili z imieniem. Byliśmy jak Romeo i Julia. Tylko bez tego całego umierania. 
Przynajmniej miałem taką nadzieję. 
Możecie więc rozumieć, że spotkanie z rodzicami Julci odwlekałem ja tylko się dało. Nie żebym chował urazę, czy coś. Urodziłem się już po największej aferze, a zresztą, kto przez tyle lat chował urazę. Chodziło raczej o hieny cmentarne, zwane dziennikarzami ( mimo wszystko byłem wschodzącą gwiazdą koszykówki) oraz obawa, że każde potknięcie zostanie przypisane genom. 
Dlatego też stojąc przed małym, jednorodzinnym domkiem na przedmieściach umierałem ze strachu. Dosłownie. Dałbym sobie rękę uciąć, że byłem blady jak ściana. I pewnie się trząsłem przynajmniej troszeczkę. 
No dobra, Walt, weź się w garść. Masz być w końcu być dorosły, prawda? Odpowiedzialny, poważny i co tam jeszcze robią dorośli. Nudy na budy, ale trzeba się dostosować. Tego właśnie chciała Julcia. 
Odetchnąłem głęboko. Raz się żyje. 
Furtka była otwarta. Stanąłem przed drzwiami, wygładziłem kurtkę, przeczesałem włosy, a potem szybko nacisnąłem dzwonek. Przestąpiłem z nogi na nogę. Zerknąłem przez ramię. Mógłbym jeszcze uciec… 
Cholera, dorośnij, Walt! 
Fabian Drzyzga otworzył drzwi, spojrzał na mnie , prychnął kpiąco i zatrzasnął je z powrotem. 
Jęknąłem cicho. Jeszcze raz nacisnąłem dzwonek. I jeszcze raz. 
Drzwi otworzyły się ponownie. 
— Czego chcesz? — warknął były siatkarz. — Nie jesteś tu mile widziany. 
Przełknąłem głośno ślinę. Fabian już chciał z powrotem zamknąć drzwi, ale przeszkodziłem mu w ostatniej chwili. 
— Proszę zaczekać! Wiem, wiem. Jestem skończonym dupkiem, idiotą i mam pan pełne prawo, by pogonić mnie z tasakiem przez ogródek. Nic nie usprawiedliwia mojego zachowania. Ale za nim wyklnie mnie pan do wszelkich diabłów i znów zatrzaśnie drzwi, proszę pozwolić mi porozmawiać z Julcią. Błagam muszę się z nią zobaczyć! 
Złożyłem ręce, patrząc błagalnie na mężczyznę. Byłem gotowy paść przed nim na kolana, składać ofiary i zrobić wszystko co karze. Byle tylko zobaczyć ukochaną. 
Drzyzga oparł się o framugę, skrzyżował ręce piersi i zmierzył mnie potępieńczym wzrokiem. 
— Jesteś dupkiem, Antiga. I to jeszcze większym niż swego czasu był twój ojciec, a myślałem, że to niemożliwe. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Że skrzywdziłeś moją córkę? Najważniejszą osobę w moim życiu? Że przez ciebie płakała? 
— Wiem i za swoje błędy będę żałował do końca życia…
— I gdyby nie fakt, że Julka jakimś cudem, serio, nie wiem, co ona w tobie widzi, cię kocha, to już dawno leżałbyś martwy w ogródku. 
Zamarłem. Wydawało mu się, że się przesłyszał. Zamrugał zdezorientowany. Przekrzywił nieznacznie głowę. 
— Kocha? Naprawdę?
— Naprawdę, nie rozumiem skąd jej się to wzięło. 
— W takim razie mogę wejść? 
— Masz dwadzieścia minut. 
Nie czekałem, czy coś więcej powie. Wyminąłem go w drzwiach i niczym wiedziony wewnętrzną nawigacjąm pobiegłem na taras. Była tam. Siedziała przy drewnianym stole, opatulona polarem, a wokół pełno było markerów i podręczników. 
Uczyła się. Jak zwykle. 
— Julcia... 
Podskoczyła. Odwróciła się gwałtownie i oczy momentalnie zrobiły się wielkie jak statki kosmiczne. 
— Walt? Co tu robisz? 
Odsunąłem drugie krzesło. Usiadłem i ostrożnie chwyciłem jej dłoń. 
— Przemyślałem sobie wszystko — zacząłem. — Powiedziałaś, że mam być dorosły i właśnie to robię. 
— Tylko nie mów, że zamierzasz się oświadczyć! — wybuchnęła przerażona. 
— Co...? Nie! Oczywiście, że nie! Znaczy, nie teraz, może kiedyś i w ogóle, bo ślub to w końcu nie taka zła sprawa, tylko trzeba podjąć świadomą decyzję i... dobra, ale nie o tym mowa. — Otrząsnąłem się. Wziąłem głęboki wdech i jeszcze raz spojrzałem na Julcię. Wydawała się totalnie zdezorientowana.  Pewnie jeszcze do niej nie dotarło, że naprawdę przyjechałem. Cóż, zacząłem z grubej rury. Żadnego hej, cześć, miło cię widzieć, tak, wiem to spontaniczne, że przyjechał, od taka niespodzianka. 
— Chodzi o to, że dorosłem. Przyjechałem tutaj i stanąłem oko w oko z twoim ojcem, który zapewne stoi za ścianą, podsłuchuje i już szykuje dubeltówkę. Pamiętasz jak strasznie bałem się spotkania z twoimi rodzicami? No właśnie. Pomyślałem, że jeśli pokonam ten lęk, to będzie to oznaczało, że naprawdę traktuje swoje życie poważnie. Chcę, żeby tak było. Tylko musisz dać mi szansę. 
Zamrugała. Przekrzywiła z zaciekawieniem głowę. Próbował odczytać z jej twarzy jak zareaguje, ale zamiast tego poczułem się jak małpka w zoo. Fascynujący obiekt. 
— Jesteś niereformowalny — stwierdziła w końcu. — Naprawdę przyjechałeś z Francji by powiedzieć, że przestałeś bać się mojego ojca. 
— Mniej więcej — zakłopotaniem podrapałem się po głowie. — Dobra, za nim cokolwiek powiesz, nie masz żadnego powodu, by wierzyć, że dorosłem i wezmę odpowiedzialność za swoje życie. Żadnego. Ale znalazłem się w trudnej sytuacji. I nie wybaczyłbym sobie, gdybyś wcześniej nie poznała prawdy. Stchórzyłem, to prawda. Ojcostwo mnie przerosło. Przynajmniej na początku. 
— I teraz jest inaczej? — Julcia uniosła jedną brew. 
— Nie… znaczy tak. Prawda jest taka, że chyba nikt nie jest stuprocentowo gotowy na rodzicielstwo. Mam jednak dziewięć miesięcy by się przygotować. 
— Siedem — poprawiła mnie. — Masz siedem miesięcy. 
Zaśmiałem się. Cała sytuacja była komiczna. Plotłem bzdury, ale jednocześnie czułem, że jestem na dobrej drodze do odzyskania ukochanej. 
— W takim razie siedem. Wystarczająco by przeczytać wszystkie podręczniki o rodzicielstwie i uratować świat. 
— Uratować świat? 
— Nie wspominałem o tym? 
— Chyba zapomniałeś.
Opowiedziałem Julci o wszystkim. Od zniknięcia Michelle, przez śmierć Ferasco po wizytę u Isaaca. Uwierzyła, bo przecież rok wcześniej prawie straciłem ją przez podróże w czasie. Tamto wspomnienie nadal było żywe. 
Gdy skończyłem na twarzy Julci malowało się czyste przerażenie. 
— Naprawdę… zamierzasz… uratować… świat — wydukała. 
— Tak jakoś wyszło — wzruszyłem ramionami. 
— To niebezpiecznie!
— Ale nie mam wyboru. 
Zacisnęła zęby. W jej oczach dostrzegłem błyszczące łzy. 
— Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? 
Uśmiechnąłem się smutno. Zaskakujące jak bardzo porąbane zrobiło się moje życie. Z jednej strony Zakon, magowie i Michelle, a z drugiej Julcia i dziecko, któremu musiałem zapewnić szczęśliwe dzieciństwo. Dwa tygodnie, a tyle problemów. 
— Powiedzmy, że gdy rozmawialiśmy myślałem o ważniejszej kwestii. — Przysunąłem się bliżej. Teraz dzieliło nas już tylko kilka centymetrów. Jedną ręką objął Julcię w pasie, a drugą położyłem na jeszcze płaskim brzuchu. — Ratowanie świata zajmie mi maks dwa tygodnie. Potem będę już rodzicem na pełen etat, obiecuję. Leciałem do Polski dwie godziny, kolejne trzy spędziłem w pociągu. Sprawdziłem. W okolicy naszego mieszkania są trzy przedszkola, w tym jedno z francuskim i jedno polskie. Możemy wybrać inne! Są dwie szkoły podstawowe, mają niezłe wyniki, a w jednej są małe klasy. Ale jeśli będziesz chciała, to znalazłem trzy domki na przedmieściach! Idealna okolica, spokojna, place zabaw, parki i doskonały dojazd na uczelnie. A przy moim klubie funkcjonuje żłobek, więc na luzie będziesz mogła wrócić na uczelnie i… 
— Zrozumiałam. 
Zgłupiałem. 
— Co?
— Zrozumiałam, naprawdę — skrzyżowała ręce na piersi. — Próbujesz udowodnić, że dorosłeś. W ciągu dwóch dni, co uznałabym za swoisty rekord. 
— Nie wierzysz mi — zrezygnowany odchyliłem się na krześle. 
Westchnęła. Odwróciła wzrok, powoli kręcą głową. 
— To nie tak. Widzę i doceniam, że się starasz. I wiem, że zmiana nie nastąpi w ciągu kilku godzin. Że to długotrwały proces. Ale teraz… Walt, idziesz prawie na pewną śmierć! Jak mam myśleć logicznie?!
Rozpłakała się. Pierwszy raz od bardzo dawna widziałem, jak naprawdę płakała. Nawet wtedy, we śnie, gdy uciekłem, zachowała zimną krew. Była przecież doskonałą Julcią. Idealną w każdym calu. Perfekcjonistką, którą pokochałem. 
Nie przypuszczałam, że to może ją przerosnąć. 
Zamknąłem Julcię w niedźwiedzim uścisku. Zacząłem uspokajająco gładzić po plecach. Wtuliła się w moje ramie, zaciskając palce na kurtce. 
— Dajmy temu na razie spokój — wychrypiała w końcu. — Dorosłość, dorosłością, są rzeczy ważniejsze. Na razie… na razie obiecaj tylko, że wrócisz, dobrze? Wiem, jak to dotychczas wyglądało, ale ja naprawdę cię kocham Walt. I będę kochać. Chcę wychowywać z tobą nasze dziecko. Ale żeby do tego doszło musisz przeżyć. Obiecujesz?
Roześmiałem się. Udało się, naprawdę się udało. Walterze Antiga,  jesteś cholernym zwycięzcą!
— Dobrze — pochyliłem się i czule pocałowałem Julcię w czoło. — Przeżyję, obiecuję. Tobie i… i małemu. Obiecuję, że do was wrócę. 

***

Nigdy nie miałam szczęścia w miłości. A przynajmniej tak sądziłam. Mój pierwszy chłopak, Theodore, okazał się wyjątkowym dupkiem, który uważał mnie za doskonałe wypełnienie swojego idealnego życia. Brakujący puzzel w układance. Długo mnie mamił pięknymi słówkami, prezentami, nawet chciał się oświadczać. Ale na szczęście zwiał, gdy tylko zapadła w śpiączkę i przestałam pasować do szablonu. 
Drugim i ostatnim obiektem moich uczuć, był Matusz. Chłopak z przeszłości. Dosłownie. Człowiek, którego musiałam oszukiwać, okłamywać, by nie poznał prawdy o moim pochodzeniu. Mężczyzna idealny, którego musiałam porzucić, by mógł wieść normalne życie. Byśmy obydwoje odnaleźli szczęście gdzieś indziej. 
Jak widać niespecjalnie nam to wyszło. 
Gdy Mateusz usiadł obok na ławce, na moment odebrało mi mowę. Przełknęłam ślinę. Był obok, dzieliło nas dosłownie kilka centry metrów. Nasze ramiona stykały się, słyszałam jak oddycha. 
— Szukałem cię — powiedział. — Bałem się, że już wyjechaliście z Genewy. 
Szukał mnie? Naprawdę szukał? Ale dlaczego? Przecież jeszcze nie dawno był przekonany, że kłamię. 
— Musimy porozmawiać. Tylko ty i ja. Wszystko sobie wyjaśnić. 
Więc porozmawialiśmy. Usiedliśmy w niedużej kawiarni w zaułku. Dla siebie zamówił kawę, dla mnie — gorącą czekoladę. Targnęły mną sprzeczne uczucia. Ucieszyłam się, pamiętał, że kocham czekoladę. I jednocześnie poczułam się jak małe dziecko, siedzące na przeciwko rodzica. 
Długo siedzieliśmy w milczeniu. On zatopiony w myślach, ja nerwowo oczekując, co powie. 
— Poprzednio zachowałem się trochę bez sensu — przyznał w końcu. — Ale to, co usłyszałem… cóż, ciężko uwierzyć  w podróże w czasie, zakon magów i zaburzenia osi czasów. Dla większości ludzi takie rzeczy dzieją się tylko w książkach. 
— I mają szczęście — burknęłam, po czym dodałam już głośniej. — Zmieniłeś nagle zdanie? 
Przytaknął. 
— Można tak powiedzieć. Miałem trochę czasu by wszystko sobie przemyśleć. 
— Uznałeś, że mówimy prawdę? 
To zostawił bez komentarza. No tak, ciężko było przyznać się do wiary w nadnaturalne zjawiska. A już na pewno komuś, kto od dwudziestu lat żył w takim smutku. 
— Przeczucie podpowiedziało, że powinienem jeszcze raz przemyśleć sprawę. Porozmawiać z tobą. Zresztą… chyba… chyba nie potrafię tak po prostu odejść. — Z zakłopotaniem podrapał się po głowie. 
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Skrzyżowałam ręce na piersi i czekałam, co powie dalej. 
— Chcę, żebyś opowiedziała wszystko jeszcze raz — poprosił. — Próbuję zrozumieć. 
— Ale tu nie ma nic do opowiadania — wzruszyłam ramionami. — Nazywam się Pierrette Antiga, jestem córką Stephana Antigi, twojego byłego trenera. Rok temu cofnęłam się w czasie, by ratować małżeństwo moich rodziców. Wtedy się poznaliśmy. Musiałam przedstawić się jako Penny Bernard. Prawdę znał tylko Nicolas. 
— Twój brat? 
— Nie miałam wyjścia. Zaczął domyślać się, że coś jest nie tak. W każdym razie, wróciłam po tym, jak zostałam potrącona przez samochód. 
— Myślałem, że nie żyjesz. 
— Miałeś tak myśleć. 
Zapadła cisza. Mateusz pustym wzrokiem wpatrywał się w filiżankę. Znów odejdzie? Stwierdzi, że może to jednak dla niego za wiele? Że kłamię? Może uzna, że popełnił błąd, szukając mnie? 
Jednak ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, Mateusz uśmiechnął się. Spojrzał mi w oczy, a po moim ciele rozlało się dziwne ciepło. 
— Wierzę ci — szepnął. — Na początku prawda wydawała się zbyt bolesna. Odrzuciłem ją, bo myślałem, że powrót do normalnego życia będzie najlepszą opcją. To był błąd. Przez dwadzieścia lat próbowałem załatać dziurę w sercu. Nie potrafiłem pogodzić się ze śmiercią Penny, przeżyć żałoby i na nowo ułożyć sobie życie. Próbowałem, naprawdę. Ale teraz już wiem, że przeznaczenie miało inne plany. 
Sięgnął przez stół i delikatnie ścisnął moją dłoń. Zadrżałam. Jego skóra stwardniała przez te dwadzieścia lat, na palcach pojawiły się zgrubienia od ciągłego odbijania piłki, od serdecznego palca ciągnęła się cienka blizna po operacji. 
Ale to nadal były dłonie, których dotyk tak kochałam. Za którymi tak bardzo tęskniłam. Splotłam swoje palce z jego. Odwzajemniłam uśmiech. 
— Więc co teraz zrobimy? — zapytałam. — Bo raczej nie będzie tak jak dawniej. Dla mnie minął rok, dla ciebie dwadzieścia lat. Tego nie przeskoczymy. 
Zacisnął zęby, zmarszczył czoło. Myślał intensywnie. 
— Przecież możemy zacząć wszystko od nowa — zaproponował. — Dwadzieścia lat temu byliśmy parą. Kochałem cię i nie będę kłamać, że to uczucie umarło. Czy jest jednak takie samo? Nie wiem. Chcę się przekonać. Chcę odzyskać choć namiastkę dawnego życia. A przede wszystkim, chcę odzyskać ciebie. 
Jęknęłam cicho. Moje serce zabiło mocniej. Zdałam sobie sprawę, że tydzień wcześniej było łatwiej. Bo Mateusz, którego pamiętałam, nie chciał mnie znać. Bo był zgorzkniałym czterdziestolatkiem, który stracił wszystkie powody do radości. Tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że tamtem Mateusz, w którym się zakochałam zginął razem ze mną. 
Ale teraz było inaczej. Mężczyzna, który przede mną siedział, może i miał czterdzieści lat, pierwsze siwe włosy i zmarszczki, smutne oczy, może i mógłby być moim ojcem, ale był też tym samy Mateuszem, którego kochałam. I to uczucie, zakopane gdzieś na dnie serce, zaczęło dobijać się na zewnątrz. 
— Nie wiem, czy to na razie będzie możliwe — powiedziałam. — Najpierw musze uratować siostrę. 
— Wiem — kiwnął głową. — Jeśli pozwolisz, chcę i w tym pomóc. Mam spore oszczędności. Znajomości. No i dwadzieścia lat więcej doświadczenia życiowego. — Posłał mi znaczące spojrzenie. 
Zarumieniłam się. No tak, ta różnica wieku. A już prawie o niej zapomniałam. 
— To chyba nie jest najlepszy pomysł — mruknęła. — Zakon jest cholernie niebezpieczny. Nie chcę byś narażał życie. 
Parsknął śmiechem. Z pobłażaniem pokręcił głową. 
— WIesz jak wygląda moja codzienność? Nie mam żony, dzieci, żadnej rodziny, nie mam do kogo wracać. Czym ryzykować. Jeżdżę gdzie chcę i robię co chcę. W granicach rozsądku oczywiście. 
— Skończyłeś karierę? 
— Dwa lata temu. Zdobyłem wszystko, co było do zdobycia. Teraz siedzę w CEVie, zajmuję się prawami zawodników, szkolę dzieci, takie tam drobiazgi. Nic, od czego zależałoby istnienie ludzkości. 
— Dlatego uważasz, że możesz zginąć? 
— Nikt za mną nie zatęskni. 
— Ja owszem. 
Uśmiechnął się. Pochylił nad stołem i mocniej ścisnął moją dłoń. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Jakby cofnęła się w czasie. Byli razem, tylko we dwójkę. Rozmawiali, śmiali się, trzymali za ręce. Czy właśnie tego nie pragnęłam przez ostatni rok? Czyż za tym nie tęskniłam? 
Tak. Dokładnie za tym. To było dziwne. Bardzo dziwne. Świat był w niebezpieczeństwo. Grupa szaleńców polowała na Michelle. W każdej chwili linia czasu mogła rozpaść się na milion kawałeczków. 
A jednak pierwszy raz od dawna czułam spokój. Szczerze się uśmiechałam. Mogłam odetchnąć z ulgą. Właśnie tu, w Genewie, w małej kawiarni po raz pierwszy od dawna byłam szczęśliwa. 
Bo obok miałam Mateusza. Mojego Mateusza. 
— Dobrze — zgodziłam się. — Pomożesz nam. 


Cześć, hej i czołem! Przedstawiam kolejny rozdział. Dość mocno przegadany, ale mam nadzieję, że i tak wam się podobał. Obiecuję, że w następnym będzie trochę więcej akcji ;) 
Jak zwykle z niecierpliwością czekam na Wasze komentarz i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam 
Violin



5 komentarzy:

  1. Teraz już rozumiem dlaczego Aremea wydaje się być mało towarzyską osobą. Żal mi jej gdy pomyślę o jej samotności. To na pewno nie jest proste, choć zapewne w jakimś stopniu się do tego przyzwyczaiła. Miejmy nadzieję, że Michelle nie czeka taki sam los. W końcu życie pustelnika zdecydowanie nie jest dla niej. I jej charakteru! Plusem są jej postępy w treningach. Jeszcze chwila, a Aramea zrobi z niej Wonder Woman ^^ Gdy następnym razem spotka "osobników w pelerynach" nie będzie już tak bezbronna jak wcześniej :)
    Walter, jak Ty mi dzisiaj zaimponowałeś ^^ nareszcie padły te dwa słowa! Fabian Drzyzga! Tatuś Julci, któremu ród Antiga źle się kojarzy. I jakby tego było mało, jego ukochana córuchna zakochała się w synu największego wroga. Nie wspominając, że Walter mu podpadł doprowadzając Julcie do łez. Aż dziwne, że Fabian tak szybko się złamał i nie zastrzelił młodego Antigii w progu ^^ Nareszcie Walter zrozumiał, że czas dorosnąć i zaczął myśleć o przyszłości, którą przede wszystkim musi zapewnić maleństwu, które jest jego częścią. Jestem święcie przekonana, że oszaleje on na punkcie dziecka ^^ Ale na razie musi dotrzymać obietnicy i wrócić żywym do swojej ukochanej. Julcia kolejny raz udowodniła, że jest wspaniałym wsparciem dla niego. Wysłucha, zrozumie ... i co najważniejsze, uwierzy! Jaka inna uwierzyłaby w bajki o błędach, przeszłości/przyszłości i Zakonach? Niech ten Walter nareszcie zacznie to doceniać, bo skarb mu się trafił :)
    Pretty i Mateusz <3 Nareszcie razem! Znaczy się, nie oficjalnie, ale doskonale wiem co im w główkach siedzi ^^ Los dał im drugą szansę na szczęście z której mam nadzieję skorzystają. Drużyna "bliźniaków Antiga" zyskała dobrego członka w walce z Zakonem o życie Michelle. Ah, bez kłamstwa i niedomówień wszystko nagle staje się prościejsze :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi również rozjaśniła się sytuacja Aramei, przez co zyskała moją sympatię. Dotychczas miałam do niej raczej obojętny stosunek, okej pomagała im, to spoko. Teraz skłoniło mnie to do przemyśleń. Czterysta lat w odosobnieniu? Czterysta lat samotnie? Czterysta lat jako pustelnik? Jedyne co można, to tylko jej współczuć i martwić się o Michelle. Miejmy nadzieję, że dziewczyna nie podzieli losu swojej nauczycielki. Na razie dobrze sobie radzi z treningami, ale jeśli to wszystko będzie na nic? nawet nie chcę myśleć! Na szczęście jest generał Shang, który ostatnio, bardzo często umie poprawić humor czytelnikom i Michi :)))))))))))
    Walter dzisiaj plusuje! Chyba nie tylko mi, ale też Julci, bo na pewno nie przyszłemu teściowi hahaha XD Chyba rodzina Antigów nie jest jego wymarzoną rodzinką, z którą ma się połączyć jego ród XD W sumie ciężko się dziwić, bo na początku Julcia została ze wszystkim sama, ale jest dzielna i dała radę. Tylko teraz parkę czeka kolejny kłopot, czyli Walter bohater ratujący świat. Oby wszystko skończyło się dobrze, bo ma kochającą kobiete i dziecko, które przyjdzie na świat <3
    Mam jeden mały problem z Pierrette i Mateuszem...bardzo im kibicuję, ich historia jest piękna, całe to przeznaczenie, że w końcu się odnaleźli. Cieszę się, że teraz też sobie wszystko wyjaśnili, nie ma już nieporozumień. A potem przypominam sobie o ich różnicy wieku XD w wyobraźni mam, że wyglądają razem, jak ojciec z córką lol. Liczę na to, że z czasem mi to minie, bo ja naprawdę ich lubię <3 i cieszę się, że Mati dołączył do
    rescue teamu'u :D
    Także trzymajmy kciuki za moją chorą wyobraźnie i do następnego!
    N

    OdpowiedzUsuń
  3. Współczuję Aramei. Nawet nie wyobrażam sobie żyć tyle lat w samotności. Teraz na pewno już się do tego przyzwyczaiła Ale na początku musiało to być dla niej bardzo przygnębiające.
    Nawet nie chce myśleć że nasza Michelle podzieli jej los.
    Dobrze , że ma przy sobie Eziego który na pewno będzie robił wszystko żeby do tego nie dopuścić .
    Walter zdobył dzisiaj u mnie ogromnego plusa. Nareszcie chłopak wziął się porządnie w garść. Oby tak dalej. A może kiedyś zaplusuje i u swojego przyszłego teścia?.😉
    Bardzo się cieszę, że w końcu porozmawiali szczerze z Julcią. Do tego wyznał jej prawdę o Michelle i tym wszystkim co się wokół niego dzieje.
    Przed nimi jeszcze długa droga, ale mam nadzieję że pokonają ja wspólnie. Bo przecież oboje się kochają.
    Pretty i Mateusz nareszcie razem. Czekałam na to od samego początku. I w końcu się doczekałam. Jestem pewna , że poradzą sobie ze wszystkim. I nawet różnica wieku która ich dzieli nie będzie przeszkodą. Mam tylko nadzieję że Stephan zawału nie dostanie 😉
    Mateusz postanowił również dołączyć do pomocy naszym wspaniałym bliźniakom. Jestem pewna , że jego pomóc bardzo się tutaj przyda.
    Pozdrawiam cieplutko , bo za oknem zrobiło się jakoś ponuro. I jak zawsze czekam z niecierpliwością na nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zrobiło mi się strasznie żal Aramei. Ten pustelniczy tryb życia z daleka od wszystkich i to w dodatku od tylu długich lat, aby tylko nie wpłynąć na zmianę biegu czasu. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak bardzo musiało być jej ciężko i pewnie nadal jest. Oby tylko Michelle nie musiała podzielić jej losu za cenę uratowania swojego życia. Mam ogromną nadzieję, że wraz z Ezekielem znajdą jakiś sposób na jej powrót do normalnego funkcjonowania.
    Oby też odwiedziny miejsca po świątyni były owocne, a Michelle nie musiała sprawdzać swoich umiejętności zdobytych podczas treningów z Arameą.
    Walter wykazał się naprawdę ogromną odwagą, gdy stanął w drzwiach rodzinnego domu Julci. Będąc gotowym na starcie z jej ojcem, który od dawna nie ma najlepszego zdania o całej jego rodzinie, a następnie zrobił wszystko, aby przekonać swoją ukochaną do dania mu jeszcze jednej szansy i udowodnił, że jest gotowy zostać ojcem. Julcia wprost nie mogła go po czymś takim odrzucić. Niestety teraz czeka ją obawa o Waltera, który znowu musi zająć się ratowaniem świata. Oby tylko wrócił do niej a jednym kawałku.
    Pierette i Mateusz odbyli szczerą i tak bardzo potrzebną im rozmowę. Obydwoje są pewni swoich uczuć do siebie i choć dzieli ich ogromna różnica wieku, to naprawdę może się to udać. Jeśli tylko się postarają. Na razie muszą jednak wspólnie zawalczyć o Michelle. Matuesz na pewno okaże się bezcennym wsparciem dla Pierette w nadchodzących dniach.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. W życiu nie chciałabym się znaleźć na miejscu Aramei! Przecież funkcjonowanie przez tyle lat w samotności musiało być i z pewnością nadal jest ciężkie i trudne do zniesienia. Ciągle się ukrywa i to przez tyle długich lat, by historia się nie zmieniła. Strasznie jej współczuję :( I jednocześnie mam nadzieję, że Michelle nie spotka taki sam los. Ta dziewczyna to wulkan energii, przez całe życie była otoczona ludźmi, rodziną, przyjaciółmi i znajomymi, że nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby coś poszło nie tak. Mam więc nadzieję, że wraz z pomocą kapitana Shanga uda im się szybko odnaleźć sposób, by Michelle była całkowicie bezpieczna i by jej życiu nic nie zagrażało. Już jej kapitan Shang się o to postara ^^
    Walter w końcu postanowił zachować się jak na prawdziwego mężczyznę przystało i stanął twarzą w twarz z Fabianem Drzyzgą, który gdyby tylko mógł, zapewne zbiłby go na kwaśne jabłko. Były siatkarz postanowił jednak się ugiąć i dla dobra córki wpuścił Waltera do środka. W sumie to naprawdę myślałam, że może dojść do jakichś rękoczynów :D W końcu jakby nie było Walt sprawił, że Julcia płakała, a który kochający ojciec przechodzi wobec takiego faktu obojętnie? No właśnie ^^ To było do przewidzenia, że Julcia tak łatwo się nie ugnie, jednak dostrzegła to, że Walt naprawdę chce spróbować i naprawić to, co tak koncertowo zepsuł. Z całej siły starał się przekonać ukochaną, że dojrzał i że razem dadzą radę wychować dziecko i stworzyć mu rodzinę z prawdziwego zdarzenia. Oby Julcia dała mu tę ostatnią szansę :) Chociaż teraz biedna z hormonami ciążowymi będzie się dodatkowo martwić o niego i o misję ratowania świata. Walt nie ma wyjścia, musi wyjść z niej cało ^^
    Mateusz i Polly <3 Jak ja czekałam na ich rozmowę! Jasne, wiem, że dzieli ich różnica wieku, że dla kogoś kto widzi ich z boku mogą wyglądać razem dość dziwnie, ale czy to jest ważne? Absolutnie nie! Wiek nie gra żadnej roli, gdy do głosu dochodzą uczucia, a ich uczucia widać jak na dłoni :) Nic się przez ten czas nie zmieniło. Oni dalej się kochają i bardzo mocno trzymam za nich kciuki. Mateusz na pewno będzie ogromnym wsparciem dla Polly w tych trudnych chwilach :)
    Czekam na nowość ^^
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń