— Wyżej ręka! Wyżej! Słyszysz mnie, do cholery! Jak będziesz tak niezgrabnie machać, to skończysz jako naleśnik! Martwy naleśnik!
Upadłam na ziemie. Oddychałam z trudem. Kręciło mi się w głowie, a lekki sztylet ciążył niczym kilkutonowy głaz. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. A przynajmniej wypluje płuca.
Tak, dobrze myślicie. Tak właśnie wyglądały treningi z Arameą. Od dobrego tygodnia, dzień w dzień, przez kilka godzin, wyciągałam swój organizm na granice możliwość. Jak dotychczas myślałam, że mam całkiem niezłą kondycje ( w końcu córka zawodowego sportowca), to Aramea dość dobitnie udowodniła, że równie dobrze mogłam całe życie przeleżeć na kanapie, zajadać chipsy i popijać colą.
Byłam po prostu cholernym frajerem.
Plan był prosty, ćwiczyłam wszystko. Strzelanie z łuku, rzucanie nożami, posługiwanie się bronią palną. Wspinaczkę, ucieczkę i kamuflaż. Walkę wręcz, a dokładnie napażanie się pięściami.
— Sztuki walki są dobre w telewizji. W życiu nikt nie poczeka, aż przybierzesz pozycje flaminga — powtarzała Aramea, po czym wyprowadzała idealny prawy sierpowy.
Gdy kończyłyśmy, a ja padałam na pysk, zaczynała się część naukowa. Razem z Ezékiélem nadal przeglądaliśmy wszystkie księgi w bibliotece, by znaleźć sposób na ustabilizowanie wszechświata. Była to praca wyjątkowo żmudna i niewdzięczna. Przesz tydzień nie posunęliśmy nawet odrobinę do przodu. We mnie narastała frustracja, ale Ezi skrupulatnie brnął dalej.
I tak jego spokój był irytujący. Skrajnie irytujący.
— Na dzisiaj to tyle — powiedziała w końcu Aramea. — Jutro widzę cię znowu. Punkt siódma.
No właśnie, czy wspominałam, że muszę wstawać o morderczej godzinie?
Osunęłam się pod ścianę. Sięgnęłam po butelkę z wodą i piłam tak długo, aż rozbolały mnie żebra. Wtedy położyłam się na lodowatej podłodze, zamknęłam oczy i spróbowałam uspokoić oddech.
— Śni ci się coś pięknego, śpiąca królewno?
Otworzyłam gwałtownie oczy. Nade mną stał Ezékiél. Włosy, tak jak codziennie, związał w ciasny kok, a umięśnione ramiona ukrył pod bluzą kapturem. Uśmiechał się szeroko. Ogólnie ostatnio więcej się uśmiechał.
— Ty bez koszulki — wypaliłam bez zastanowienia. — A tak na serio, to nie mam siły nawet na sny.
Zaśmiał się. Podał mi rękę i pomógł wstać. Otrzepałam się z kurzu, poprawiłam kucyk, ale nadal wyglądałam jak ofiara losu.
— Znalazłeś coś ciekawego?
— Niestety nie — westchnął. — Teoria nadal jest ta sama. Błędy zaburzają strukturę uniwersum. Trzeba je ustabilizować. Ale nikt nie pisze jak.
Pokiwałam głową. Przyzwyczaiłam się. Choć każdego dnia ciężko pracowałam, powoli zaczynałam tracić nadzieję, że wrócę do normalności. Codziennie dzwoniłam do taty i zapewniałam go, że jestem bezpieczna w kolejnym europejskim mieście. Trzy dni w Lizbonie, dwa w Madrycie, teraz oficjalnie popłynęliśmy do Włoch. Wspomagałam się trochę photoshopem, a Ezékiél przekierowywał sygnał. Tata wierzył. Na razie mistyfikacja się udawała.
— Aramea nadal nie chce zdradzić, jak utrzymała się przy życiu.
— Sama tego nie wie. — Ezi wzruszył ramionami. — Przecież mówiła. Dlatego napisała tyle książek. Próbowała odkryć, co się stało, że przeżyła.
Zacisnęłam zęby. Nie pytałam o nic więcej. Wiedziałam, że i tak niczego nowego się nie dowiem.
Szliśmy w milczeniu. Pałac był ogromny. Sala treningowa znajdowała się w podziemiach, a nasze sypialnie w osobnym skrzydle. Spacer zajmował prawie dziesięć minut.
— Chciałbym, żebyśmy dzisiaj podsumowali wszystkie wiadomości — powiedział nagle Ezékiél. — Zrobili burze mózgów.
— Burzę mózgów?
— Tak robią w filmach. — Wyszczerzył się głupkowato.
Parsknęłam śmiechem. To była kolejna rzecz, do której musiałam się przyzwyczaić. Wieczorami, kiedy naszym mózgom przepalały się już obwody, Ezi zmuszał mnie do oglądania z nim filmów. Kultowych. Mieliśmy cały przekrój. Od dramatów, przez filmy akcji, po kreskówki.
A potem mieliśmy zacząć seriale.
Już się bałam.
— Spoko — zgodziłam się. — Załatwisz tablice multimedialną?
— Nie wiem — zmarszczył brwi. — A jest potrzebna? Bo już wszystko przygotowałem.
Nagle skręcił w wąski korytarz. Na końcu znajdowały się drzwi. Otworzył je. Prowadziły do pomieszczenia, w którym jeszcze nie byłam. Nie przypominało w żaden sposób pozostałym pokoi w pałacu. Zamiast wyszywanych ręcznie gobelinów, były ściany pomalowane na przyjemny, kremowy kolor. Meble sprzed trzystu lat zastąpiono skórzaną kanapą i fotelami z Ikei. A na tylnej ścianie stał…
— Czy to jest barek z przekąskami?! — zapiszczałam.
Tak, dobrze myślałam. Olbrzymia lodówka po brzegi wypełniona była batonikami, ciastkami, różnymi napojami i gotowymi, pakowanymi daniami.
— Pomyślałem, że masz już dość mojej kuchni. — Ezi z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
— Przecież świetnie gotujesz! — zaprotestowałam. — Ale to nie znaczy, że nie mogę od czasu do czasu zjeść jakiegoś fastfooda.
Rozsiedliśmy się na fotelach. Ezékiél już wcześnie przyniósł wszystkie swoje notatki i kilka najpotrzebniejszych książek. Przytargał również olbrzymi karton i pudło kolorowych flamastrów.
— Będziemy bawić się w mapę myśli? — zapytałam sceptycznie.
— Według naukowców jest to bardzo skuteczny sposób na pobudzenie komórek mózgowych.
Z taką odpowiedzią nie mogłam dyskutować. Zresztą dyskusje z Ezékiélem ogólnie wydawały się pozbawione sensu.
— No dobrze, w takim razie zobaczmy, co mamy — zaczęłam przeglądać skoroszyt Eziego. — Wiemy już, że moja obecność zaburza równowagę wszechświata. To chyba dość logiczne, choć naukowcem nie jest. Podstawowym pytaniem jest, jak tę równowagę utrzymać?
Ezékiél w zamyśleniu podrapał się po brodzie. Nadal przypominał generała Shanga. Ale takiego na naradzie wojennej.Czy w taki razie ja jestem Mulan?
Cicho, Michi! Za dużo myślisz!
— Jedyny opisany dokładnie przypadek błędu, to Aramea. — Ezékiél wydawał się nie zauważyć moich zaczerwienionych policzków. — Postarałem się prześwietlić całe jej życie. Znajomych rodzinę i tak dalej. Próbowałem znaleźć czynnik, który miałby sens.
— I?
Zacisnął zęby. Nie odpowiedział. Przecież i tak wiedziałam, co powiem.
— Musimy na to spojrzeć z innej strony — stwierdziłam, odchylając się na krześle. — Przestańmy opierać się na tym, co było, wymyślmy własny plan.
Ezékiél zmarszczył brwi. Czyżby pierwszy raz czegoś nie rozumiał?
— Co masz na myśli?
— Oglądałeś już filmy z podróżami w czasie?
Pokręcił głową. Na jego twarzy pojawiło się zaciekawienie. Był niczym dzieciak w szkolnej ławce, któremu nauczyciel po raz pierwszy opowiada o cudownościach kosmosu.
— Dobra, w takim razie tym razem ja pobawię się w naukowca. — Uśmiechnęłam się szeroko. — Ogólnie w filmach zawsze mówią, że podróże w czasie są cholernie niebezpieczne. Okej, z tym się zgodzę. Nie możemy cofnąć zmian jakie wprowadziła Pierrette, bo to bezpośrednio prowadzi do mojej śmierci. Nie chcę zniknąć, serio, lubię swoje życie. Ale hej, Hollywood zna wyjście z każdej sytuacji. Czy Zakon ma jakąś swoją świątynie? Miejsce kultu? Powiązane z starożytnymi mocami?
Ezékiél musiał się zastanowić. Otworzył kolejną książkę. Czytał przez dłuższą chwilę. Miałam wrażenie, że dosłownie widzę trybiki w jego głowie, obracające się z prędkością światła.
— Jest takie miejsce — stwierdził w końcu. — Przynajmniej według legend. Nauczycie w mistrza Youna wspominali o tym kilka razy. Świątynia starsza niż jakakolwiek trwająca cywilizacja. Podobno miejsce nauczania pierwszych magów. Tam powstał zakon. Ale to tylko legendy. Baśnie. Tak, jak ta o Kopciuszku.
Uśmiechnęłam się. Ezékiél szybko się uczył.
— Musisz wiedzieć, że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy. — Pochyliłam się nad ławą. Spojrzałam Eziemu prosto w oczy. Dziwne podekscytowanie wypełniło moje ciało.
— Gdzie jest ta świątynia?
— W Laosie.
— W takim razie naszym kolejnym przystankiem będzie Laos.
***
W życiu bym nie przypuszczał, że spędzę tydzień w towarzystwie Isaaca i nie zwariuję doszczętnie. To było ostatnie, co planowałem, naprawdę. Ale okazało się niezbędne do uratowania Michelle.
Isaac zaprowadził nas do swojego mieszkania. Miał apartament na ostatnim piętrze jednego z genewskich wierzowców. Dwie sypialnie, każda z łazienką. Olbrzymi salon połączony z kuchnią. I taras z widokiem na całe miasto.
Posiadanie kilku lukratywnych patentów było jednak wyjątkowo korzystne.
No i oczywiście był jeszcze George.
Czy domyślacie się kim był George?
Tak, chłopakiem Isaaca. I mieszkali ze sobą od roku. Oczywiście, żeby nie było nikt o tym nie wiedział. Nikt. Zupełnie. Żaden członek rodziny. Nikt nawet nie wiedział, że jest gejem!
Choć kilka osób to podejrzewało.
A może biseksualistą?
Ciężko stwierdzić.
W każdym razie, George okazał się całkiem spoko facetem. Koło trzydziesty, ciemnoskóry, łysy, ubierał się w kolorowe t-shirty i ogrodniczki, a zamiast prawej nogi miał protezę posypaną fioletowym brokatem. Wyglądał super. Jakby urwał się z filmu science-fiction.
— Czyli twierdzicie, że podróże w czasie są możliwe? — dopytał, jednocześnie przygotowując najlepsze burrito jake jadłem w życiu.
— Wiem to z autopsji — bruknęła Pretty.
— I wasza młodsza siostra pojawiła się na świecie w wyniku ingerencji w przeszłość.
— Mniej więcej.
Uwierzył za pierwszym razem. Nie musieliśmy mu nawet przedstawiać żadnych dowodów. Gdy opowiadaliśmy o atakach czarodziejów, promieniach energii i teleportacji, Georgowi aż się oczy świeciły. Siedzący obok Isaac za każdym razem tylko parskał kpiąco. Ale nic nie mówił.
Spędziliśmy więc tydzień w popkulturowej pralni mózgu. Dosłownie. George miał całą ścianę w komiksach, książkach science-fiction i filmach. Trzy pudła figurek. Z dziesięć zeszytów z własnymi teoriami fanowskimi.
Myślałem, że to Timote ma obsesje. Ale George bił wszystkich na głowe.
Zgodzę się, że była to mało naukowa metoda. Ale jednocześnie mieliśmy pewność, że jakiś rąbnięty nerd, wpadł kiedyś na pomysł z podróżami w czasie i magicznymi artefaktami. Wystarczyło znaleźć tylko podobny schemat.
Poświęciliśmy więc długie godziny na przeglądaniu komiksów i poznawaniu różnych superbohaterów. Nawet nie przypuszczałem, że tyle istnieje. Sięgneliśmy nawet po mangę! I znaleźliśmy tam całkiem sporo inspiracji.
Ale i tak nie miało to zbyt wielu sensu.
Po tygodniu wiedzieliśmy niewiele więcej. George potwierdził naszą teorię. Potrzebowaliśmy artefaktu. Czegoś, co ustabilizowałoby równowagę wszechświata. Próbowaliśmy wymyślić, co to może być, ale bez wiedzy na temat historii Zakonu ciężko było wpaść na odpowiedni trop.
— Mówiliście, że ten wasz Ferasco zostawił po sobie kilka ksiąg? — zauważył któregoś wieczoru Isaac.
Siedzieliśmy w salonie, przy holograficznym kominku. Pretty czytała książkę, ja i George graliśmy w szachy ( a dokładniej on spuszczał mi ciężki łomot), a Isaac wykonywał jakieś obliczenia. Kusiło mnie żeby zapytać jakie, ale wtedy czekałby mnie kilkugodzinny wykład. Wolałem się nie narażać. Nie mogłem zasnąć. Czekałem na ważny telefon.
— To prawda — przytaknęła po zastanowieniu Pretty. — Ale zostawiłam je w Paryżu są dobrze schowane. Zrobiłam skany. Dzięki temu wszystko mam w jednym miejscu. — Rzuciła Isaacowi swój telefon.
Złapał go w locie. Odblokował bez problemu. Nawet nie prosił o hasło. Zresztą, czy ktoś tego oczekiwał?
— Przeczytaliście je?
— Nie wszystkie. To kilkadziesiąt ksiąg. Napisane starym włoskim. Tłumaczenie jednej strony zajmuje prawie godzinę.
— Próbowałaś wrzucić do tłumacza?
— Wariuje. Za trudna składnia. I dużo nazw własnych.
Isaac pokiwał głową. Z prędkością światła otwierał i zamykał kolejne strony. Podłączył telefon do swojego komputera i wrzucał księgi do jakiegoś programu. Przerwaliśmy z Georgem grę. Patrzyliśmy z zainteresowaniem na to pojawiające się, to znów znikające hologramy. Przyspieszone ruchy palców Isaaca.
George oblizał się.
Mogę na moment stracić wzrok? Błagam!
— Bingo — krzyknął Isaac.
Jednocześnie zadzwonił telefon. Poderwałem się z miejsca. Dałem Pretty znak, by kontynuowali beze mnie. Pobiegłem do sypialni. Tyle czekałem, tyle pozostawałem w niepewności. Nie mogłem zwlekać ani sekundy.
Dzwoniła bo wiem Julcia.
To nie tak, że przez tydzień w ogóle się nie kontaktowaliśmy. Że po tym, jak dowiedziałem się, że wraca do Europy, urwałem kontakt. Wysłałem chyba z milion smsów. Próbowałem dzwonić, nagrywałem wiadomości. Próbowałem zrobić wszystko by dowiedzieć się, co planuje.
Ale nie odpowiadała. Jakby nagle zapadła się pod ziemię.
Dopiero dziś rano napisała. Zadzwoni. I wszystko sobie wyjaśnimy.
Odbierając połączenie byłem jednocześnie podekscytowany i przerażony.
— Julcia!
— Walter.
Wyglądała normalnie. Włosy związała w wysoki kucyk, ubrała luźny t-shirt i polar. Chyba siedziała na tarasie, bo za nią widziałem drzewa.
— Dobrze wyglądasz — powiedziałem. — Tak, strasznie się cieszę, że cię widzę.
Uśmiechnęła się nieznacznie. W moim sercu pojawiło się ziarenko nadziei.
Zastanawiałem się, co powiedzieć, od czego zacząć. Miałem cały dzień na przygotowanie planu, ale teraz wydawał się on bezsensowny. Nagle jedyne czego zapragnąłem, to porwać Julcię w ramiona, przytulić i obiecać, że wszystko będzie dobrze, że już ich nie opuszczę. Nie i koniec. Nie po tym, jak prawie straciłem życie.
— Wróciłaś do domu? — wypaliłem w końcu. — Do rodziców.
Kiwnęła głową. Odwróciła wzrok. Przez chwilę znów siedzieliśmy w ciszy.
— Potrzebowałam spokoju. Odpoczynku. Egzaminy mam za dwa miesiące. Wtedy wrócę do Stanów.
Teraz ja przytaknąłem. To było logiczne. Bardzo logiczne.
— Powiedziałaś rodzicom o ciąży?
— Tak. Ojciec chce się zabić.
Parsknąłem śmiechem. Ona też. Pierwszy raz od mojej ucieczki słyszałem jak się śmiała. Szczerze.
— Przekaż mu, że poddam się każdej każe. W końcu jestem idiotą i na to zasługuje.
Znów się zaśmiała. Przez ułamek sekundy było jak dawniej.
Ale potem nagle spoważniała. Atmosfera stała się gęsta.
— Skąd w ogóle wiedziałeś, że lecę do Europy?
Idiota! Idiota, skończony głupek!
Zacisnąłem zęby i odwróciłem wzrok. Przecież nie mogłem powiedzieć jej prawdy. Wyszedłbym na psychopatę, gdyby dowiedziała się, że wyśledziłem jej telefon. Co jak co, ale choć jestem tchórzem, to daleko mi do zaborczego despoty.
— Zgadywałem — skłamałem w końcu. — Gdybyś nadal była w Stanach, to siedziałabyś teraz na zajęciach. Za tobą są drzewa. Raczej nie z bostońskiego parku. Twój dom to pierwsze, co przyszło mi do głowy.
Uwierzyła, a przynajmniej tak mi się wydawało. Ciężko był odczytać emocje z jej twarzy.
— I dlatego dzwonisz?
— Mniej więcej.
Ze świstem wypuściła powietrze. Nie wiedziałem, czy zaraz znów się uśmiechnie czy też zacznie na mnie krzyczeć. Szczerze? Każda z tych opcji jest równie przerażająca.
— Czy dzwonisz po to, żeby powiedzieć, że wszystko sobie przemyślałeś i zamierzasz wrócić? — zapytała prosto z mostu.
Okej, jeszcze nie krzyczała. Czyli chyba było dobrze.
— Mniej więcej. — Z zakłopotaniem podrapałem się po głowie. — Chciałem to powiedzieć w pociągu, ale powiedzmy, że przerwało mi coś ważnego. To długa historia. Na zupełnie inny moment. W każdym razie, chodzi o to, że dużo myślałem. Naprawdę dużo. I chyba… — przełknąłem głośno ślinę. — Chyba jestem gotowy żeby wrócić. Wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Spróbować być dobrym ojcem, a przynajmniej partnerem. Co ty na to?
Nie odpowiedziała. Znowu. Milczała długo, jakby w ogóle nie usłyszała, co mówiłem. Przez moment nawet miałem wrażenie, że zawiesiło połączenie.
A potem wybuchła.
— I myślisz, że to wystarczy? — prychnęła. — Że powiesz przepraszam i nagle wszystko będzie tak jak dawnej? Walter, zostawiłeś mnie. Mnie i nasze dziecko. Uciekłeś, bo bałeś się odpowiedzialności. Minęło niecałe dwa tygodnie. Mam uwierzyć, że przez ten czas się zmieniłeś? Dziecko zmieni wszystko. To odpowiedzialność na całe życie. Już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Znam cię wystarczająco długo. Sam jesteś jeszcze dzieckiem. Wiem jaki byłeś, za nim się ogarnąłeś. Tamtem Walter nadal, gdzieś w tobie siedzi. Imprezy, poalkoholowe wybryki. Myślisz, że nie wiem o tańczeniu limbo na dachu hali. Wiem i to doskonale. Więc mam jedną radę: zgłoś się, jak naprawdę dorośniesz — powiedziała, a potem rozłączyła się.
Tak po prostu.
Długo siedziałem jak zaklęty. Mój mózg przetwarzał otrzymane informacje w zwolnionym tempie. Próbowałem zrozumieć, co się stało. Dlaczego? Co mam teraz zrobić? Naprawdę myślałem, że będzie dobrze. Przecież zawsze jest. Przynajmniej w filmach. Facet odwala jakąś głupotę, kobieta go rzuca, potem on ratuje świat, a ona mu wybacza.
I wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Tia… ale po raz kolejny przekonałem się, że moje życie to nie film.
Czy wiedziałem co robić? Nie. Czy w ogóle myślałem? Też nie. Słowa Julci odbijały się echem w mojej głowie. Dudniły. Były niczym wyrok śmierci.
„Musisz dorosnąć, Walt.”
Wróciłem do salonu. Pozostali dyskutowali o czymś zawzięcie. Isaac chodził w kółko, a w oczach Pierrette dosłownie płonęło podekscytowanie.
— Terry! Już jesteś! — Na mój widok Pretty poderwała się z fotela. — W życiu nie uwierzysz, co odkryliśmy?!
— Ledwo wierzę w całą sytuację — burknąłem. Podszedłem do barku, nalałem sobie whiskey i dopiero wtedy usiadłem. — Więc co takiego przegapiłem?
— Przecież ty prawie nie pijesz! — oburzyła się Pierrette.
— Wyjątkowe sytuacje wymaga wyjątkowych procedur.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Opadła z rezygnacją na fotel. Machnęła ręką, dając Isaacowi znak, by zaczynał.
— Wgrałem księgi do autorskiego programu — zaczął wyjaśniać Isaac. — Przetłumaczył je i wyszukał słowa kluczowe. Artefakt. Świątynia. Miejsce kultu.
— I?
Wziąłem duży łyk. Alkohol przyjemnie zapłonął mi w gardle.
— Według zapisków Zakon miał pewne miejsce, w którym na początku istnienia badali i uczyli się kontrolować magię. Tworzyli tam nowe zaklęcia, Planowali. Jednym słowem, była to ich siedziba.
— Gdzie się znajdowała?
— I w tym problem — westchnęła Pretty. — Nie wiemy. W tekstach nie pada nawet nazwa kontynentu. Nic.
— A jednak się cieszycie.
Wymienili znaczące spojrzenia. George wstał. Jego proteza zamigotała w świetle sztucznego ognia. Podszedł do Isaaca od tyłu i zarzucił mu ręce na szyję.
— Cóż, jakby to powiedzieć… Mój chłopak, a wasz jakże szanowny kuzyn jest geniuszem. I ten geniusz przejawia w różnych dziedzinach.
Isaac prychnął. Strącił ręce Georga i znów zaczął chodzić w kółko.
— To czysta fizyka. W trakcie swoich ćwiczeń na pewno zużywali moc. Bardzo dużo mocy. Co musiało zostawić ślad w otoczeniu. Zwiększona dawka promieniowania na roślinności. Dziwne przemiany geodezyjne i tym podobne. No i nagłe wybuchy energii są wykrywalne przez satelity.
— Tylko, że z tej świątyni korzystali wieki temu — zauważyłem. — Setki lat przed wysłaniem pierwszego satelity.
— Zgadza się — przytaknął Isaac. — Ale ślady zostają długo. A tak się składa, że mam dostęp do urządzenia, które pomoże nam je wykryć.
Zmarszczyłem brwi. Udało mi się na moment odsunąć kwestię Julci. Skupiłem się na zadaniu.
— Będzie mogli skorzystać?
Isaac uśmiechnął się.
— Oczywiście. W końcu trzeba uratować Michelle.
***
Początek kwietnia był we Francji wyjątkowo ciepły. Ludzie wylegli na ulice, chcąc złapać jak najwięcej słońca. Oblegali parki, skwery i plaże. Nad jeziorami pełno było rodzin z dziećmi. Zewsząd było słychać wesoły śmiech. Beztroski.
Wszyscy byli szczęśliwy.
Mateusz siedział w kawiarni. Przed nim stała nietknięta, zimna już kawa. Czuł się dziwnie. Nicea o tej porze była piękna. Słońce odbijało się w spokojnym morzu. Na bulwarach grali uliczni muzycy. Żywe kolory kamienic nadawały miastu radości. Skrzeczały mewy. Samoloty krążyły nad wybrzeżem, schodząc do lądowania.
A on tylko siedział. Nie pasował do tego obrazu. Do uśmiechniętych ludzi. Do optymizmu. Nie z bagażem, który niósł na swoich barkach.
Po rozmowie z Stephanie-Pretty czy Penelope, sam już nie wiedział, jedyne czego pragnął to wrócić do Paryża, do Polski i zapomnieć. Jak najszybciej zapomnieć. Wymazać tamtą rozmową z pamięci i żyć tak, jakby nigdy nic się nie stało. Jakby Pénélopa, jego ukochana Penny zginęła tamtego dnia pod kołami samochody.
Czy wierzył w to, co mówiło rodzeństwo Antiga? Sam nie wiedział. Historia była absurdalna. Podróże w czasie? Zakon magów? Już dawno wyrósł z takich bajek.
Więc na początku się wściekł. Jak te dzieciaki śmiały go okłamywać?! Robić sobie żarty z jego tragedii?! Co one sobie myślały?!
Ale po chwili się oponował. Bo gdzieś w głębi duszy czuł, że to nie takie proste. Że oni mówią prawdę. Patrzył na tę dziewczynę i widział Penny. Jego Penny. Tą, o której śnił każdej nocy. Przez którą od dwudziestu lat nie zaznał szczęścia.
Czy to możliwe, że Pierrette Antiga i Pénélopa Bernard były jedną i tą samą osobą?
Nie chciał w to wierzyć. Po prostu nie. Tak byłoby łatwiej. Przecież jak przyznać, że kocha kobietę teraz o dwadzieścia lat młodszą? I to jeszcze córkę byłego trenera! To było dziwne. Bardzo dziwne. I wydawało się nie na miejscu.
Dlatego próbował nie wierzyć. To było bardziej na miejscu.
Tylko, że rozum swoje, a serce swoje.
Nie wrócił do Polski. Jeździł po Francji. Lyon. Marsylia. Tuluza. Dwa dni tu, dzień tam. Wypożyczył samochód. Jechał przed siebie. Nie miał planu. Tylko czas i pieniądze. Mógł robić, co chciał.
Więc szukał. Przede wszystkim szukał.
W końcu trafił do Nicei. Do kawiarni na brzegu morza.
— Podać jeszcze kawę?
Z zamyślenia wyrwał go głos kelnerki. Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Była młoda. Dwadzieścia, dwadzieścia dwa lata. Ciemno brązowe włosy, delikatna twarz, drobna budowa. Podobna do Penny. Ten sam typ urody.
— Tak, poproszę.
Uśmiechnęła się i odeszła. Odprowadził ją wzrokiem. Przed oczami całym czas miał Penny.
Gdzie teraz mogła być? Jechała do Genewy. Po co? Odkopywał w pamięci strzępki informacji. Rozmawiać kiedyś z Samiciem. Starym kumplem z drużyny. Chwalił się, że jego syn pracuje w CERNie.
Ten sam syn był również kuzynem młodych Antigów.
Czy o to chodziło? Mieli przecież ważną misję do wykonania. Byli w niebezpieczeństwie. Oni i Michelle. Mogli zginąć.
Zacisnął palce na filiżance. Serce już wiedziało, co powinien zrobić. Gdzie jechać. Mózg jeszcze protestował. To było głupie. Strasznie głupie. Powinien siedzieć w Nicei i wygrzewać się w słońcu. Może jakaś młoda francuska wdowa ukoiłaby ból w jego sercu.
To był logiczny plan. Tylko czy ktokolwiek w tych czasach kierował się logiką?
Jeszcze raz spojrzał na kelnerkę. Jakie miała życie? Dorabiała sobie do studiów? Pomagała rodzicom? Czy miała chłopaka? A może pragnęła podbić świat?
Jego Penny też zasługiwała na takie życie. Beztroskie. Szczęśliwe.
Zdecydował. Zapłacił, nie odebrawszy kolejnej kawy. Zostawił napiwek. Dwadzieścia euro. Odszedł bez pożegnania. Odnalazł swój samochód. Nastawił GPS. Ruszył przed siebie.
Jego kolejnym celem była Genewa.
Cześć, hej i czołem! Jak tam kolejne tygodnie kwarantanny? Dajecie jakoś radę? Ja na razie staram się jakoś sensownie podzieliś czas pomiędzy nauką do matury ( która i tak niewiadomo kiedy będzie), pisaniem i ogarnianiem życia jako takiego. Na razie jakoś się udaje xd
Tutaj z akcją lecimy do przodu. Dzieje się, oj dzieje. Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Tak w ogóle, to niedługo będę myślała nad kolejną historią. Zbliżamy się do końca Ostatni tie-break... a że mam trochę czasu, to zaczynam myśleć nad czymś nowym. Na razie nic więcej nie powiem, ale stay tuned ;)
Jak zwykle z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję!
Pozdrawiam
Violin
Dla mnie siódma to również mordercza godzina...W ogóle wszystkie godziny przed dziewiątą są dla mnie mordercze XD
OdpowiedzUsuńMulan <3 Michi zdecydowanie trafia w moje gusta!
Treningi z Arameą to zdecydowanie coś...coś poważnego. Strzelanie z łuku, posługiwanie się bronią, sztuki walki, wow to naprawdę kozak! Michi niech nie narzeka tylko przykłada się do treningów, które mogą jej uratować życie. W końcu ciągle jest na celowniku Zakonu.
Słodki ten Ezi, wspólne seansiki i lodówka pełna słodkości. Dodatku generał Shang gotuje! No czy może być coś lepszego?
Isaac ma chłopaka ;o tym to mnie zaskoczyłaś! Oczywiście życzę im szczęścia. I fajnie, że George okazał się spoko. Na bank lepszy od Isaacka (nie wiem jak się pisze i odmienia to imię, wybacz). Koniec końców ta zgrana parka pomogła rodzeństwu i może uda się odnaleźć Michelle.
Co do Waltera to chłopak musi teraz wypić piwo, którego sam sobie naważył. Przecież nie mogło być pięknie, bo to życie a nie bajka! Dlatego szanuje Jucię. Silna z jej babka i umie postawić na swoim. I o to chodzi, bo w razie czego poradzi sobie sama :D
Współczuję Mateuszowi, ten to ma teraz ciężko. Dowiedział się, że jego ukochana, która podobno zginęła jednak jest żywa. Ach te podróże w czasie :))) Mam nadzieje, że on poradzi sobie jakoś z tym wszystkim, bo na razie ciężko mu to idzie...
Cóż nie pozostało mi nic innego jak czekać na Laos i Genewę Mateusza
N
Treningi dają Michelle nieźle w kość. Aramea ani myśli jej odpuszczać i każdego dnia zmusza do tytanicznej pracy. Jeśli jednak w późniejszym czasie ma to zaprojektować i uratować życie Michelle, to warto się teraz przemęczyć. Ezi jest coraz bardziej kochany. Nie dość, że całymi dniami przekopuje bibliotekę w poszukiwaniu cennych informacji, to dodatkowo gotuje, dba i wspiera Michi, kiedy ta wraca wykończona z kolejnego treningu. To po prostu chodzący ideał. Jakby tego było mało zapewnił dziewczynie ulubione przekąski. Współpraca między nimi także układa się coraz lepiej. Dzięki burzy mózgów udało się im nawet wpaść na pomysł, który może okazać się strzałem w dziesiątkę i ochronić Michelle przed Zakonem. Oby ta wyprawa na Laos naprawdę okazała się owocna, a przede wszystkim bezpieczna. Kolejne starcie z Zakonem nie jest im do niczego potrzebne.
OdpowiedzUsuńPierette i Walter spędzili miło czas w towarzystwie Isaaca i prze wspaniałego Georga, który jest tak pozytywną postacią, że nie sposób go nie polubić. Mimo że na pierwszy rzut oka jest totalnym przeciwieństwem Isaaca, to może właśnie w tym jest sposób. W końcu dzięki Georgowi Isaac może przyznajmniej na parę minut dziennie przestać być poważnym naukowcem. W dodatku po kilku dniach okazało się, że być może udało się dokonać przełomowego odkrycia w sprawie Michelle za sprawą przetłumaczenia ksiąg Ferasco. Oby urządzenia Isaaca zadziałało i doprowadziło Waltera i Pierette do rozwiązania problemu równowagi wszechświata.
Walterowi udało się nareszcie skontaktować z Julcią, która postanowiła pobyć trochę u rodziców i pewnie nabrać dystansu do tego wszystkiego co się wydarzyło. To było też oczywiste, że nie wybaczy od razy Walterowi, który zachował się mocno nieodpowiedzialnie i teraz będzie musiał się mocno postarać, aby odzyskać zaufanie ukochanej i naprawić ich związek. Najważniejsze jednak, że przestał aż tak panicznie obawiać się swojego ojcostwa.
Mateusz nie potrafił opuścić Francji, choć prawda o Pierette ogromnie nim wstrząsnęła. Nic dziwnego, że tak trudno było mu uwierzyć w te rewelacje. Miłość okazała się jednak silniejsza od wszystkiego innego. Postanowił więc odnaleźć Pierette i pomóc. Obawiając się, że może być w niebezpieczeństwie. Ich sytuacja jest ogromnie skomplikowana, ale wciąż wierzę, że wszystko będzie można jakoś ze sobą pogodzić.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. 😊
Aramea dała Michelle niezły wycisk, po którym dziewczyna nie miała już sił na nic. I absolutnie się nie dziwię! Mnie by po takim intensywnym treningu musieli zbierać z podłogi, więc podziwiam Michelle, że po wstaniu miała jeszcze siłę, by iść gdziekolwiek :D Na pewno stanowiło to dla niej nie lada wyzwanie, ale skoro miała takiego kapitana Changa u swojego boku ^^ Z tego zmęczenia trochę plątał się jej język i chyba sama nie rejestrowała tego, co co do niego mówiła haha, aczkolwiek tekst o tym, że śni o Ezim bez koszulki był jak najbardziej na miejscu ^^ Ezi dba o Michelle najlepiej jak potrafi. Martwi się o nią, gotuje jej pyszne posiłki, szuka cennych informacji, a do tego jeszcze wytrzasnął niezdrowe jedzenie. Jak Michelle ma mu się teraz oprzeć? Rozumieją się coraz lepiej, a ich współpraca daje pierwsze efekty. Oby ich wyprawa do Laosu dała oczekiwane rezultaty! W końcu trzeba za wszelką cenę uchronić Michi przed Zakonem.
OdpowiedzUsuńPrzemknęło mi przez głowę przy poprzednim rozdziale, że Georg może być chłopakiem Isaaca, jednak przyznaję, trochę mnie zaszokowało, gdy okazało się, że jest to prawda :) Georg jest barwną i kolorową postacią i na pewno doskonale uzupełniają się z Isaaciem ^^ Wizyta Waltera i Pretty trochę się przeciągnęła, ale to wszystko dzięki Georgowi, który uwierzył w ich teorie i śledził ich poczynania z wielkim zaangażowaniem. Po kilku dniach spędzonych ze sobą pojawiła się iskierka nadziei, że istnieje realna szansa na uratowanie Michelle. A to wszystko dzięki księgom Ferasco! Dobrze, że udało się je przetłumaczyć i wyłonić z nich potrzebne wskazówki do dalszego działania. Oby wszystko, tak jak w przypadku Michi i kapitana Changa poszło zgodnie z planem i udało się zapanować nad równowagą wrzechświata :)
Walterowi w końcu udało się porozumieć z Julcią. Dziewczyna wróciła do domu, aby w zaciszu na spokojnie przemyśleć swoje położenie i zastanowić się, co robić dalej. Dla niej wiadomość o ciąży zapewne też była szokiem, ale zachowała się dojrzale i odpowiedzialnie, czego niestety nie można powiedzieć o Walterze :( Chłopak teraz dwoi się i troi, by jego ukochana mu wybaczyła, ale to przecież wcale nie jest takie łatwe i potrzeba do tego czasu. Walt faktycznie przede wszystkim musi dorosnąć i zastanowić się, czego naprawdę chce od życia. Oby zmądrzał i podjął decyzję, że jest gotowy na to, by zachować się jak prawdziwy mężczyzna i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Wierzę, że dadzą radę stworzyć rodzinę z prawdziwego zdarzenia :)
Mateusz po wszystkich rewelacjach i rewolucji, która wstrząsnęła jego życiem i światem przez długi czas nie mógł znaleźć sobie miejsca. I nie dziwię mu się! W końcu odkrył, że jego ukochana wciąż żyje i jest od niego znacznie młodsza. Ale! Wiek przecież nie odgrywa tutaj żadnej roli :) Miłość okazała się być silniejsza od wszystkiego innego i takim oto sposobem Mateusz postanowił za wszelką cenę odnaleźć Pretty. Trzymam kciuki! ^^ I zacieram ręce :D
Ja w tym dziwnym czasie niestety chodzę do pracy :( Ale pozostaje mieć nadzieję, że prędzej czy później (oby prędzej) wszystko wróci do normalności :)
Pozdrawiam :)
Kompletnie się nie dziwię, że Michelle ma dość treningów. Aramea bardzo poważnie podeszła do wytrenowania Michelle. I ani trochę jej nie odpuszcza.
OdpowiedzUsuńDo tego ta mordercza godzina pobudki. Podziwiam dziewczynę, że ma jeszcze siłę na inne rzeczy ;)
Dobrze , że Ezi wspiera ja we wszystkim i do tego jeszcze jej gotuje 😊 Normalnie taki facet to prawdziwy skarb😁
Julcia wróciła do domu. I udało jej się w końcu porozmawiać z Waltem. Nie dziwię się, że jest zła i rozdrażniona . Niech Walter trochę się pomęczy zanim mu wybaczy. Przecież zwykłe przepraszam nie załatwi tu tak sprawy.
Georga pokochałam od pierwszego momentu. Wydaje mi się strasznie pozytywną postacią.
I tak trochę przypuszczałam, że może on być chłopakiem Isaaca.
Super że w czwórkę w końcu wpadli na jakiś trop , który może pomóc Michelle.
Mam nadzieję, że im się uda. I
Mateusz nie potrafi zapomnieć o Pierette . Choćby nie wiem jak próbował. Dziewczyna ciągle jest w jego myślach i sercu. I taką właśnie miałam nadzieję.
Oby szybko odnalazł dziewczynę. Na pewno jego wsparcie bardzo jejsię przyda.
Pozdrawiam.
Samo czytanie o tych morderczych "treningach" mnie wykończyło, więc nawet nie chce sobie wyobrażać jakie katorgi musi przejść ciało Michelle ^^ na jej miejscu prawdopodobnie nie wstałabym z tej podłogi! Także szacunek dla niej, że jest w stanie się ruszać i co najważniejsze, myśleć :) Choć sama obecność takiego przystojniaka powinna wzbudzać motywację. Trzeba wstać i nie robić sobie przed nim wstydu ^^ w końcu Ezi tak bardzo się o nią troszczy! Można by było rzecz, że jest idealnym materiałem na życiowego partnera, a nie jakiegoś tam opiekuna ^^ Wróćmy jednak do rozwiązywania zagadek. Mądrość naszego generała Shanga + jako taka znajomość kinematografi przez Michelle = rozwiązywanie problemów. Wspólnymi siłami, bądź słynną "burzą" mózgów, odnaleźli swój kolejny punkt zaczepienia :) Laos ^^ mogliby mnie wziąć ze sobą!
OdpowiedzUsuńWychodzi na to iż duet Pretty & Walter, z pomocą Isaaca oraz jego sympatycznego życiowego partnera z brokatową "nogą", również jest na dobrej drodze. Czuję w kościach, że ich ścieżki się złączą i młodsza siostra będzie się tłumaczyć obecnością przystojniaka u swojego boku ^^ zanim jednak do tego dojdzie, bliźniaki będą jeszcze musieli spędzić trochę czasu z ulubionym kuzynem :) Kurcze, Isaac to rzeczywiście jest geniusz i aż dziwne, że nadal nie otrzymał Nobla! Swoją drogą gdy George się oblizał od razu pomyślałam, że ta ponadprzeciętna mądrość najbardziej pociąga go w Isaacu ^^ w końcu każdy ma swój fetysz :) Ważne jednak, że chłopak ma kogoś u swojego boku. Na prawdę mnie to ucieszyło :)
Brawo Julcia! Bardzo dobrze, że wygranęła wszystko Walterowi i kazała dorosnąć. Najpierw ucieka bez słowa, a potem "chyba" sobie wszystko przemyślał i "chyba" chce wrócić. Walter Ty tleniony blondynie! Samymi zapewnieniami nic nie wskórasz bo ona Cię za dobrze zna! Ugh, faceci to jednak inny gatunek jesli chodzi o uczucia. Trza tłumaczyć "jak chłop krowie na rowie". Dobrze, że dziewczyna nie dała się złamać. Niech trochę przemyśli, wyjdzie mu to tylko na dobre :)
Absolutnie nie dziwię się Mateuszowi, że z początku nie uwierzył w historię przedstawioną mu przez bliźniaki Antiga. Bo kto by w to uwierzył? Tylko miłośnik komiksów jakim jest George ^^ Ale rozum to rozum, a serce ... ono "myśli" inaczej i wyczuwa, że dziewczyna, która jest żywą "kopią" Penelopy jest nią samą! Nie można aż tak się pomylić w stosunku do miłości swojego życia :) Na prawdę bym chciała, aby tych dwoje doczekało się szczęśliwego zakończenia. W końcu Mateusz tyle lat wycierpiał w samotności, a i Pretty już nigdy nie pokocha kogoś tak samo jak niego. A wierzę, że jest dla nich szansa :)
Pozdrawiam :)