niedziela, 3 maja 2020

Rozdział 13

— Nie możecie wyjechać. 
Głos Aramei był zimny i wyjątkowo stanowczy. 
— Dlaczego? 
— Bo to zbyt niebezpieczne. 
Siedzieliśmy w trójkę w bibliotece. Ja, Ezékiél i ona. Opowiadaliśmy o naszym planie i podejrzeniach, że w Laosie znajdziemy rozwiązanie problemu. 
— Nie mamy wyboru. — Ezi westchnął głęboko. — Musimy się spieszyć. Zakon zbiera siły. Opracowuje plan. Jeśli się nie pospieszymy…
— Nie możecie wyjechać — powtórzyła stanowczo. 
Przewróciłam oczami. Zerknęłam na Ezékiéla. Zachowywał stoicki spokój, gdy mnie pochłania irytacja. 
— Będę skakał na raty — tłumaczył. — Weźmiemy broń. Zakamuflujemy się. Magia tylko do teleportacji. Założę wszystkie bariery ochronne. Będziemy bezpieczni.
— Twoja dziewczyna nadal nie przeszła treningu. 
— Nie jestem jego dziewczyną! — zaprotestowałam. — I idzie mi coraz lepiej. 
Zmrużyła oczy, wyprostowała się jak struna, a olbrzymie ręce położyła na kolanach. Mierzyła mnie przeszywającym spojrzeniem. 
Wzdrygnęłam się. Czy mogę jeszcze uciec? 
— Co zrobisz, gdy zaatakuje was Zakon? — znów zwróciła się do Ezékiéla. — Mocy na obronę waszej dwójki starczy ci na dwadzieścia, trzydzieści minut. Potem w najlepszym wypadku stracisz przytomność. W najgorszym, przeciążenie rozerwie cię na milion atomów. 
Zamrugałam zaskoczona. Spojrzałam na Eziego. 
— To prawda? 
Odwrócił wzrok. Zaczął nerwowo skubać skórki przy paznokciach. Nowy nawyk. Też podejrzał w filmie? 
— Ograniczony zasób magii. Zdarza się — przyznał. 
Miałam ochotę palnąć go w łeb. Cholerny kapitan Shang. Naprawdę myślał, że jak poświęci swoje życie, to w czymkolwiek pomoże. Przecież sama nie zastopuje rozpadu wszechświata. A już na pewno nie wtedy, gdy wpadnę w łapy tych porąbanych ludzików w czerwonych pelerynach. 
— W takim razie nigdzie nie jedziemy. — Stanęłam po stronie Aramei. — Nie będę sierotką od siedmiu boleści, co nawet własnego tyłka nie potrafi chronić. 
— Ale… 
— Nie i koniec! 
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z biblioteki. Szłam przed siebie szybkim krokiem. Miałam jasny cel. Nie będę sierotką, co to to nie! Koniec kropka. Niech sobie Ezékiél nie myśli, że sobie znalazł księżniczkę do ratowania z opresji. Jestem silną i niezależną kobietą. Potrafię zadbać o siebie. 
Obejrzałam się przez ramię. Korytarz był pusty. 
Auć. Dobra. Przyznam bez bicia. Czekałam, aż Ezi pobiegnie za mną i zacznie przepraszać. Kto by nie czekał? Mężczyznami też trzeba od czasu do czasu manipulować. 
Tylko jak widać, Ezi mojego fochu z przytupem i melodyjką nie zauważył. Cóż, jeszcze dużo nauki przed nim. 
Zeszłam do sali treningowej. Pierwszy raz byłam tu zupełnie sama. I pierwszy raz całkowicie z własnej woli. Przez chwilę zastanawiałam się od czego zacząć. Powinnam od rozgrzewki. Ale przecież w chwili zagrożenia nie będę miała czasu, by się porozciągać. 
W końcu sięgnęłam po noże. Na panelu kontrolnym na ścianie nacisnęłam dwa przyciski. Na końcu pomieszczenia, z sufitu wyskoczyły tarcze. Zawisły na różnej wysokości. 
Przybrałam odpowiednią pozycję. 
Rzut. Obrót. Rzut. Przewrót. Na kolana. Rzut. Przez ramię. Rzut. Na nogi. Rzut. 
Dysząc ciężko, spojrzałam na tarczę. Raz trafiłam w sam środek. Dwa razy w obręb. Dwa razy spudłowałam. 
Cholera. 
— Nieźle. 
Odwróciłam się. W drzwiach stał Ezékiél. 
— Mogło być lepiej — burknęłam. — Dwa pudła, to dwóch czarodziei, którzy będą chcieli nas zabić. 
— A jeden środek, to jeden mniej, do załatwienia. 
Parsknęłam śmiechem. 
Podszedł bliżej. Stanął tak blisko, że mogłam plamki w szarych oczach. Przełknęłam nerwowo ślinę. Ciężko było stwierdzić, co zamierza. Twarz pozostawała bez wyrazu. 
— Uraziłem cię? 
Uśmiechnęłam się. A więc o to chodziło. 
— Nie, nie bardzo. 
— Więc dlaczego wyszłaś? 
Westchnęłam. Odgarnęłam palcami włosy. 
— Dlaczego nie powiedziałeś mi, że używanie magi jest tak niebezpieczne? 
Odwrócił wzrok. Zagryzł wargę. Milczał uparcie. Czy to była aż taka tajemnica? 
— Po prostu się o ciebie martwię — szepnęłam. — Nie chcę żebyś zginął, próbując mnie chronić. Musimy o siebie nawzajem dbać, prawda? — Chwyciłam jego dłoń i ścisnęłam delikatnie.
Spiął się. Widziałam, jak bije się z myślami. 
Zrobiłam krok do przodu. Teraz dzieliło nas już tylko kilka centymetrów. Spojrzałam mu prosto w oczy. Chciałam, by wiedział, że mówię szczerze. 
— Wiem, że nie znamy się długo, ale już dwa razy uratowałeś mi życie. I pewnie zrobisz to jeszcze jakieś milion. I tak, wiem, że cała ta misja jest cholernie niebezpieczna. Ale jesteś dla mnie ważny. Nie chcę patrzeć jak giniesz heroiczną śmiercią. Wierz mi, bycie bohaterem z kreskówek wcale nie jest takie fajne. 
Uśmiechnął się. W końcu. Chwycił moją drugą dłoń i z zainteresowaniem przekręcił głowę. 
— A może chcę być takim herosem? 
— W takim razie zmień marzenia. 
Zaśmiał się. Opadło całe napięcie. Znów był tym Ezékiélem, który w ostatnich dniach objawiał się coraz częściej. Rozluźnionym, rzucającym żartami, beztroskim. Lubiłam go takiego. Gdy na moment porzucał strój kapitana Shanga, stawał się po prostu zwykłym chłopakiem. Trochę nie odnajdującym się w normalnym świecie, ale zwykłym. Bez ciężaru istnienia całej ludzkości na ramionach. 
— Znasz wszystkie funkcje tego pokoju? — zapytał nagle. 
Zmarszczyłam brwi. 
— Co masz na myśli? 
Znów się uśmiechnął. Przebiegle. Puścił moje ręce i podszedł do panelu kontrolnego. Nacisnął kilka guzików. 
Światła przyciemniały. Niewiadomo skąd popłynęła muzyka. Skrzypce, fortepian. Klasyczny walc. Wypełnił całą sale łagodnymi dźwiękami, melodyjnymi tonami. Wsiąkał w ściany, unosił się nad podłogą niczym mgła. 
— Pani pozwoli. — Ezékiél ukłonił się szarmancko, wyciągając do mnie rękę. 
— To będzie dla mnie zaszczyt. 
Dygnęłam niczym prawdziwa księżniczka. Odrobina przedstawienia jeszcze nikomu nie zaszkodziła. 
Objął mnie w pasie, zaczął prowadzić. Był świetnym tancerze. Spokojnym, pewnym siebie. Rozluźniłam się. Pozwoliłam oddać się muzyce. Cieszyć się tą chwilą beztroski. Ezékiél się o mnie troszczył. Dbał, by nic się nie stało. Jego ramiona zapewniały mi bezpieczeństwo. 
I tak, wiem, że brzmiało to cholernie romantycznie. Ale hej, odrobina romantyzmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. 
— Kto uczył cię tańczyć? — zapytałam nagle. 
— Mistrz Youn. Uważał, że zwykli ludzie to lubią. 
— Ale w obecnie raczej nie wielu tańczy walca. 
— Ty tak. 
— Moja mama była tancerką. Nauczyła mnie wielu mniej i bardziej przydatnych tańców. 
Przytaknął. Przez moment wahał się, aż w końcu przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Oparłam głowę na jego ramieniu. Zwolniliśmy. Był blisko, bardzo blisko. Słyszałam bicie jego serca, czułam ciepły oddech na skórze. 
— Twoja mama też zmarła, prawda? — szepnął. 
Westchnęłam cicho. 
— Cztery lata temu. Rak. Nic nie mogliśmy zrobić. 
— Tęsknisz za nią? 
— Każdego dnia. 
Przytulił mnie jeszcze mocniej. Teraz już nie wiedziałam, kogo serce słyszę. Czy to moje biło tak szybko? Czy to ja drżałam? Czy on? Czy obracaliśmy się szybciej, czy może zaczynało kręcić mi się w głowie? 
— Poradzimy sobie — zapewnił cicho Ezékiél. — Cokolwiek by się nie stało, zrobię wszystko byś była bezpieczna. — Czule pocałował mnie w czubek głowy. 
Zadrżałam. Mój oddech przyspieszył. Nagle wszystko wokół zniknęło, przestało się liczyć. Zakon, podróże w czasie, wszechświat. Byliśmy tylko we dwoje. Ja i mój kapitan Shang. 
— Obiecujesz? 
— Obiecuje. 




***

Isaac był dla nas tajemnicą. Ikonicznym naukowcem, który całe życie poświęcił marzeniu. Niczym postać z komiksów Marvela, zamknięta w instytucie, pracująca dniami i nocami nad jakimś tajemniczym wynalazkiem. Odcięty od życia i rzeczywistości. 
Nie mieliśmy pojęcia, jak bardzo się myliliśmy. 
Najpierw odkryliśmy istnienie Georga. Żywy dowód, że nasz kuzyn jednak ma uczucia. I nawet potrafi trwać w stałym, wychodziło na to, że w miarę szczęśliwym związku. 
Kolejny dowód na odrobinę empatii otrzymaliśmy następnego dnia. 
Z samego rana wróciliśmy do CERNu. Isaac załatwił nam wejściówki. Oficjalnie byliśmy studentami, którzy wygrali konkurs na projekt robota technicznego. Dzięki temu mogliśmy wejść tam, gdzie zwykłe wycieczki nie miały wstępu. 
Maszyna, którą zbudował Isaac mieściła się w budynku na skraju instytutu. Musieliśmy jechać samochodem przez dobre pół godziny. Minęliśmy zalane łąki, gniazdo bocianów, a nawet kawałek lasu. 
Jajogłowi lubili naturę. 
— Gdy wejdziemy do środka zachowujcie się naturalnie — rozkazał Isaac, gdy stanęliśmy przed niskim barakiem. — Wykrywamy tu złoża pierwiastków radioaktywnych, kontrolujemy niebezpieczeństwo wycieku w elektrowniach atomowych i tym podobne. Dużo niebezpiecznego sprzętu. I delikatne informacje. Patrzcie pod nogi. 
Wymieniliśmy z Pretty zaniepokojone spojrzenia. Ostatnie czego pragnęliśmy, to doprowadzić to światowego konfliktu. 
Na szczęście nikt nie zwrócił na nas uwagi. Była wczesna godzina, jak wytłumaczył nam Isaac, sporo pracowników przychodziła później i zostawała na noc. Spotkaliśmy kilku pracowników naukowych i obsługę techniczną. Bez problemu dostaliśmy się do „sterowni” — dużego pokoju pełnego komputerów i z przeszkloną szybą, przez którą widać było maszynę. 
Podszedłem bliżej. Cóż, trochę się zawiodłem. Wiecie, spodziewałem się czegoś super, hiper odjazdowego. Nano przekaźników, laserów, migających światełek, hologramów i ogólnie kosmicznej technologi. 
Tymczasem w olbrzymiej hali była tylko jedna rzecz — metalowe płyty leżące na podłodze. 
— Jak to działa? — zapytałem Isaaca. 
— Normalnie. — Usiadł przy jednym z komputerów i odpalił program. — Korzystając z specjalnych satelitów monitorujemy promieniowanie w różnych miejscach na Ziemi. Możemy określić też poziom energii wydzielanej przez poszczególne pierwiastki czy w konkretnych regionach. 
— Uważasz, że w ten sposób odkryjemy, gdzie jest świątynia? 
— Możliwe. Magia musi zostawiać po sobie specyficzny ślad. Inny. Skorzystam z filtrów. To chwilę potrwa. 
Zaczął stukać w klawiaturę. Usiedliśmy z Pretty obok i czekaliśmy w napięciu. Sekundy dzieliły nas od milowego kroku w ratowaniu Michelle. 
Tylko, że sekundy zamieniły się w minuty. Minęło ich dziesięć, a Isaac nadal stukał. Wyglądał, jakby zupełnie zapomniał o naszym istnieniu. Skupiony do granic możliwości. 
— Myślisz, że pamięta, po co przyszliśmy? — zapytała szeptem Pierrette. 
— Ciężko stwierdzić — wzruszyłem ramionami. — Równie dobrze mógł wpaść na genialny pomysł i teraz wprowadza go w życie. 
Kiwnęła głową. Przez moment siedzieliśmy w milczeniu. Całe podekscytowanie wyparowało. Zaczynaliśmy się nudzić. 
— Z kim wczoraj rozmawiałeś? — wypaliła nagle Pretty. — Wyglądałeś na poruszonego. 
Zacisnąłem zęby. Odwróciłem wzrok. Temat Julci był nadal trudny. Bolesny. Przez pół nocy nie mogłem spać, rozmyślając, co powinienem zrobić. Tak, gdy zadzwoniła, byłem pewny, że teraz już wszystko będzie dobrze. Że dojdziemy do porozumienia i odzyskam choć fragment normalnego życia. 
Jednak Julcia miała inne zdanie na ten temat. I musiałem przyznać jej racje. Nie byłem gotowy na bycie ojcem. Nie byłem gotowy na odpowiedzialność i porzucenie rozrywkowego życia. Jak miałem wychować dziecko skoro sam byłem dzieckiem? 
— Z Julcią — mruknąłem. — Zadzwoniła. 
— Dogadaliście się? 
— Można tak powiedzieć — odpowiedziałem powściągliwie. — Skupmy się na zadaniu, okej? 
Dokładnie w chwili, gdy powiedziałem te słowa, Isaac skończył. Odwrócił się do nas, uśmiechnął przebiegle i nacisnął Enter. 
Nagle całe pomieszczenie wypełniło ciemność. W hali rozbłysły blade reflektory. Nad metalowymi płytami pojawił się hologram. Olbrzymia planeta ziemia, na której błyszczało milion kolorowych punktów. 
Isaac ponownie nacisnął Enter. Większość punktów zniknęła. Ziemia obróciła się. Zobaczyliśmy wschodnią Azję. Nad południowo wschodnim wybrzeżem unosiła się czerwona poświata. 
— To jedyne miejsce, które spełnia wszystkie warunki — wyjaśnił Isaac. — Laos. Biedny kraj, graniczący z Wietnamem i Kambodżą. Dużo zrujnowanych świątyń. Któraś może być tą szukaną. 
— Jesteś pewien? — Pierrette sceptycznie spojrzała na hologram. 
— A masz inne pomysły? 
Zagryzłem wargę. Wstałem i podszedłem do szyby. Wizualizacja naprawdę robiła wrażenie. Była piękna. Wyglądała profesjonalnie. Isaac był profesjonalistą. Do wszystkiego podchodził poważnie. Dlaczego miałby nas okłamywać? 
— Powinniśmy tam lecieć — zdecydowałem. — Odszukać świątynie. Zobaczyć, czy dowiemy się tam, jak pomóc Michelle. 
— A jeśli będą na nas czekać? — Pretty nie wyglądała na przekonaną. — Ostatnio, gdy zaatakował nas mag, prawie zginąłeś. 
Zacisnąłem zęby. Miała racje. Cholerną racje. Ta wyprawa była misją samobójczą. Wystarczył jeden celny strzał czarodzieja, a rozsypiemy się w proch. Martwi nie pomożemy Michelle. 
Usiadłem z powrotem. Oparłem łokcie na biurku i zamknąłem oczy. Myśl, Walter myśl. Już tyle razy wychodziłeś z opresji. Na pewno jest jakiś sposób. Może totalnie szalony, ale przecież robiłeś  w życiu mnóstwo szalonych rzeczy. Rozwiązanie istnieje. Tylko musisz je znaleźć. 
Uprzedził mnie Isaac. Wyłączył hologram, zapalił z powrotem światła. Oparł się o jeden z blatów, a ręce schował do kieszeni. Tak, jakby nic się nie stało. Przez chwilę mierzył nas chłodnym wzrokiem, aż w końcu westchnął głęboko. 
— Chyba mogę wam pomóc. 
— Dlaczego nie mówiłeś od razu?! — Poderwałem się na równe nogi.
Przewrócił oczami. Wyjął telefon i włączył funkcje prezentacji. Wyświetlił się kolejny holograficzny obraz. Coś na kształt pistoletu. 
— To broń? — Pretty z zaciekawieniem przekrzywiła głowę. 
Isaac przytaknął. Obrócił hologram tak, byśmy mogli obejrzeć go ze wszystkich stron. 
— Jest dopiero w fazie testów. Wykorzystuje plazmę, lasery i energię cząsteczek w okół. Mój autorski projekt. Mogę… hm… pożyczyć wam prototypy. Nie są doskonałe, ale na tych pseudo czarodziejów powinny działać. 
— Niby jak? — zmarszczyłem brwi. — Utworzą barierę z mocy i po zabawie. 
— Niekoniecznie. — Isaac uśmiechnął się przebiegle. — Jeśli to, co mówicie jest prawdą, to energia lasera powinna być wstanie przebić się przez barierę cząsteczek. Fotony nie mają masy, co nie? — zaśmiał się. 
Otworzyłem i zaraz zamknąłem buzię. Żeby nie było, nie zrozumiałem ani słowa. Serio. Chyba powinienem się bardziej przyłożyć do nauki. 
— Potrzebuje tylko dwóch, trzech dni na udoskonalenie pistoletów — kontynuował. — Muszę zamontować kilka zabezpieczeń. Chyba nie chcecie, by wybuchły wam w dłoni, co nie?
Pokręciliśmy zgodnie głowami. Ceniliśmy sobie jeszcze nasze życie. 
— Dwa, trzy dni? — Pretty nadal była sceptycznie nastawiona do tego pomysłu. — To dużo. 
— Nie mamy wyboru. — Isaac wzruszył ramionami. — Chodzi o wasze bezpieczeństwo. 
— I co niby mamy przez ten czas robić? 
— To wasza sprawa. Możecie zwiedzić miasto, spać cały dzień albo pojeździć na rowerach. Mamy w Genewie naprawdę ładne trasy. 
Parsknąłem śmiechem. Czyż to nie brzmiało kosmiczne? Koniec świata, rozpad wszechświata, źli magowie, próbujący zabić naszą siostrę, a my będziemy jeździć na rowerach. 
Nagle jednak mnie olśniło. Trzy dni spokoju? Idealnie! Właśnie dostałem od losu szansę, by choć trochę naprawić swoje błędy. Musiałem tylko skorzystać. 
Spojrzałem na Pretty. Uniosła pytająco brew. Uśmiechnąłem się szeroko. 
— Chyba mam pomysł, co zrobię. 

***

Okej, zacznijmy od tego, że mój kochany braciszek miał w rodzinie łatkę wariata. A przynajmniej szalonego, nieodpowiedzialnego dzieciaka. Jego pomysły zawsze balansowały na granicy bezpieczeństwa. Zjeżdżanie na sankach z dachu? Spoko. Zjeżdżanie po linie z najwyższego drzewa w ogrodzie? Dlaczego by nie. Pomalowanie płotu w okół szkoły w różowe kropki? Jeszcze go pochwalili za inwencje twórczą!
Co do zasady tych pomysłów nie popierałam. Dzielił się nimi zawsze, bo uważał, że jako siostra bliźniaczka powinnam być jego kompanem w zbrodni. 
Zawsze się mylił. Byłam wyjątkowo grzeczną, cichą, spokojną dziewczynką. Dobrze, że nie miałam natury skarżypyty, bo miałby przerąbane. 
Ale tamtego dnia pierwszy raz walczyłam sama ze sobą. Nie wiedziałam czy mu przyklasnąć, czy też zdzielić po łbie. 
Ten geniusz wpadł bowiem na pomysł, że wykorzysta „wolne” i poleci do swojej ukochanej, by błagać ją na kolanach o wybaczenie. Co w sumie nie byłoby takie złe, gdyby nie jeden drobny szczegół…
Właśnie ratujemy świat, do cholery!
— Jesteś przekonany, że zdążysz wrócić? — zapytałam z powątpiewaniem. 
Staliśmy w hali genewskiego lotniska. Walter kupił już bilet, plecak miał spakowany i teraz aż przebierał nogami, byle tylko jak najszybciej wejść na pokład. Denerwował się, ale jednocześnie był nieprzyzwoicie podekscytowany. 
— Mam trzy dni. — Przytaknął na odczepne. — Wrócę pojutrze rano, obiecuję. Może nawet wcześniej. 
— Znalazłeś odpowiednie loty? 
— Coś wymyśle. I tak muszę lecieć z przesiadką. 
Zacisnęłam zęby. Wyglądało na to, że nic nie przekona Waltera do zmiany zdania. 
Zresztą, czy powinno? Chodziło przecież o Julcię, jego ukochaną Julcie. I o dziecko, które nosiła pod sercem. Jeśli Walt odzyskał rozum, to czy mogłam go powstrzymywać?
— Tylko obiecaj, że wrócisz w jednym kawałku — poprosiłam. 
— Obiecuje — przytulił mnie jeszcze na pożegnanie, a potem odwrócił i pobiegł w kierunku bramek, nawet się nie oglądając. 
Odprowadziłam go wzrokiem. Długo jeszcze patrzyłam w miejsce, gdzie zniknął. 
Czyli zostałam sama. Isaac pracował nad ulepszeniem broni. George wrócił do pracy. Walt poleciał do Polski. A ja mogła tylko jak ta idiotka stać na środku lotniska i zastanawiać się, jak spędzić kolejne klikanaście godzin. 
Wyszłam z budynku. Odetchnęłam głęboko świeżym powietrzem. Poprawiłam ramiączka plecaka. Zagrzechotała butla z tlenem. Rozejrzałam się w okół. Ludzie pędzili we wszystkie strony. Wchodzili i wychodzili, dzwonili, kłócili się. Jakaś matka próbowała przekonać kilkuletnią córkę, by zeszła z walizki. 
Wszyscy mieli cel. A ja? 
Bezwiednie skierowałam się do tramwaju. Pojechałam do centrum. To jedyne co mogłam wymyślić. 
Bo prawda była traka, że pierwszy raz od ponad tygodnia naprawdę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Ostatnie dni całkowicie podporządkowaliśmy poszukiwaniom Michelle. Wszystko inne zeszło na dalszy plan. Budziłam się i zasypiałam, rozmyślając, jak uratować siostrę. 
A teraz nagle rzeczywistość poprosiła o czas. Przerwa między setami. I trzeba się czymś zająć. 
Wysiadłam na starówce. W normalnych okolicznościach pewnie byłabym zachwycona. Wąskie uliczki, urokliwe kamienice, tajemnicze zaułki. Wszystko w doskonałym stanie i pięknych kolorach. Kiedyś mogłabym spędzić godziny na włóczeniu się po mieście i chłonięciu atmosfery spokoju. Jakby czas się zatrzymał. Usiadłabym w jednej z mały kawiarenek, poprosiła o kieliszek wina, a potem wyobrażała sobie, jak razem z księciem z bajki spacerujemy uliczkami. Poszlibyśmy nad jezioro, zjedli kolacje przy świecach albo zrobili piknik. On czytałby wiersze, a ja bawiłabym si∂ę jego włosami. Podziwialibyśmy zachód słońca. A gdy się ściemni, wrócilibyśmy do hotelu, całując się w każdym zaułku. 
Ta… ta wizja była piękna. Niestety istniał pewien drobny problem… 
Mój książek z bajki nie istniał. 
Poszłam jednak nad jezioro. Usiadłam na ławce przy brzegu, a wzrok wlepiłam w gładką tafle. Odbijały się w niej góry. Nie wiało, jedynie lądujące ptaki co pewien czas mąciły obraz. 
Odwróciłam się w końcu. Teraz patrzyłam na samochody. Sunęły wolno w korku. 
Nie wiem, co mną kierowało. Przeczucie? Dziwne napięcie, które nagle pojawiło się w powietrzu. Dostrzegłam bowiem auto. Ot, zwykłą srebrną toyotę z naklejką jednej z wypożyczalni. Patrzyłam, jak przysuwa się powoli. W końcu znalazła się tak blisko, że mogłam zajrzeć do środka. 
I zamarłam. Za kierownicą siedział bowiem Mateusz. 
To było jak kubeł lodowatej wody. Poderwałam się na nogi. Pobiegłam w stronę drogi, ale samochody ruszyły. Mateusz też. Dojechał do skrzyżowania, światło zmieniło się na czerwone. Teraz miałam szansę. 
Czy wiedziałam, co robię? Ani trochę. Czy miałam pewność, że to Mateusz? Też nie. Ale przepaliły mi się obwody w mózgu. Już nie byłam wstanie myśleć logicznie. Gdy dobiegłam do skrzyżowania ledwo łapałam oddech. Mateusz chyba mnie nie zauważył. Nadal pusto patrzył przed siebie. 
Przez ułamek sekundy wahałam się, co zrobić. Podbiec i zapukać w okno? Zacząć krzyczeć? Machać rękami? Zrobić przedstawienie? Mogę płakać, ostatnio całkiem nieźle mi to wychodzi. 
Zmieniły się światła. Samochody ruszyły za nim zdążyłam zareagować. Mogłam tylko patrzeć, jak mężczyzna mojego życia, książę z bajki, odjeżdża. 
Co robił w Genewie? Nie miałam pojęcia. Może prowadził rozmowę z szwajcarskimi zawodnikami? A może po prostu przyjechał odpocząć. 
Szczerze? Nie obchodziło mnie to. Liczyło się tylko, że straciłam jedyną okazję, by odzyskać człowieka, którego kochałam. 
Wróciłam nad jezioro. Woda jakby nagle straciła swoją niebieskość, ptaki stały się irytujące. Świat stał się bezdusznym miejscem, w którym nie było miejsca na marzenia. 
Odetchnęłam głęboko. Weź się w garść Pretty. Musisz pogodzić się z tym, że nie pisana jest ci miłość po sam grób. Trudno. Do końca życia pozostaniesz samotną ciotką Polly, która gra na skrzypcach i daje nietrafione prezenty.
Cóż życie bywa okrutne.
Wtedy wydarzyło się coś, co wywróciło mój światopogląd do góry nogami. Nagle ktoś położył mi rękę na ramieniu. Wzdrygnęłam się. 
– Isaac jeśli to ty... 
– Witaj,  Penny. 
Zamarłam. Znałam ten głos. Znałam go doskonale. W końcu co noc słyszałam go w snach.  
Obok mnie stał nie kto inny tylko Mateusz Janikowski we własnej osobie. 



Cześć, hej i czołem! W ten jakże pochmurny dzień witam Was rozdziałem trzynastym. Jest w nim niewątpliwie dużo gadaniny, ale powoli idziemy z akcją do przodu. Myślę, że dotarliśmy mniej więcej do połowy całej historii. 
Jak zwykle z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam
Violin

5 komentarzy:

  1. Pomiędzy Michelle i jej kapitanem Shangiem zaczyna coś kiełkować ^^ Stają się sobie co raz bliżsi. To, co ich do siebie przyciąga, nie ma nic wspólnego z magią, choć są ludzie, którzy tak to nazywają. Ezi, ochronę nad panienką Antiga, zaczyna traktować zbyt osobiście. Nie, żeby to było złe, ale uczucia zaczynają brać nam nimi górę i jest w stanie "poświęcić" się dla dziewczyny. Z kolei Michelle obawia się o jego życie i raczej nie wyobraża sobie, aby mógł z jej winy zginąć. Żeby mógł w ogóle zginąć i zniknąć z jej życia, bo jak sama stwierdziła, bez niego sobie nie poradzi. I nie chodzi tu tylko o Zakon ^^ Już ja tam swoje wiem!
    Wszystko to co mówi Isaac jest dla mnie czymś ... w sumie nawet nie wiem jak mam to nazwać, ale na pewno czuję się tak jak Walter. Nie wiem ile czasu musiałabym to wszystko studiować, aby zrozumieć choć 1%. Musiałabym być chyba nieśmiertlena jak Aramea ^^ Opis tego wszystkiego mnie przytłacza i mam wrażenie, że gdybym zobaczyła to wszystko na własne oczy, to stałabym jak ten ostatni cieć z uchylonymi ustami. Ok, mniejsza o mnie. Isaac wykazał trochę empatii i chęci pomocy własnej rodzinie. Przy okazji mógł się znów pochwalić swoją wiedzą i umiejętnościami. Jestem pewna iż uzbroi kuzynostwo w coś na prawdę mega, co nie pozwoli im zginąć od pierwszego magicznego ciosu ^^
    Walter zmądrzał! Alleluja! Żeby tylko tego nie zepsuł! "Dostając wolne" od razu pomyślał o Julci i dziecku co bardzo dobrze o nim świadczy. Od razu wsiadł w samolot, który zmniejszy jego odległość o ukochanej, którą będzie błagał o wybaczenie. Mam nadzieję, że na kolanach xD Miejmy nadzieję, że Julcia doceni ten gest i da mu szansę naprawienia tego wszystkiego. O ile wcześniej Walter nie zginie z rąk ojca Julci. Ej! A swoją drogą to czekam na tą komfrontację od dawna haha.
    Miłość to pojęcie nie do ogarnięcia. Zaskakuje nas w najmniej spodziewany sposób. Bo skąd Pretty mogłaby przypuszczać, że spotka Mateusza w Genewie? Że sam do niej podejdzie? Że wcześniej dostrzeże go w samochodzie? Kurczę, jestem bardzo ciekawa ich rozmowy :) Jak widać dziewczyna pragnie, aby znów z nim być. Niby tak łatwo postawić taki krok, a jednak to takie trudne.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ezi chciał w 1oo% zostać generałem Shangiem, tylko to mogłoby mieć straszliwe konsekwencje. Dobrze, że Michelle trochę mu przegadała i porzucił samobójczą misję XD trochę śmiechłam wielofunkcyjnego pokoju XD i ten walc XD cóż był w tym jakiś urok, pozwolił tej dwójce zbliżyć się do siebie 😊 może coś z tego będzie 🙈
    Isaac w końcu się do czegoś przydał i nawet mnie nie wkurzał tym razem 🙃 poza faktem, że nie rozumiem jego naukowego bełkotu hahaha, ale niech naprawia pistolety i jazda do Laosu.
    Obstawiam, że Walter ma zamiar spotkać się z Julcią i przepraszać za swoją głupotę na kolanach? W końcu dwa trzy dni to trochę czasu i można je efektywnie wykorzystać 😊 jeżeli się nie mylę, to trzymam za niego kciuki, niech naprawi swoje błędy!
    Szkoda mi Pretty, za nią ciągnie się smutna historia, która w sumie mogłaby być teraz wyjaśniona, ale ciężko to zrobić 🙁 może Mateusz w końcu przetrawi wszystko, chociaż on najbardziej się wycierpliał i przeżył szok, kiedy zobaczył swoja niezyjąca miłość XD nawet nie umiem sobie tego wyobrazić, ale kibicuję, żeby ta zraniona dwójka doszła do porozumienia, bo należy im się szczęście!
    N

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja z całego serca shipuję Michelle i kapitana Shanga! :D Nie ma, co ukrywać, że ta dwójka wraz z upływem czasu staje się sobie coraz bliższa. W końcu łącząca ich misja to nie byle co i muszą współpracować, aby jej powodzenie się udało. Ezi chce chronić Michelle za wszelką cenę, jej dobro jest dla niego najważniejsze i zdołałby nawet poświęcić swoje życie dla dziewczyny, o czym Michelle nawet nie chce słyszeć! Ezi jest jej potrzebny żywy, a nie martwy! Aż musiała odreagować i z własnej nieprzymuszonej woli wzięła się za ćwiczenia, a to już coś :D Jej kapitan Shang w końcu za nią przyszedł i zaproponował wspólny taniec... Romantyczne to było i już myślałam, że się pocałują haha, ale co się odwlecze to nie uciecze, prawda? ^^
    Nie będę ukrywała, że rozumiem to, co mówi Isaac, bo tak nie jest :D Serio, to jest dla mnie czarna magia. Może powinnam się bardziej przykładać do fizyki :D Ale! Najważniejsze, że kuzyn w końcu postanowił współpracować z Polly i Walterem i nawet całym sobą się w to zaangażował. Jestem w pozytywnym szoku, bo jego wcześniejsza postawa była dość bierna. Widać, że wkręcił go ten temat na tyle, że udało mu się sprowadzić kuzynostwo do miejsca, do którego praktycznie nikt nie ma wstępu. Pokazał im swój wynalazek, a nawet broń, która może pomóc w pokonaniu magów, gdy tylko się ją odpowiednio przygotuje. Oby faktycznie zadziałała, gdy wyruszą do Laosu :)
    Walter postanowił nie marnować dni wolnych i wsiadł w samolot do Polski. I bardzo dobrze! Niech udowadnia całym sobą, że chce być z Julcią i chce wziąć odpowiedzialność za dziecko. Całe życie nie może być małym chłopcem, musi w końcu dorosnąć i zaopiekować się swoją rodziną. Mam nadzieję, że Julcia się ugnie, choć to na pewno łatwe nie będzie. Ale Walter pierwszy krok zrobił. Oby skuteczny!
    Biedna Pretty :( Ciągle wspomina i rozpamiętuje chwile spędzone z Mateuszem, ale absolutnie się jej nie dziwię. W końcu siatkarz pokazał jej, czym jest prawdziwa miłość, a to coś, o czym nie jest łatwo zapomnieć. O ile w ogóle. Przeczucie Pretty było nieomylne! Wiedziała, że to Mateusz siedzi za kierownicą samochodu, ale gdy nie udało się go dogonić poczuła, że wszystko już jest stracone, że utraciła ostatnią szansę. Ale historia tej dwójki przecież nie może się tak skończyć ^^ Mateusz jest tego samego zdania, bo jednak odnalazł dziewczynę :) Już zacieram ręce na dalszą część!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nasza dwójka z każdym kolejnym rozdziałem jest coraz bliżej siebie. Widać, że coś między nimi iskrzy. I mam nadzieję, że w końcu coś między nimi będzie 😉
    Bardzo dobrze , że Michelle odniosła Eziego od tego wyjazdu. Ezi za bardzo narazilby się na niebezpieczeństwo.
    Normalnie jestem zszokowana dzisiejsza postawa Isaaca. Chłop na chyba na poważnie się przejął (w końcu) i postanowił pomóc swojemu kuzynostwu.
    Walter postanowił wziąść sprawy w swoje ręce. I trzy dni wolnego wykorzystać na błyskawiczny lot do Julci i z powrotem.
    Łatwo nie będzie. Ale może gdy będzie uparty. Dziewczyna w końcu mu wybaczy.
    Za to Pretty ciągle marzy o Mateuszu. Nie dziwię się. Byl jej pierwsza i jedyna miłością. Bardzonsie ucieszyłam, gdy Mateusz odnalazł dziewczynę. Bp straciłam już nadzieję po tym jej pościgu za samochodami 😉
    Pozdrawiam i jak zawsze czekam na kolejny rozdział 😊

    OdpowiedzUsuń
  5. Michelle i Ezekiel z każdym wspólnie spędzonym dniem, są sobie coraz bliżsi. Okazuje się, że łączy ich o wiele więcej niż tylko ucieczka przed Zakonem. Świetnie się rozumieją, obydwoje mają za sobą bolesną utratę rodzica, a poza tym lubią podobne rzeczy. W dodatku Ezi jest gotów naprawdę wiele poświęcić dla ochronienia Michi. Jak choćby własne życie, bo właśnie na to by się zanosiło, gdyby nie udałoby się go odwieść od chęci wyprawy na Laos.
    Dobrze jednak, że ta drobna sprzeczka pomiędzy naszą dwójką została bardzo szybko zażegnana, a w dodatku skończyła się miłym akcentem. Ten wspólny taniec był bardzo uroczy i romantyczny i jeszcze to zapewnienie Eziego o tym, że sobie z Michelle ze wszystkim poradzą. Po prostu się rozpływam. 😍
    Wszystko o czym mówi Issac jest dla mnie czarną magią, ale ogromnie się cieszę, że tym razem zaskoczył przyływem niespodziewanej emaptii wobec kuzynostwa i postanowił im jak najszybciej pomóc zlokalizować właściwe miejsce, a co więcej ma zamiar wyposażyć ich broń, która ma pomóc w obronie przed czarodziejami.
    Walter nie mogąc się pogodzić z tym, jak potoczyła się jego rozmowa z Julcią. Postanowił wykorzystać te trzy dni, których potrzebuje Issac i wybrał się do Polski na spotkanie ze swoją ukochaną. Na pewno to dla żadnego z nich nie będzie łatwe spotkanie, ale być może Walter udowodni Julci, że zasługuje na drugą szansę. Musi się tylko postarać.
    Pierette nie ma łatwo. Nie dość, że zamartwia się o swoją siostrę, robi wszystko aby ją znaleźć, to jeszcze wciąż rozmyśla o Mateuszu. Uczucie do niego ani trochę nie osłabło. To dlatego poczyła taki zawód, gdy go dostrzegła w tym samochodzie, ale nie zdążyła zatrzymać. Okazało się jednak, że Mateusz sam ją odnalazł. Oby od teraz było już tylko lepiej i wspólnie znaleźli jakiś sposób na szczęście. Obydwoje wystarczająco już wycierpieli.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń