czwartek, 5 marca 2020

Rozdział 8

Ciastka potrafią naprawić wszystko. Są niewątpliwie naj, naj lepszym wytworem ludzkości. Koją złamane serduszką, niosą pokój i braterstwo.
Ezékiél podzielał moje zdanie. Zaczął od jednego. Skończyło się na tym, że zjadł cały talerz. W ciągu pięciu minut. A po wszystkim szczerzył się jak dziecko. 
Ciastka lekarstwem na wszystko.  
Ciocia Estera wróciła po godzinie. I od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Nie, żebym dawała jakoś po sobie poznać. Ona to po prostu czuła.
Ale nic nie powiedziała. Nawet nie zapytała, czy coś jest nie tak. Mówiłam już, że ją uwielbiam. 
— Powiedziałaś już tacie, że dotarłaś bezpiecznie? — zapytała tylko. 
I tym właśnie sprowadziła mnie na ziemię. 
Nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że nie obchodziło mnie, czy tata się martwi. Po prostu przez ostatnie cztery lata nauczyłam się to martwienie ignorować. Po śmierci mamy, tata stał się przewrażliwiony. Najchętniej kontrolowałby każdy mój ruch. 
Z zakłopotaniem podrapałam się po głowie. 
— Ta… oczywiście… znaczy… nie mam telefonu… znaczy… 
— Dobra, stop! — Ciocia uniosła dłoń niczym Juliusz Cezar. Momentalnie zamilkłam. — Mam się zacząć martwić? 
Zawahałam się. 
— Y… 
— Wzywać policję?
— Nie! — zaprotestowałam gwałtownie. — Nie, nie… jestem bezpieczna, spoko, luz, takie tam, młodzieżowe wybryki. Tatulo trochę nadopiekuńczy jest, nie chcę żeby wydzwaniał, co godzinę. Ale dam mu znać, że żyję. 
Uśmiechnęłam się najszerzej jak potrafiłam. Co oczywiście ani odrobinę nie udobruchało cioci. Zmarszczyła brwi. Zerknęłam do salonu, gdzie Ezékiél z uwagą oglądał ostatnie ciasteczko. 
— Zamierzacie podróżować dalej? Przez Europę? 
— Nie wiemy. 
O przynajmniej, tym razem mówiłam prawdę. Może jednak nie zostanę Pinokiem? 
Chociaż z drugiej strony, zawsze chciałam mieć trochę dłuższy nos. No i w spodenkach na szelkach wyglądam odlotowo. I jeszcze lakierki…
Dobra, stop, ziemia do Michelle. Na bal przebierańców wybierzesz się kiedy indziej. 
— Możecie iść do miasta. Kupcie jakiś telefon. Pierwszy lepszy. Żebyś mogła dzwonić do taty. 
Przygryzłam wargę. Cóż, akurat informowanie taty, gdzie jestem i co robię, nie specjalnie mi się widziało. Wiecie, mam brata w wojsku. Zdolnego brata. Wielką szychę. Ale ze słabą głową. Czasami coś mu się wyrwało. Ostatnie na noc miałam ochotę, to by rząd dowiedział się o psychopatach w czerwonych pelerynach. Światowej panice podziękuję bardzo. 
Znów zerknęłam na Ezékiéla. Zostawił w spokoju ciastko i dla odmiany przykucnął przy gramofonie. Ciocia miała pokaźną kolekcje starych winyli. Ezi wyjął jedną płytę. Z zainteresowaniem zaczął czytać opis z tyłu. 
Coś kombinował…
— To chyba całkiem niezły pomysł — mruknęłam. — A zresztą, powinniśmy się przejść. Pokarzę Tanace miasteczko!
Za nim ciotunia zdążyła zaprotestować zgarnęłam Ezékiéla. 
— Wychodzimy, musimy się przewietrzyć!
— Ale bariery… 
— To spokojne miasteczko, nic nam się nie stanie — pociągnęłam go za rękę. 
Był wyższy o kilka centymetrów. Większy. No i władał magią. 
Ale nikt, nikt nie był wstanie walczyć z upartą Michelle Antiga. Sorry, takie geny. Z Antigami się nie zadziera. 
Dopiero gdy oddaliliśmy się od domu na bezpieczną odległość, Pozwoliłam się Eziemu odezwać. 
— Gdzie idziemy? — zapytał spokojnie. — Czy to jednak nie jest bezpieczne miejsce? 
Cholera, znów to robił! Zamiast nawrzeszczeć na mnie, że oszalałam, że narażam wszystkich na niebezpieczeństwo, on serio się zaniepokoił. 
— A gdzie teraz jest bezpiecznie? — prychnęłam. — Potrzebuję telefonu. 
— Telefonu? 
— Żeby zadzwonić do taty. 
— Po co? 
Przewróciłam z irytacją oczami. 
— Wysil mózgownice. Mam rodzinę. Zniknęłam z domu dobre dwadzieścia godzin temu. Bez słowa. Pewnie się martwią. Dziwię się, że nie szuka nas jeszcze Interpol. 
— Dzwonienie jest niebezpieczne — zauważył Ezékiél. — Zakon może nas namierzyć. 
— Chcesz mieć na głowie francuską policję? Mojego wściekłego ojca? 
— Może być groźny? 
— Bardziej niż ci się wydaje. 
Ezi kiwnął głową. 
Przez dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu. W mieście życie toczyło się leniwie. Większość sklepów miała popołudniową przerwę. Przy fontannie na małym placyku bawiła się grupa dzieci. Starszy pan karmił gołębie i przyglądał nam się z pod kapelusza. 
— Znasz się na komórkach? — zapytałam, widząc na rogu logo znanej sieci. 
Ezékiél zawahała się. Pokręcił powoli głową, ale odwrócił wzrok. 
— Powiedzmy, że nie lubię technologi. — Skrzywił się nieznacznie. 
Uniosłam brew. Serio? Nie lubić technologi w dwa tysiące czterdziestym? Chyba trzeba żyć w jaskini. Muszę pamiętać, by potem go o to dopytać. 
— Mój plan jest prosty — zaczęłam wyjaśniać. — Tata na pewno już wariuje ze strachu. Jeśli nie chcemy mieć na głowie Interpolu i francuskiego wojska, muszę zapewnić go, że jestem bezpieczna. Będę dzwoniła co jakiś czas i próbowała mu wmówić, że jesteśmy po drugiej stronie globu. 
— Myślisz, że się uda? 
— Tata powinien uwierzyć — wzruszyłam ramionami. — Ma swoje lata. Nie będzie drążył tematu. 
— Zakon może nas namierzyć, gdy będziesz dzwonić. 
— Dlatego pytałam, czy znasz się na komórkach? Można by przekierować sygnał. 
Ezi w zamyśleniu podrapał się po brodzie. Wyglądał uroczo gdy marszczył brwi. Jak mała, zakłopotana panda. 
Zaraz, co?! Panda?! Ogarnij się, Michi, zaczynasz bredzić.
— Mógłbym spróbować użyć magii — stwierdził. — Sygnał to fale. Potrafię kontrolować falę. 
Uśmiechnęłam się triumfalnie. Bardzo mądra ta moja panda.
Cholera! Żadnych. Więcej. Pand! 
Zirytowana pchnęłam drzwi do sklepu. Za ladą stał facet po czterdziestce. Machał rękami nad głową, a tłuste włosy wystawały spod okularów do wirtualnej rzeczywistości. 
— Przepraszam… 
Zero reakcji. 
— Przepraszam, chcielibyśmy kupić telefon… 
Znów nic. 
Tyle wystarczy by Michelle Antiga straciła cierpliwość. 
— Hej! Masz klientów!
Wspominałam, że bywam nerwowa? 
Dopiero mój wrzask sprawił, że facet zdjął okulary. Spojrzał na nas nieprzytomnym wzrokiem i ziewnął. 
— Co podać? 
— Komórkę. 
— Mamy tu mnóstwo komórek. — Machnął ręką w stronę gablotki. 
Wystarczył rzut oka bym pobladła gwałtownie. Tabliczki z cenami były dość… hm… niepokojące. Cóż, ciężkie jest życie studenta. 
Kątem oka zerknęłam na Ezékiéla. 
— Może jednak znajdziemy inne wyjście…
— Weźmiemy najlepszy model — powiedział bez wachania. — Z zegarkiem i wszystkim tymi bajerami. 
Zatkało mnie. Dosłownie. Musiałam wyglądać strasznie głupio, ruszając bez głośnie ustami i patrząc na chłopaka wielkimi oczami. 
— Że co?!
Ale Ezi nie zwrócił na mnie uwagi. 
— Proszę zapakować. 
Zwariował. Kompletnie zwariował. Ze zgrozą patrzyłam, jak sprzedawca pakuje telefon i wystawia rachunek. Ezékiél zapłacił gotówką. Skąd ją miał? Kolejna tajemnica. Moja panda robiła się coraz bardziej podejrzana. 
Panda? Jasna cholera…
Przez cały zakup nie dał mi powiedzieć nawet słowa. Naburmuszyłam się oczywiście. No bo jak to, to, tak kupować bez konsultacji ze mną?! A co ja jestem, poddana żona sułtana?!
— Co cię napadło?! — wybuchłam, gdy tylko opuściliśmy sklep. 
— Kupiłem telefon. — W głosie Ezékiéla 
Przesz chwilę patrzył na mnie chłodnym wzrokiem. Przełknęłam głośno ślinę. 
— Ja…
I nagle uśmiechnął się! Tak po prostu! Znowu! Jakbym wcale nie sprawiała mu miliona problemów! 
— Zadzwoń do taty — poklepał mnie po ramieniu. — Czeka nas kolejna długa podróż. 


***

Mieszkanie, które wynajął Ferasco było malutkie. Ot, pokój z kuchnią i łazienka. Wszystkie stare, pokryte kurzem. Zamki skrzypiały przy każdym otwieraniu drzwi. W zlewie leżały brudne naczynia. Po podłodze walały się różne książki. 
— Musiał tu być od kilku dni — mruknęłam, dostrzegając otwartą walizkę z ubraniami. — Myślisz, że wiedział, co się stanie?  
Walter tylko wzruszył ramionami. Nadal był przeraźliwie blady. Ręce mu się trzęsły, oddychał przez usta. Jego wzrok błądził we wszystkich kierunkach. Wyglądał, jakby nie miał pojęcia, gdzie jest, ani co się dzieje. 
— Powinniśmy zebrać wszystkie księgi i przenieść w bezpieczne miejsce — zaproponowałam. — Zakon zna to miejsce. Nie jesteśmy tu bezpieczni. 
Walt kiwnął głową, ale nawet nie drgnął. Stał na środku pokoju i pustym wzrokiem patrzył wokół. 
— Poświęcił się — wychrypiał w końcu. — Dla nas. Dla Michelle. 
Zacisnęła zęby. Znałam Ferasco niespełna kilka godzin. O tym, że jest dobrym czarodziejem, wiedziałam od Waltera. Owszem, byłam wdzięczna, że chce pomóc w ratowaniu Michelle, ale nie zdążył stać się dla mnie kimś ważnym. 
— Terry. — Pocieszająco położyłam, dłoń na ramieniu brata. — Ferasco na pewno nie chciałby, byśmy go opłakiwali, zamiast szukać Michi. Chciał ją ratować. 
Walt dalej tkwił w bezruchu. Znał czarodzieja dłużej. Od niego dowiedział się o podróżach w czasie. Od niego dowiedział się o Zakonie. Dzięki niemu, wiedział, co się ze mną dzieje. 
A teraz Ferasco nie żył. Zostaliśmy sami. 
Westchnęłam. Przykucnęłam i zaczęłam zbierać książki, układać w jeden stos. Były ciężkie, wyglądały na bardzo stare. Większość zapisano jakimś dziwnym, nieznanym mi językiem. Alfabet nie przypominał żadnego, który kiedykolwiek bym widziała. 
— Jak mamy to niby odczytać — mruknęłam. 
Wokół ksiąg walały się porozrzucane notatki. Większość była zapisana po włosku. Rozumiałam pojedyncze słowa. Były też rysunki. Tajemnicze znaki. Postacie z głowami zwierząt. 
— Ciężko będzie cokolwiek wymyślić — powiedziałam. — Nawet jeśli w tych księgach są informacje, których potrzebujemy, to i tak nie będziemy wstanie ich odczytać. 
Walt przekrzywił głową. Uklęknął obok i otworzył pierwszą z brzegu księgę. 
— Jestem idiotą — stwierdził. 
— Proszę? 
— Jestem idiotą. 
Spojrzałam na niego zaskoczona. Mówił spokojnie, bez cienia emocji w głosie. Jakby stwierdzał oczywisty fakt. Jego oczy były zimne jak lód. 
— Dlaczego? 
Przełknął ślinę. Postukał palcem o palec. Jego telefon wyświetlił obraz. Hologramowe zdjęcie Julci. Roześmianej, szczęśliwej Julci. 
— Zostawiłem ją. Wyjechałem bez słowa. Nie dopilnowałem Michelle. Pozwoliłem by Ferasco zginął. A teraz nie mam bladego pojęcia, jak to wszystko naprawić. Jestem beznadziejny. 
Zacisnął pięści, zaczął szybciej oddychać. 
— Nie mów tak — szepnęłam. — Przecież wiesz, że to nie prawda — próbowałam go pocieszyć, ale niespecjalnie mi się udawało. 
Prawda była taka, że nie miałam pojęcia, co robić. Jeszcze nigdy nie widziałam Waltera w takim stanie. To on zawsze był tym pewnym siebie, odważnym, chłopakiem. To on pokonywał wszystkie przeszkody, osiągał sukcesy. Złote dziecko francuskiej koszykówki, przewodniczący klas, bohater niczym z amerykańskich filmów. 
A teraz ten bohater był cieniem samego siebie. 
— Hej, przecież jeszcze wszystko możemy naprawić — powiedziałam w końcu —Mamy notatki Ferasco. Znajdziemy kogoś, kto będzie wstanie je odczytać. A potem uratujemy Michelle.
— Skąd masz taką pewność? — burknął. 
— Nie wiem. — Teraz to ja wzruszyłam ramionami. — Ale po prostu czuję, że tak będzie. Od czasu do czasu możesz chyba zaufać przeczuciu młodszej siostry. 
Uśmiechnął się smutno. Klęczał jeszcze przez moment, a potem wstał i zaczął zbierać kolejne księgi. 
Razem pracowaliśmy przez dobrą godzinę. Zebraliśmy wszystko, co chociaż trochę mogłoby nam pomóc w ratowaniu Michelle. Notesy, podejrzane figurki, nawet rachunki. Popakowaliśmy je w worki na śmieci. Nawet jeśli ktoś obserwował kamienicę, mieliśmy nadzieję, że tylko pomyśli, że sprzątaliśmy. 
— Isaac mógłby nam pomóc — zaproponował Walt, gdy już zbieraliśmy się do wyjścia. — Ma dostęp do mnóstwa informacji. Może wiedziałby chociaż, co to za język. 
Zmarszczyłam brwi na myśl o kuzynie. Nie widzieliśmy się od dawna. Isaac pracował w CERNie, opracowywał metody teleportacji. Rzadko pojawiał się na rodzinnych zjazdach, mało o sobie mówił. 
— Myślisz, że uwierzy w magię? 
— Nawet jeśli nie, to na pewno zaintrygują go księgi. Przecież wiesz, że bada wszystko, co tylko można zbadać. 
Zacisnęłam zęby. Próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio spotkałam Isaaca. Święta spędzał z rodziną swojego ojca. Matka, siostra naszego taty, nie żyła od wielu lat. 
— Wtajemniczanie kolejnej osoby może być niebezpieczne. Zakon nas obserwuje. 
— Wolisz błądzić po omacku? — prychnął Walt. 
Nie odpowiedziałam. Stary zegar na ścianie wybił pierwszą. Czas płynął nieubłaganie. Każda kolejna godzina coraz bardziej oddalała nas od znalezienia Michelle. 
Pochowaliśmy księgi do znalezionego plecaka i toreb. Pospiesznie opuściliśmy mieszkanie. Nad Paryżem świeciło marcowe słońce. Ulica wyglądała jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Żadnych śmieci, żadnego piasku. Zza rogu właśnie wyszła kilkuletnia dziewczynka z mamą. Na smyczy prowadziła małego pieska. 
— Magia? — Uniosłam brew. 
— Może. — Walter tylko wzruszył ramionami. — Są nieprzewidywalni. 
Skierowaliśmy się do metra. Sprawdziłam telefon. Miałam dwa nieodebrane połączenia od Manoline. Tata jeszcze nie wrócił do szpitala. Nie wiedział, że Walter zniknął. Ale ona się denerwowała. 
W krótkim smsie wyjaśniłam, co się stało. Musieliśmy szybko coś załatwić. Tak, Walt poczuł się lepiej. Wracamy do domu. Niedługo będziemy. 
Nikt nie zwracał uwagi na dwójkę wykończonych nastolatków, z rozpadającym się plecakiem. Wtopiliśmy się w tłum. Co było dziwne. Walt był rozpoznawalny. Znał go każdy, kto choć trochę interesował się koszykówką. Przejście przez miasto bywało trudne. 
Ale w metrze było prawie pusto. Razem z nami w wagonie jechało tylko dwóch bezdomnych, kilku azjatyckich turystów i przysypiająca staruszka. Żadnych podejrzanych typków w czerwonych pelerynach. 
— Powiemy tacie prawdę? — zapytał nagle Walter. — Będziemy musieli jakoś wyjaśnić nasz wyjazd. 
— Wyobrażasz sobie jego reakcje? — prychnęła. — Magia? Już kompletnie oszaleje ze strachu. Nie, musimy wymyślić coś innego. 
Kiwnął głową. Spuścił głowę, a wzrok wlepił w buty. Nerwowo bawił się sznurkami plecaka. Choć już nie znajdował się na skraju życia i śmierci, to nadal był przeraźliwie blady. Oczy miał podkrążone, co chwilę pocierał skroń. 
— Powiedziałaś, że wszystko naprawię — mruknął nagle. — Że znajdziemy Michelle. Uratujemy ją. O Julci nie wspomniałaś. 
Zmarszczyłam czoło. Do czego dążył? 
— Wiem, że jestem idiotą — kontynuował drżącym głosem. — Pożądny człowiek wspierałby ją niezależnie od wszystkiego. Pomagał. Nie zachowałby się jak ostatni tchórz. 
— Masz rację — przyznałam. — Ale skoro sam do tego doszedłeś, to dlaczego po prostu nie zadzwonisz do Julki? Wyjaśnij, że po prostu się przestraszyłeś, przeproś i spróbuj odzyskać zaufanie. Im szybciej zareagujesz, tym większe będziesz miał szanse. 
Wzdrygnął się. Przez moment wyglądał, jakbym uderzyła go w głowę. 
— Tylko, że się boję. 
— Czego? 
— Wszystkiego! — Teraz już cały drżał. Oddychał płytko, jego oczy biegały we wszystkie strony. — Ja się nie nadaje… Odpowiedzialność. Wyznaczanie granic. Pokazywanie świata. Choroby, wielkie problemy małych ludzi, bunt nastolatka. Nie nadaję się do tego. Wyobrażasz sobie mnie w roli ojca? 
Wzruszyłam ramionami. Prawda była taka, że za bardzo się nad tym nie zastanawiałam. Miałam ważniejsze sprawy na głowie. Czy byłam zła, że zostawił Julcię? Oczywiście. Czy zaskoczyło mnie, że zostanie ojcem? Ani trochę. Miałam dziewięcioro bratanków i siostrzeńców. W naszej rodzinie dzieci pojawiały się średnio ran na dwa, trzy lata. 
— Według statystyk większość ciąż jest nieplanowanych. Mnóstwo facetów co roku znajduje się w podobnej sytuacji. I pewnie na początku też sądzą, że się nie nadadzą. A potem całkiem nieźle dadzą sobie radę. 
Uśmiechnął się smutno. Przez moment miałam wrażenie, że się rozpromienił, ale zaraz znów schował twarz w dłoniach. 
— Boję się — wyszeptał. — Tak strasznie się boję. 
Zawahałam się. Co jeszcze mogłam powiedzieć? To nie ja miałam wychowywać to dziecko. To nie ja miałam być za nie odpowiedzialna do końca życia. 
— Jeśli nie spróbujesz, to nigdy się nie dowiesz, jak to jest. Może wręcz przeciwnie, może będziesz najlepszym ojcem na świecie. 
— Fajnie, że we mnie wierzysz — parsknął. 
— Zawsze będę — pokrzepiająco poklepałam brata po ramieniu. — Przemyśl sobie wszystko jeszcze raz. Jeśli naprawdę kochasz Julcię, a ona kocha ciebie, to nigdy nie jest za późno, byś to naprawił. 
— Jesteś pewna? 
— Jak niczego innego. Ale na razie — przełknęłam ślinę. — Na razie skupmy się na ratowaniu Michelle. 

***

Jeśli mam być szczery, to Pretty nie pomogła. Ani trochę. Po rozmowie z nią byłem jeszcze bardziej rozbity niż wcześniej. Byłem kłębkiem nerwów. W mojej głowie szalała burze. Krążyło tysiące myśli, tysiące obrazów. Ciężko było skupić się na choćby jednym szczególe. Chaos, kompletny chaos. 
Nie zauważyłem, gdy dotarliśmy do domu. W jednej chwili siedziałem w metrze, a w następnej stałem przed furtką. 
Przywitał nas tata. Przysypiał na ganku, w bujanym fotelu, przykryty wojskową kurtką Nicolasa. Gdy tylko skrzypnęła bramka, wzdrygnął się i obudził. 
— Walt? — chrypnął. — To ty? 
— Tia, cześć tato. — Pomachałem na przywitanie. — Spoko, widzisz, jestem cały i zdrowy. Nie musisz się martwić. 
— Ale jak… 
— Silny, młody organizm. Wyglądało gorzej niż było w rzeczywistości. 
Kiwnął głową tak, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. Nie wyglądał na zdenerwowanego, co najwyżej bardzo, bardzo zmęczonego. 
— Są jakieś wieści o Michelle? — zapytała ostrożnie Pretty. — Znaleźli ją. 
Syknąłem ostrzegawczo. 
Jednak tata zamiast wybuchnąć płaczem, uśmiechnął się. 
— Oh, tak, dzwoniła jakiś czas tam. Wiecie, że po prostu pojechała na wycieczkę z przyjaciółmi? I zepsuła telefon, dlatego nie mogliśmy się do niej dodzwonić. Teraz jest u Estery, w Maladze. Mówiła mi, że jedzie, ale chyba zapomniałem… Eh, na starość mam problemy z pamięcią. — Zaśmiał się. 
Wymieniliśmy z Pretty zaskoczone spojrzenia. Michelle dzwoniła? Jest u cioci Estery? Ale niby jak…
— Niepotrzebnie wywołałem panikę. — Tata z westchnięciem podrapał się po skroni. —Może lekarz miał rację? Peselu nie oszukasz. Zacznę pisać karteczki! Kolorowe karteczki! Tak, tak, właśnie tak. — Podciągnął kurtkę, umościł się w fotelu i zasnął z powrotem. 
Na palcach przemknęliśmy przez ganek. W domu panowała cisza. Na wieszakach brakowało dziecięcych kurtek, a w przedpokoju nie stał żaden wózek. Pewnie wszyscy wyszli na spacer. 
Razem z Pierrette zabarykadowaliśmy się w pokoju Michelle. Ponownie uruchomiłem osobisty system komputerowy. Olbrzymi hologramowy ekran zamigotał radośnie. 
— Witaj, Walterze. W czym mogę ci pomóc? 
— Masz dostęp do domowego systemu komunikacji? — zapytałem, siadając na łóżku. 
— Owszem. Jak każdy komputer w domu. 
— Wyświetl ostatnie telefony. Chcę wiedzieć, skąd dzwoniła Michelle. 
Komputer myślał przez kilka sekund, by w końcu wyświetlić długą listę połączeń. Większość miała wojskowy numer kierunkowy. Nicolas kontaktował się z pracodawcami. Próbował coś zdziałać. 
Jeden telefon pochodził z Malagi. Teoretycznie od cioci. Wiedziałem, że tak naprawdę dzwoniła Michelle. 
— Czyli naprawdę tam jest. — Pierrette z niedowierzaniem pokręciła głową. — Ale dlaczego dzwoniła do taty? I zapewniała go, że wszystko jest w porządku? Ktoś ją porwał i zmusił? 
— Ferasco twierdził, że wręcz przeciwnie — burknęła. — Ten ktoś ją chroni. Może przekonał Michelle, by uspokoiła tatę. Wiesz, żeby odwołali normalne poszukiwania. Gdybym uciekał przed morderczym zakonem czarodziejów, też nie chciałbym mieć na głowie policji i wojska. 
Pretty zacisnęła zęby. Przez chwilę w zamyśleniu wpatrywała się w okno. 
— W takim razie, dlaczego Malaga? Dlaczego miejsce, z którym tak mocno jesteśmy związani? Przecież jeszcze kilka godzin i ciocia sama dowiedziałaby się o zniknięciu Michi. Choćby od Daniella. 
— Może właśnie dlatego — wzruszyłem ramionami. — Może z jakiegoś powodu Michelle potrzebowała zatrzymać się w miejscu, gdzie czuje się bezpiecznie. Hiszpania niewątpliwie takim miejscem jest. 
Byłem pewny swoich słów. Mimowolnie przypomniałem sobie te wszystkie ciepłe popołudnia, gdy graliśmy w siatkówkę, genialną lemoniadę cioci i długie opowieści snute przez Daniela. 
— Powinniśmy dalej jej szukać? — zapytała cicho Pretty.
Zamknąłem oczy. Usiadłem na łóżku, odetchnąłem i przetarłem dłonią twarz. Głowa pulsowała mi tępym bulem. Na ramionach czułem chłód. Dziurę po ataku czarodziejów zakryto jedynie grubą płachtą. W ciągu kilku dni mieli ją zabić deskami. Wszystko wróciłoby do normy. 
-- Nie wiem. To wszystko… to wszystko jest strasznie zagmatwane. 
Pokiwała głową. Ostatnie czterdzieści osiem godzin było szalone. Nawet bardziej szalone niż podróż Pierrette w czasie. Wtedy powolutku odkrywałem prawdę. Błądziłem, wyciągałem błędne wnioski, ale mogłem sprawdzić, naprawić błędy. Teraz liczyła się każda godzina. Minuta zwłoki i Michelle może już nie żyć. 
-- Musimy pojechać do CERNu -- stwierdziłem w końcu. -- Pogadać z Isaacem. Ostatnio mi pomógł, teraz też może. 
-- Zakładamy, że Michelle jest bezpieczna? 
Pretty nadal wątpiła. Widziałem w jej oczach, że jest zagubiona. Przerażona. I przytłoczona poczuciem winy. To ona cofnęła się w czasie. To ona, naprawiając małżeństwo rodziców sprawiła, że Michelle w ogóle się urodziła. Żałowała? Nie mam pojęcia. Ich relacja była dla mnie tajemnicą. Ale wiedziałem, że teraz zrobi wszystko by ocalić siostrę. 
— Żyje. Gdyby człowiek, który ją porwał nie znał się na swojej robocie, Michi już byłaby martwa. Aisha naprawdę nie byłaby wstanie nam pomóc? 
— Mówiłam, jest na wymianie. Odcięła się od hakerstwa. Jej ojciec uważa, że to poprawi jej zachowanie. 
— Pff, prędzej się ożenię — prychnąłem. 
Pierrette uniosła brew. 
Zdałem sobie sprawę, co powiedziałem. Wspomnienia wróciły. Julia, siedząca po turecku, czytająca mój list. Będąca w ciąży. Z moim dzieckiem. Uciekłem od nich. Jak ostatni tchórz. Już nigdy mi nie zaufa. Nigdy mi nie wybaczy. Nigdy nie zgodzi się spędzić ze mną resztę życia. 
Zawaliłem, zawaliłem, zawaliłem… 
— Hej, ziemia do Waltera! 
Przed dalszym samobiczowaniem się powstrzymała mnie Pierrette. Oddychała ciężko, butla z tlenem syczała niepokojąco. 
— Pospieszmy się. — Poderwałem się gwałtownie z łóżka. — Musimy się spakować. Za pół godziny widzimy się na dole. 
Kiwnęła głową. Przez moment jeszcze wpatrywała się w łopoczącą folię. Biła się z myślami. 
— To będzie ciężka podróż. 
— Wiem. 
— Poradzimy sobie? 
Przełknąłem ślinę. 
— Tak. Obiecuję. 

***

Paryż był pełen ludzi. Kilka milionów mieszkańców. Setki tysięcy mieszkań, adresów. Miliony twarzy pędzących we wszystkich kierunkach. Narodziny i śmierć. Codziennie. Przez dwadzieścia cztery godziny. Ktoś umierał, ktoś się rodził, ktoś wyjeżdżał, ktoś inny wprowadzał. 
Mateusz po środku chodnika. Przerażonym wzrokiem rozglądał się wokół. Jak w tym tłumie miałby znaleźć córkę? Widział ją tylko raz. Przez kilka minut. Nic o niej nie wiedział. Gdzie mieszka, czym się zajmuje, co lubi robić. Tylko tyle, że miała na imię Stephanie. I że była córką jego ukochanej Penny. 
A także jego córką. Tego akurat był pewien. 
Nerwowo potarł ręką skroń. Ktoś na niego wpadł. Mężczyzna, starszy. Przeklął po francusku i odszedł kuśtykając. 
Mateusz odprowadził go wzrokiem. Nad ulicami górował budynek dworca. Obok, ze stacji metra, wylewała się kolejna fala ludzi. Hologramowe kobiety co rusz ostrzegały przed kieszonkowcami. Przy wejściu w kółko wyświetlano ostatnie przemówienie prezydenta. 
Stephanie musiała gdzieś być. Wśród tych wszystkich ludzi, hologramów, obowiązków. Musiał ją znaleźć. Już za dużo stracił. Pierwsze kroki, pierwsze słowo. Przedszkole Szkolne przedstawienia. Obtarte kolana. Nastoletnie zauroczenia. 
Nie mógł stracić więcej. 
Powoli ruszył przed siebie. Przyglądał się mijanym dziewczynom. Każda wydawała się tak podobna, a zarazem tak różna od Penny, jego Penny. Penny, za którą tęsknił każdego dnia, której nie potrafił wyrzucić z pamięci. Nawet teraz, gdy już wiedział, źe go oszukała, nie potrafił czuć żalu. Musiała mieć ważny powód by zniknąć. Rozumiał. Chciał tylko odzyskać choć kawałek szczęśliwego życia. 
Ostatnie dwa dni spędził na szukanie. Skorzystał ze znajomości, pociągnął za sznurki. Pytał, drążył temat. Nikt jednak nie wiedział kim jest Stephanie Bernard. W bazach do których miał dostęp, w ogóle jej nie znalazł. Dokumenty opieki społecznej były tajne. Błądził po omacku. 
Dotarł do dworca. Zadarł głowę. Wiekowy zegar wskazywał za pięć trzecia. Srebrne wskazówki poruszały się ze chrzęstem. 
Przestąpił z nogi na nogę. Na tablicy odjazdów co rusz pojawiały się nowe pozycje. Skanery sczytywały bilety podróżnych, a hologramy kierowały na odpowiednie perony. 
Coś mignęło mu w tle. Ciemne, oklapła włosy. Butla z tlenem. Rozbiegany wzrok. 
Zamarł. Z tłumu wyłonił znajomą twarz. Twarz, o której śnił każdej nocy. Stephanie. Była w towarzystwie jakiegoś chłopaka. Mateusz miał wrażenie, że skądś go zna, ale nie był wstanie powiedzieć skąd. Obydwoje mieli plecaki zarzucone na plecy, rozglądali się nerwowo. 
Janikowski ruszył za nimi. Trzymał się na bezpieczną odległość. Nie chciał, by się przestraszyli. Chciał na spokojnie porozmawiać z córką. Wszystko wyjaśnić. 
Przeszli na peron piąty. Hologramy poinformował Mateusza, że za pięć minut odjeżdża z tamtąd pociąg do Genewy. W duchu podziękował za technologie. Dwa kliknięcia i miał bilet. 
Na moment dziewczyna zniknęła mu z oczu. Spanikował. Jego serce przyspieszyło. Oddech stał się urywany. Wbiegł na peron. Zobaczył ją. Wsiadała do pociągu. 
Wsiadł za nią. Wybrał dalsze drzwi. Usiadł przy oknie i wyjrzał na zewnątrz. Wolał zaczekać. Nie chciał, by Stephanie się wystraszyła i uciekła. 
Dopiero gdy pociąg ruszył i wyjechali z Paryża, wstał. Teraz już nie było odwrotu. 
Wziął głęboki oddech i ruszył na spotkanie z przeznaczenie. 



Hej, cześć i czołem! Jest tu ktoś jeszcze? Wiem, wiem, od dwóch miesięcy się nic nie pojawiło. Przepraszam za to, naprawdę, ale niestety przygotowania do matury robią swoje. Ostatnio nie zajmuje się niczym innym tylko obliczaniem pochodnych i oporu zastępczego :|
Ale w końcu udało mi się skończyć ten rozdział! I mam szczerą nadzieję, że ktoś go przeczyta xd. Oczywiście nie mogę obiecać, że od teraz będę wstawiać coś częściej. Ale nie chcę zupełnie rezygnować z pisania, bo po maturze na pewno dokończę i Touch the Sky i Ostatni tie–break, a w głowie już mam mnóstwo pomysłów na nowe historie. ( choćby obiecane od dawna crossover). 
Jeśli chodzi o zaległości u Was, to postaram się nadrobić je w ten weekend, bo akurat mam trochę luzu. Mam nadzieję, że mi wybaczycie tak długą nieobecność. 
W każdym razie z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję!
Pozdrawiam
Violin

5 komentarzy:

  1. Okazuje się, że ciocia Estera zna Michelle lepiej niż jej się samej wydaje. Od razu wyczuła, że za niespodziewaną wizytą dziewczyny kryje się coś więcej. Dlatego chciała jedynie wiedzieć czy Stephan orientuje się w aktualnym położeniu jego najmłodszej córki. W dodatku w towarzystwie nieznajomego i przystojnego młodego mężczyzny ^^ I tu zonk! Michelle nawet nie przyszło do głowy, aby powiadomić ojca. Zresztą, co się dziwić. Przecież sądziła, że została porwana, a porwane osoby raczej nie dzwonią sobie od tak, aby uspokoić swoich najbliższych. Chociaż w tej sytuacji skołatane nerwy pana Antiga zostały uspokojone. Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak ten człowiek znów miałby przejść przez kolejny horror związany ze strachem o swoje dziecko. Dzięki temu bliźniaki zyskały na czasie. Niech Stephan sobie myśli, że jego pamięć szwankuje. To zdecydowanie lepiej na niego wpłynie.
    Walter zaczyna mieć wyrzuty sumienia i dociera do niego iż źle zrobił. I bardzo dobrze! Powinien posłuchać siostry, a nie trząść gaciami przed odpowiedzialnością. Nie takie przeszkody pokonywał i nadal pokonuje. Ojcostwo to przy tym pikuś. Chyba ^^ Bliźniaki zabrały z tymczasowego lokum Ferasco sporo materiałów lecz niestety nie byli w stanie zrozumieć czego się to tyczy. Ciekawi mnie ogromnie ich rozmowa z kuzynem. Isaac jest jedyny w swoim rodzaju i dyskusja z nim może wcale nie być taka łatwa. Miejmy jednak nadzieję, że pomoże im w postawieniu kolejnego kroku. Okazuje się, że ktoś podąża ich krokiem! I to wcale nie są czarodzieje z Zakonu, a Mateusz we własnej osoby, mylnie sądzący iż Pretty (Stephanie) jest jego córką. I co teraz? Czy dziewczyna przytaknie dla dobra chwilowego ogółu czy wymyśli jakąś wymówkę? Janikowski na pewno tak łatwo nie odpuści, nie po tym jak "szczątki" jego ukochanej zniknęły? Za wszelką cenę będzie chciał poznać prawdę i tego się obawiam. A raczej jego reakcji iż stoi przed nim jego ukochana. Bo z czasem na pewno się o tym dowie. Pytanie tylko, jak na to zareaguje? ^^
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że jestem. Ciągle czekałam na kolejny rozdział;) I na następny też będę czekać.
    Oh, mnie to w ostatnich dniach przydałaby się tona ciasteczek ;) Może poprawiłyby mi nastrój.
    Dobrze, że ciocia Estera namówiła Michelle do kontaktu z ojcem. Stephan , zresztą jak i reszta rodziny strasznie się zamartwia. A ten telefon przynajmniej go uspokoił. Naprawdę kolejne stresy mu niepotrzebne.
    Do Waltera w końcu zaczyna dochodzić, że zrobił Julce wielkie świństwo. Chłopak powinien w końcu wziąć się w garść i przestać tchórzyć. Nie on pierwszy i nie ostatni będzie ojcem ;) Najwyższy czas żeby zadzwonił do Julki , wytłumaczył jej wszystko i błagał o wybaczenie.
    Mateusz naprawdę wziął sobie za cel odnalezienie swojej "córki". Był gotów wsiąść nawet za nią do pociągu. Jestem cholernie ciekawa tej rozmowy. I tego jak zachowa się Pretty. Czy odważy się w końcu powiedzieć mu prawdę? Czy nadal będzie brnąć w to kłamstwo.
    Naprawdę nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. I tego jak przebiegnie ich spotkanie :) Pozdrawiam cieplutko. Mam nadzieję , że przygotowania do matury idą dobrze ;) W wolnym czasie zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciasteczka rzeczywiście są najlepsze na wszystko. Potrafią poprawić najbardziej zepsuty humor, czy pomóc chwilowo zapomnieć o uciekaniu przed Czarodziejami, którzy próbują cię zabić. Taka chwila wychnienia na pewno była bardzo potrzebna zarówno Michelle jak i Ezekielowi.
    Ciocia Estera udowodniła, że zna Michelle dużo lepiej niż dziewczyna w ogóle przypuszczała. Kobieta nie dała się nabrać na mgliste tłumaczenia. Obawiając, że Michi narobiła sobie jakiś problemów. Dobrze, że udało się ją uspokoić. Przy okazji ciocia podsunęła pomysł, który pomoże uspokoić Stephana.
    Ezekiel ma rozmach. Bez mrugnięcia okiem wybrał najdroższy model telefonu Może nie znać się przesadnie na technologii, ale czego się nie robi, aby poprawić humor towarzyszącej mu dziewczynie, która coraz częściej poświęca mu większość swoich myśli i nie są one wcale negatywne. Porównanie Ezekiela do pandy jest strasznie urocze.
    Stephane na całe szczęście został przynajmniej na razie uspokojony, a przy okazji Michelle ma z głowy poszukiwania jej przez policję, bo jeszcze tylko tego by brakowało.
    Walter nie ma ostatnio łatwo. Nie dość, że nie radzi sobie z wyrzutami sumienia z powodu zostawienia Julci samej sobie, to teraz jeszcze spadła na jego barki śmierć Ferasco, który siłą rzeczy stał się dla niego kimś ważnym. Dobrze, że Walt ma przy sobie Pierette, która stara się go wspierać i przy okazji przemówić do rozsądku w sprawie Julci. Oby on w końcu zrozumiał, że zostanie ojcem to wcale nie jest taka przerażająca rzecz. Skoro radzi sobie z magią i innymi połączonymi sprawami, to wychowanie dziecka z ukochaną nie powinno w ogóle wywoływać w nim obaw.
    Mam nadzieję, że Issac pomoże bliźniakom rozszyfrować, co takiego zawierają w sobie księgi, które zabrali od Ferasco. A oni będą mogli potem pomóc dzięki temu Michelle.
    Mateusz nie odpuszcza w swoich poszukiwaniach prawdy i postanowił po raz kolejny pojawić się we Francji w poszukiwaniu swojej "córki". Traf chciał, że przypadkiem natknął się na Pierette i postanowił ją śledzić. Ogromnie mnie ciekawi, co dziweczyna zrobi, gdy dojdzie do ich kolejnego spotkania. Będzie udawała jego córkę, czy może zdecyduje się wyznać mu prawdę?
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rodział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem!
    O tak, słodycze są najlepszym rozwiązaniem na wszystko, zdecydowanie :D Także ani trochę nie dziwię dwójce naszych uciekinierów. Oboje potrzebowali takiej chwili wytchnienia, aby na spokojnie zastanowić się, co robić dalej. Michelle godzi się z towarzystwem Eziego, nawet się do niego przekonuje i zaczyna obdarzać go coraz większą sympatią, o czym świadczy chociażby porównanie go do pandy :D Nie każdego człowieka może spotkać taki zaszczyt ^^ Ciocia Estera ma głowę na karku i wyczuła pismo nosem :D Jej zamartwianie się było uzasadnione, dobrze że podsunęła Michelle pomysł, żeby zadzwonić do Stephana i powiedzieć mu, gdzie się w ogóle znajduje, bo znając go to pewnie odchodził od zmysłów. Dobrze, że Michelle go uspokoiła i wybiła z głowy pomysł, aby zgłaszał jej zaginięcie na policję. Jeszcze tylko tego by Stephanowi brakowało! On już swoje w życiu przeszedł, kolejne problemy nie są mu do niczego potrzebne. Bardzo mnie ciekawi, jak dalej potoczą się losy dziewczyny i jej pandy ^^
    Walter przechodzi przez trudny okres, ale niestety sam jest sobie winien. Mógł nie uciekać, jak tchórz, gdy dowiedział się o tym, że zostanie tatą, tylko zachować się znacznie bardziej dojrzale. Teraz zżerają go wyrzuty sumienia i są one uzasadnione. W końcu zostawił swoją ukochaną Julcię samą w tej sytuacji! W tej nowej sytuacji dla nich obojga. Ona pewnie też jest przerażona i nie wie, jak sobie poradzi... Znacznie łatwiej byłoby jej przez to przejść, gdyby miała u swojego boku Waltera. Mam nadzieję, że gdy cała misja ratowania Michelle się zakończy, Walt wróci z podkulonym ogonem i będzie błagał Julcię o przebaczenie! Dobrze, że chociaż w zaistniałej sytuacji ma wsparcie w Pierette, która jest głosem rozsądku. Nie mają w życiu łatwo, co to to nie. Czym jest perspektywa zostania tatą w zestawieniu z magią i czarodziejami? No właśnie ^^ Oby Isaacowi udało się pomóc w rozszyfrowaniu tajemniczej księgi! Może później pójdzie już z górki?
    Mateusz :( Serio za każdym razem, gdy o nim czytam moje serduszko pęka na pół. On sobie po prostu nie zasłużył na taki los. Jest zdeterminowany, by odnaleźć jak mu się wydaje swoją córkę i jest gotów zrobić wszystko. Udało mu się, cudem natrafił na Polly i postanowił nie spuszczać jej z oka... Tylko, jak to dalej się potoczy? :)
    Czekam na nowość z niecierpliwością ^^
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń