— O co do cholery chodzi?!
Miałam dość. Serdecznie dość. Ezékiél mógł być dzielnym, przystojnym generałem Shangiem, ale irytował mnie do granic możliwości. No bo do jasnej cholery, powierzam mu swoje życie, uciekam z nim na drugi koniec Europy, a tak naprawdę, co o nim wiem?! Gówno, za przeproszeniem.
Dobra, Michelle, wyrażaj się. Ponarzekałaś sobie, popsioczyłaś, a teraz weź się w garść i spróbuj ogarnąć sytuację.
— Przecież już wszystko tłumaczyłem. — Ezi zmarszczył brwi nad czytaną książką.
Od dobrych dwóch godzin siedzieliśmy w czymś na wzór biblioteki i szukaliśmy sposobu, jak naprawić czas. Aramea nam nie pomagała. Pozwoliła korzystać z ksiąg, a sama wróciła do naprawiania zegarów.
Wielkie dzięki za wsparcie. Chyba postawię jej pomnik.
— Wiesz, że nie o to mi chodzi — prychnęłam. — Tłumacz się. Kim jesteś? Dlaczego chcesz mi pomóc? Co to za miejsce i kim do cholery jest mistrz Youn?! — Wstałam gwałtownie. Krzesło, na którym siedziałam z hukiem wylądowało na ziemi.
Ezékiél tylko uniósł brew. Czy naprawdę musiał być tak strasznie spokojny?! Helo, może choć odrobinę emocji, jakieś złości czy coś. Pitolony kwiat lotosu na tafli jeziora.
— To teraz nie jest ważne.
Przewróciłam oczami. Oh, oczywiście. Bo ratowanie świata jest niby ważniejsze, niż tłumaczenie się ze swoich działań.
— Tak, jakby uciekam z tobą przed światem. Co jest odrobinę podejrzane, biorąc pod uwagę, że nic o tobie nie wiem. Bo wiesz, może tak naprawdę też pracujesz dla zakonu, to wszystko jest jedną wielką zmyłką i kiedy się odwrócę, wbijesz mi nóź plecy?
— Gdybym chciał, już dawno bym to zrobił.
Niechętnie przyznałam mu rację. Postawiłam krzesło, usiadłam z powrotem, założyłam nogę na nogę i wydęłam usta niczym mała dziewczynka.
— Więc mi nie opowiesz?
— Ale o czym?
— O twojej przeszłości. Kim jesteś? Skąd się wziąłeś? Skoro większość czarodziei należy do Zakonu Czerwonego Smoka, to dlaczego nie ty? Wiesz o mnie wszystko. Może czas bym poznała twoją historię?
Westchnął głęboko. Wstał i podszedł do okna. W bibliotece było jedno, na całą ścianę. Od podłogi do sufitu, niczym w starym zamczysku. Byliśmy na wzgórzu, w oddali migotały światła miasta. Możliwe, że Belgradu.
— Moja historia nie jest w tym wszystkim ważna — mruknął Ezékiél. — Jestem tylko częścią większej maszyny.
— Chyba ważną częścią, skoro kazali ci chronić mój seksowny tyłek. — Zatrzepotałam rzęsami.
Skonsternowany Ezi przestąpił z nogi na nogę.
— Co to znaczy?
Ha, i tu go mam!
— No właśnie. Nie wiesz. — Uśmiechnęłam się triumfalnie. — Masz dwadzieścia kilka lat, ale zachowujesz się, jakbyś całe życie spędził w jaskini. Ale tak nie było, prawda? Kim jesteś Ezékiélu? Co cię ukształtowało.
Ezékiél odwrócił wzrok. Oparł się o okno i skrzyżował ręce na piersi.
– A co chcesz usłyszeć?
— Wszystko.
— Więc może ci pokarzę.
Nagle świat zawirował. Straciłam grunt pod nogami, biblioteka rozmyła się. Przez ułamek sekundy myślałam, że znów się teleportujemy. Ale to było inne uczucie. Przyjemniejsze. Jakby ktoś otulał mnie ciepłym kocem.
Po chwili nie siedziałam już na krześle, a na bambusowej macie w małym, zakurzonym mieszkanku. Obok klęczała drobna, skośnooka kobieta. Mieszała drewnianą łyżką w misce z ryżem i warzywami.
— Gdzie jesteśmy?
— W mojej przeszłości.
Podniosłam wzrok. Teraz Ezékiél stał pod ścianą. Na oczy nasunął kapelusz, tak, że nie byłam wstanie odczytać jego uczuć.
— To twoje wspomnienie? — zmarszczyłam brwi.
— Owszem — kiwnęłam głową. — Ukrywam się pod stołem.
Dopiero teraz zauważyłam małego, może trzyletniego chłopca, który siedział na podłodze i próbował ułożyć puzzle. Gdy kobieta coś do niego powiedziała, zachichotał radośnie i przytulił się do niej.
— To twoja mama, prawda? — szepnęłam. — Twoje dzieciństwo.
— Urodziłem się w Tokio, w dwa tysiące szesnastym roku — zaczął tłumaczyć. — Ojca nigdy nie poznałem, nawet nie wiem kim był. Matka wychowała mnie sama. Nie miała rodziny. Pracowała ciężko, by zapewnić mi szczęśliwe dzieciństwo. A potem zmarła. Miałem cztery lata.
Zakryłam usta dłonią. Nie tego się spodziewałam. Jeszcze raz spojrzałam na małego Ezékiéla. Śmiał się radośnie, dokazywał, jedząc ryż palcami. Był uroczym, beztroskim dzieckiem. Po prostu szczęśliwym.
— Co się z tobą stało?
Świat znów zawirował. Wspomnienie zmieniło się. Teraz staliśmy na kamiennym placu. W okół kilkunastu nastoletnich chłopców synchronicznie ćwiczyło sekwencje walki. Ich głośne okrzyki niosły się w dolinę.
Ale jeden chłopiec się wyróżniał. Był młodszy, mógł mieć maksymalnie dziesięć lat. Nie ogolono mu głowy, tylko zostawiono proste, czarne włosy. Był dzieckiem, ale zaciętością dorównywał, a nawet przewyższał starszych kolegów.
— To ty?
Ezékiél przytaknął.
— Jesteśmy w świątyni Motyli. Ostatnim bastionie magii poza kontrolą Zakonu. Moja mama była czarodziejką. Nauczyła się kontrolować magię na własną rękę. Miała zamiar mnie uczyć, ale gdy zachorowała i zorientowała się, że umrze, musiała znaleźć alternatywę. Udało jej się skontaktować z mistrzem Youn. Zaopiekował się mną, gdy zostałem sam.
— Musiało być ci ciężko — szepnęłam.
Wzruszył ramionami. Spojrzał w niebo. Tak, jakby szukał tam odpowiedzi na wszystkie dręczące nas pytania.
— Spędziłem w tej świątyni całe życie — wyjaśnił. — Wbrew pozorom większość tych chłopców nie jest czarodziejami. Wiedzą o magii, dostrzegają ją i są szkoleni by z nią walczyć. Ale ja byłem inny. Ja byłem magią.
— Bali się ciebie?
— Trochę — jego beznamiętny ton był wręcz bolesny. — Nie wiem. Nie interesowałem się tym. Najważniejsze było szkolenie. Nauka.
— Wiedziałeś cokolwiek o świecie zewnętrznym?
— Tylko tyle, ile wyczytałem z książek.
Sceneria zmieniła się po raz trzeci. Znaleźliśmy się w ciemnej, zimnej sali. Na środku, po turecku siedział starszy mężczyzna. Pod ścianą dostrzegłam Ezékiéla. Był już dorosły. Miał na sobie lniane spodnie i tunikę związaną plecionym paskiem.
— Dlaczego ja, mistrzu? — zapytał cicho.
Stary mag nie odpowiedział. Nawet nie otworzył oczu, jedynie odetchnął głęboko.
— To mistrz Youn? Twój mentor? — zapytała mojego Ezékiéla.
Dobra, mój Ezékiél brzmi źle. Nawet bardzo źle. Zapomnijcie, że kiedykolwiek o czymś podobnym pomyślałam!
— Ocalił mi życie. Wyszkolił. A potem wybrał do tej misji.
— Dlaczego?
— Sam chciałbym to wiedzieć.
Ezékiél wyciągnął przed siebie dłoń. Między jego palcami zamigotały czerwone iskry. Uformował z nich coś na podobieństwo ludzkiej sylwetki. Obraz utrzymał się przez kilka sekund, a potem rozpadł się w proch.
— Masz lepszych. Silniejszych. Bardziej doświadczonych. A jednak wybierasz mnie. Tego, który nigdy nie walczył naprawdę. Tego, który nigdy nie był poza murami Świątyni. Tego, który nic nie wie o tamtym świecie. Chcesz żebym ją uratował, choć może mi się to nie udać. Czy na pewno wiesz, co robisz?
Mistrz Youn wstał. Patrzyłam jak podchodzi do swojego ucznia, kładzie mu rękę na ramieniu i mówi spokojny tonem:
— Takie jest przeznaczenie, chłopcze.
A potem wspomnienie skończyło się.
Znów siedzieliśmy w bibliotece po dwóch stronach stołu. Ezékiél zaciskał ręce na krawędzi stołu, z lekko przymkniętymi oczami.
Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Tak, chciałam, by opowiedział mi trochę o sobie, ale nie spodziewałam się aż takiej podróży do przeszłości. Aż takiego otwarcia się. Co teraz miałam zrobić? Jak się zachować? Historia Eziego przypominała historię filmu rodem z Hollywood.
W końcu się odważyła. Niepewnie chwyciłam jego dłoń i ścisnęłam delikatnie.
— Dziękuję, że mi to pokazałeś — szepnęłam.
Uśmiechnął się. Pierwszy raz w jego spojrzeniu dostrzegłam smutek.
— Chciałaś wiedzieć kim jestem — odpowiedział. — Więc ci pokazałem, czy o to chodziło?
Przytaknęłam. Niczego więcej nie potrzebowałam.
— Może wrócimy do przeglądania ksiąg? — zaproponowałam. — W końcu mamy misję do wykonanie.
***
Krótka retrospekcja. Gdy byłem mały, mama czasami zostawiała nas pod opieką Timotiego. Rzadko bo rzadko, ale jednak. Mój starszy brat przez całe życie miał obsesję na punkcie komiksów i superbohaterów. Dlatego też w wieku ośmiu lat byłem wstanie wymienić wszystkich Avengersów, podać wrogów Batmana i powiedzieć, dlaczego Marvel jest lepszy od DC.
Dlatego tak, gdy zobaczyłem Czarodzieja na dachu pociągu moim pierwszym, jakże idiotycznym pomysłem było wejście na ten dach. Co z tego, że pociąg jedzie z prędkością dwustu na godzinę. Hej, jestem Walterem Antigą i moim przeznaczeniem jest zostać superbohaterem.
Jak pewnie podejrzewacie, to był bardzo, ale to bardzo głupi pomysł.
Zacznijmy od tego, że w filmach kłamią. Okna w pociągach nie otwierają się na tyle szeroko, by napakowany facet był wstanie przez nie przejść. Wierzcie mi, sprawdziłem.
Tak więc zwykłe okno odpadało. W suficie zamontowano świetlik. Ku przerażeniu pewnej starszej pani, wspiąłem się po fotelach i pchnąłem szybę. Ustąpiła bez problemu. Podciągnąłem się na rękach.
I to był kolejny głupi pomysł. Wierzcie albo nie, ale bieganie po dachach pociągów jest zdecydowanie trudniejsze niż pokazują to w filmach. I zdecydowanie niedostępne dla zwykłego śmiertelnika.
Dlatego też, wystawiłem głowę i od razu ją schowałem. Głupi pomysł, bardzo głupi pomysł.
Ale czarodziej nadal tam był. Jeden, w charakterystycznej, czerwonej pelerynie. Nie miałem pojęcia, co planuje. Zapewne szukał mnie i Pierrette, ale po co? Przecież powiedzieliśmy im, że nic nie wiemy, że szukamy Michelle tak samo jak oni.
Wahałem się przez ułamek sekundy. Dobra, raz się żyje.
Podciągnąłem się ponownie. Lata treningów do czego się jednak przydały. Wygramoliłem się na dach. Pędzące powietrze świstało mi w uszach. Musiałem zmrużyć oczy. Kurczowo trzymałem się krawędzi okna. Pode mną już zbierali się zaciekawieni pasażerowie. Niektórzy krzyczeli, że mam natychmiast zejść, inni wyciągnęli telefony i wszystko filmowali.
Super, czyli teraz zostanę gwiazdą internetu.
Czarodziej był jakieś dziesięć metrów ode mnie. Nie widział mnie. Kucał, z dłonią przyłożoną do dachu. Spod jego palców unosiła się para.
Okej, czyli jakoś się wspiąłem i jeszcze nie zginąłem. Teraz wypadałoby wymyślić drugą część planu.
Ku mojemu zaskoczeniu, do dachu doczepiono specjalne uchwyty, które zapewne miały ułatwić pracę konserwatorskie. Trzymając się ich, bardzo, bardzo powoli zacząłem się przesuwać w stronę maga. Dosłownie czołgałem się, a on nadal nie zwracał na mnie uwagi. Im byłem bliżej, tym lepiej widziałem, co robi.
Cholernik, próbował prze przez dach.
Co było trochę pocieszające. Czyli nie tylko ja mam durne pomysły.
Byłem jakieś trzy metry od niego, gdy w końcu podniósł wzrok. Kaptur zsunął mu się z głowy, mogłem dostrzec jego twarz. Był młody, niewiele starszy ode mnie. Czarnoskóry, z krótko ściętymi włosami i dziwnymi wzorami wymalowanymi czerwoną henną wokół oczu.
Mój widok na moment go zdekoncentrował. Tak, jakby nie spodziewał się oporu.
Zaraz jednak odzyskał skupienie. Uniósł rękę i wystrzelił we mnie czerwonym promieniem. Uchyliłem się w ostatnim momencie. Oddychałem ciężko, kurczowo trzymając się uchwytów. Nie miałem pojęcia, gdzie jest Pierrette i to martwiło mnie najbardziej. Nie miałem pojęcia, co planuje mag. Musiałem odciągnąć go jak najdalej od Pretty.
Wściekł się. Wyszczerzył zęby i ruszył na mnie. Jakoś utrzymywał się na dachu, gdy ja mogłem się tylko pospiesznie odczołgiwać.
— Czego chcesz?! — wrzasnąłem.
Nie odpowiedział. Zamiast tego wystrzelił kolejny promień. Przeturlałem się i gdyby nie niska barierka, już byłoby po mnie.
— Nie mamy pojęcia, gdzie jest Michelle! Serio! Więc może zamiast próbować się pozabijać, usiądziemy i pogadamy? W restauracyjnym podają dobrą kawę.
Czarodziej przekrzywił z zaciekawieniem głowę. Czyżby wahał się, czy przyjąć moją ofertę?
Uśmiechnąłem się krzywo, próbując wyglądać na niegroźnego. Chłopak naprawdę wydawał się być niedoświadczony w swoim fachu. Może uda mi się ujść z życiem?
Dokładnie w momnencie, w którym w moim sercu pojawił się cień optymizmu, mag rozwalił wszystko. Prawie dosłownie. Uformował kulę mocy i uderzył nią w wagon za nami. A ten po prostu wybuchnął!
Z przerażeniem patrzyłem na wylatujące w powietrze odłamki. Słyszałem krzyki ludzi, wystraszony płacz. Pociąg zaczął gwałtownie hamować. Chwyciłem się poręczy, czując, jak wiatr prawie zdziera mi skórę z karku.
— Oszalałeś?! — krzyknąłem. — Chcesz nas wszystkich zabić?!
— Może.
Tylko tyle powiedział. Potem jeszcze raz podniósł rękę. Tym razem udało mu się trafi. Oberwałem tak silnym promieniem, że przekoziołkowałem na drugą stronę poręczy. Chwyciłem się w ostatniej chwili.
Ale barierka był śliska. Pociąg nadal pędził.
Nie wytrzymałem. Puściłem.
Całe życie przeleciało mi przed oczami. Dosłownie. Od pierwszych dni w przedszkolu, przez wspinanie się na drzewa z Pierrette, po bal absolwentów. Widziałem pierwsze wygrane mecze i dzień, w którym poznałem Julcię. Ponownie przechodziłem przez chorobę mamy. Przez jej śmierć. Przez moją ucieczkę do Bostonu. Gdyby nie Julcia, nigdy bym się nie pozbierał.
Ale widziałem też przyszłość. Tą, którą mogłem mieć. Wystarczyło, że wróciłbym do Julci. Że postarałbym się wszystko naprawić. Mogę mieć rodzine. Dziecko. Widziałem je. Małego chłopca, z burzą złotych loków, który biegał kaczkami w parku.
Byłby idealny. Moje życie byłoby idealne.
Ale właśnie je traciłem.
I nagle wróciłem do rzeczywistości. Zwisałem z dachu pociągu, który pędził kilkaset kilometrów na godzinę. I jakimś cudem nie spadłem.
— Oszalałeś!
To był Mateusz. Leżał na dachu i kurczowo trzymał moją rękę.
— Można tak powiedzieć! — odkrzyknąłem.
Podał mi drugą dłoń. Wspólnymi siłami, jakoś udało się mnie ponownie wciągnąć na dach. Rozglądnąłem się. Czarodzieja nigdzie nie było. Tak, jakby rozpłynął się w powietrzy.
Pociąg jechał coraz wolniej. Ostrożnie doszliśmy do świetlika i wsunęliśmy się do wagonu. Ośrodku pełno było przerażonych ludzi. Niektórzy byli ranni, mieli zakrwawione twarze i kończyny powyginane pod dziwnym kątem.
Na samym środku stała Pierrette. Blada ze strachu, z drżącymi rękami i świszczącym oddechem. Spoglądała to na mnie, to na Mateusza, tak, jakbyśmy obaj zaraz mieli zniknąć.
Pociąg prawie całkowicie wyhamował. Leniwie wtoczył się na malutką stację. Gdy tylko stanął, ludzie zaczęli w panice przepychać się do drzwi.
Jakimś cudem udało nam się wydostać na peron. Zerknąłem przez ramię na pociąg. Brakowało ostatniego wagonu, ale większość pasażerów nie miała poważniejszych obrażeń.
Ludzie stłoczyli się na peronie. Przepchaliśmy się przez tłum i opuściliśmy stację. Weszliśmy do miasteczka. Było małe, stare i ciche. Szliśmy bez słowa. Dopiero gdy usiedliśmy w kawiarni na rynku, Mateusz spojrzał na nas i zarządał tego, czego baliśmy się najbardziej.
— A teraz mi wszystko wyjaśnicie. Wszystko.
***
Jeśli kiedykolwiek wydawało wam się, że wasze życie jest dziwne, to polecam przeżyć jeden dzień w moim ciele. Od mniej więcej roku padałam ofiarą dziwnych, nadnaturalnych zjawisk, magii i historii, o których słyszałam tylko w filmach. Cofnęłam się w czasie, miałam naprawić przeszłość. A potem cudem uniknęłam śmierci z rąk bandy porąbanych czarodziejów. Dla których jeszcze rok wcześniej byłam cennym narzędziem. Po drodze dorobiłam się młodszej siostry i trwałego problemu z układem oddechowym. Fajnie, co nie?
Więc widzicie, miałam porąbane życie. Tak więc, gdy łączenie między wagonami wybuchło, a ja zostałam rzucona na ścianę, pomyślałam tylko jedno:
Serio?! Znowu?!
Bolała mnie każda część ciała. Dosłownie. Wybuch brutalnie wyrwał mi z nosa rurkę z tlenem. Z trudem łapałam powietrze, czułam w ustach metaliczny smak krwi. Przed oczami miałam tylko ciemność. Dziwny ciężar ciążył mi na klatce piersiowej.
— Stephanie, wszystko w porządku?
Powoli zaczynałam odzyskiwać kontakt z rzeczywistością. Pył po wybuchu opadł. Dotarło do mnie, że nie leżę w przejściu, a już w wagonie. Drzwi nie było, w okół zaczęli zbierać się przerażeni ludzie.
Za to dziwny ciężar na klatce piersiowej był ciałem Mateusza.
O cholera.
— Ja… — atak kaszlu, wstrząsnął moim ciałem. Próbowałam odetchnąć, ale bez dodatkowego tlenu, było to bardzo, bardzo trudne.
Przerażony Mateusz pospiesznie zszedł ze mnie ( dżisas, jak to beznadziejnie brzmi!). Pomógł mi usiąść i oprzeć się o fotele. Zaczął nerwowo rozglądać się w okół, pewnie w poszukiwaniu butli. Leżała przy wejściu, zablokowana przez czyjąś walizkę.
Niestety, choć butla była cała, to rurki już do niczego się nie nadawały.
— Plecak… — wycharczałam.
Zamrugał zdezorientowany. Kiwnęłam głową w stronę półek nad fotelami. Mój dżinsowy plecak jakimś cudem nadal trzymał się na miejscu. Mateusz podał mi go. W środku na szczęście trzymałam zapasową rurkę. Tata nie pozwalał mi wyjść bez niej z domu.
Sprawnie podpięłam nowy zestaw. Wzięłam głęboki oddech. Tlen dopłynął do mózgu. Mogłam zacząć trzeźwo myśleć.
Poszukałam wzrokiem Waltera. Jego miejsce było puste, a świetlik nad naszymi głowami otwarty. Zbyt dobrze znałam swojego brata, by nie połączyć faktów.
— Idiota wyszedł na dach!
— Kto? — Mateusz zmarszczył brwi.
— Walter, mój…
— Kolega?
— Dokładnie — przytaknęłam, odwracając wzrok. Prawie się wygadałam.
Mateusz wąchał się przez ułamek sekundy. Za nim zdążyłam zaprotestować, już podciągał się na rękach i wspinał przez świetlik. Może i miał czterdzieści lat na karku, ale sprawność fizyczną zachował.
Pociąg cały czas zwalniał. Widziałam w oknie uciekające niebo. Moje serce biło jak oszalałe. W napięciu czekałam na powrót Mateusza i Waltera. Wyobraźnia podpowiadała miliony scenariuszy, jeden gorszy od drugiego.
Co się właściwie działo?
Czas wlókł się niemiłosiernie. Sekundy wydawały się godzinami. W końcu jednak zobaczyłam znajome twarze. Walter był mocno poobijany, miał spuchnięte wargi, podbite oko i krwawą szramę na policzku, ale poza tym wydawał się być cały. Mateusz zeskoczył i momentalnie zgiął się w pół. Dyszał ciężko, jakby przed chwilą przebiegł maraton.
Nie spojrzał mi w oczy. Tak, jakby próbował ukryć swoje emocje.
Przełknęłam głośno ślinę. Atmosfera nagle stała się gęsta niczym zupa.
A czy wcześniej nie była?
Dopiero, gdy już byliśmy w mieście, gdy usiedliśmy na spokojnie, w końcu odważyłam się odezwać.
— Nie wiem, czy uwierzysz, w to co powiemy — szepnęłam.
— Spróbuję. — Skrzyżował ręce na piersi i odchylił się na krześle. — Po tym, jak dowiedziałem się, że mam córkę, już raczej niewiele mnie zdziwi.
Wymieniliśmy z Walterem znaczące spojrzenia. Oj, Mati, jak ty niewiele wiesz o życiu.
— Córkę? Naprawdę?
— Musiałam coś wymyślić. — Uśmiechnęłam się przepraszająco.
Terry westchnął. Przeczesał palcami włosy i przygryzł wargę.
– Nie powinniśmy cię opatrzyć? — przesunęłam palcem po czerwonej prędze na policzku.
Machnął lekceważąco ręką. Wypuścił ze świstem powietrze, a potem spojrzał na Mateusza. Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem.
— Czy rozumiesz, co się stało? — zapytał Walter.
— Wspiąłeś się na dach pędzącego pociągu. Nie wiem, czy było to odważne, ale na pewno cholernie głupie.
— A wiesz kim jestem?
Mateusz zmarszczył brwi. Przez chwilę przyglądał się uważnie Walterowi.
— Znam cię! Jesteś młodym Antigą! Synem Stephana! Tym, co gra w koszykówkę! Jak cię ostatnio widziałem byłeś niemowlęciem. — Na jego twarzy pojawiło się rozrzewnienie pomieszane z smutkiem.
Zaraz jednak spoważniał. Skrzyżował ręce na piersi i przybrał srogą minę niczym matka karcące niegrzeczne dziecko.
— Twój ojciec na pewno wolałby żebyś teraz trenował, a nie bawił się w kaskadera.
Westchnęłam. Gdyby tata wiedział, co tak naprawdę się dzieje…
— Powiedzmy, że jak poznasz prawdę zrozumiesz, że chciałem ratować nam tyłki – prychnął Walt.
— W takim razie czekam na tą prawdę. — Mateusz zwrócił się do mnie. – Co się dzieje Stephanie?
Przełknęłam głośno ślinę. Nagle zrobiło mi się dziwnie gorąco. Miałam wrażenie, że wzrok mężczyzny dosłownie przewierca mnie na wylot.
— Może zacznijmy od tego, że nie mam na imię Stephanie — szepnęłam. — Nazywam się Pierrette Antiga, ale ty znasz mnie jako Pénélopa Bernard.
Opowiedziałam mu wszystko. Zaczynając od śmierci mamy, przez związek z Theodorem (bardzo stare dzieje. Nie wracajmy do tego), przez podróż w czasie i konieczność ratowania małżeństwa rodziców. Opowiedziałam o czarodziejach, Zakonie. Przytoczyłam szczegóły wydarzeń sprzed dwudziestu lat. Przynajmniej dla Mateusza było to dwadzieścia. Jaką miałam sukienkę na naszej pierwszej randce i że pierwszy raz spotkaliśmy się w szatni Warszawskiego zespołu. Nie patrzyłam mu w oczy. Nie potrafiłam. Bałam się, że mi nie uwierzy, że zobacz w nich dezaprobatę.
Może i był starszy o dwadzieścia lat. Ale oczy miał takie same. W nich właśnie się zakochałam.
Gdy skończyłam, Mateusz długo patrzył to na mnie to na Waltera. Wyraz jego twarzy nie zdradzał żadnych emocji. W napięciu czekaliśmy na jakąkolwiek reakcję. Najgorsza była właśnie niepewność.
A potem Mateusz zrobił coś, czego żadne z nas się nie spodziewało.
Wstał, odwrócił się na pięcie i po prostu odszedł.
Walter chciał za nim pobiec, ale powstrzymałam go ruchem ręki. Odprowadziłam Mateusza wzrokiem. Patrzyłam, jak dochodzi do końca ulicy i skręca w kierunku stacji. Nie zamierzałam go gonić. Nie zamierzałam z nim walczyć. Dotarło do mnie, że to byłoby bez sensu.
Mateusz odszedł.
Znów byłam sama.
Cześć, hej i czołem! Przybywam z rozdziałem dziesiątym. Trochę się w nim wyjaśnia. Poznajemy przeszłość Ezékiéla, Mateusz poznaje prawdę, a Walter bawi się w kaskadera.
Ja Wam się podobał rozdział? Jak zwykle z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję.
Pozdrawiam
Violin
Mój Ezi ❤ kocham to określenie 😊 ciężko mi stwierdzić czy wcześniej darzyłam go sympatią, ale z każdym kolejnym rozdziałem lubię go coraz bardziej 🙆♀️
OdpowiedzUsuńWalter superbohater 🙈 fajna opcjia, ogólnie to jego bieg po dachu pociągu przeżywałam z nim! Co za emocje 😁 najgorzej było, jak zaczał spadać...myślę sobie, zginie!!! Na chwilę nawet miałam w głowie żałobę po nim XD ale wpadł Mateusz, uffff
A co do Mateusza to...serio!? Serio chlopie!? Przecież sam chciał prawdy. To ją dostał lol spodziewałam się innej reakcji, troszke mnie zawiódł 😏 z drugiej strony to go rozumiem, tyle lat w kłamstwie i żałobie, potem kłamstwo ukochanej, która wkręca mu, że jest jego córka 😅 ma przewalone XDDD w zasadzie to bardzo...liczę na to, że się jakoś pozbiera i sobie wszystko poukłada 👌
Życzę weny w tym ciężkim czasie
N
Odkryliśmy dzisiaj trochę szczegółów z przeszłości Ezékiéla, która i tak nadal owiana jest aurą tajemniczości. Nadal nie wiemy dlaczego to jemu mistrz powierzył ową misję, choć z drugiej strony powód może okazać się banalny i po prostu Ezi jest bardzo dobry w swojej "robocie" ^^ najważniejsze jednak, iż te "wspomnienia", którymi się podzielił, trochę uspokoiły Michelle. Dziewczyna i tak znosi całą sytuacją nad wyraz spokojnie. W końcu tajemniczy Azjata nadal jest dla niej obcą, aczkolwiek przystojną, osobą :)
OdpowiedzUsuńWalter pokazał nam dzisiaj swoje kaskaderskie umiejętności. No ... prawie przy tym ginąc, ale to inna sprawa ^^ ważne, że się starał! Są i pozytywne strony tego szaleństwa bo zaczyna co raz bardziej zauważać błędy, które popełnił i mam nadzieję, że zmotywuje się, aby je naprawić. Nie bez powodu zobaczył uroczego chłopca w swojej wizji przyszłości :) Swoją drogą ten Zakon zaczyna mnie co raz bardziej przerażać. Jego członkowie posuną się do wszystkiego, aby znaleźć to, czego szukają. Niewinni ludzie nie stanowią dla nich problemu i bez mrugnięcia okiem są w stanie ich nie tyle skrzywdzić, co i pozabijać. Dobrze, że Mateusz wyszedł na dach za Walterem bo blondas mógłby pożegnać się z tym światem. Jestem jednak zaskoczona, ale i zadowolona z tego iż rodzeństwo Antiga wyznało mu całą prawdę. Dla Pretty musiało być to niezwykle trudne, w końcu przyznała się mu, kim tak na prawdę jest. Niekoniecznie dziwi mnie jednak jego reakcja. Przyjął te wszystkie rewelacje zwykłym szokiem. Ciekawi mnie teraz jego "relacja" z Pretty bo nie wierzę, że zniknął z jej życia raz na zawsze. To wprost niemożliwe.
Pozdrawiam :)
Michelle miała dość tajemniczości Ezekiela i tym razem nie dała się zbyć, chcąc lepiej poznać przeszłość swojego kompana w ucieczce. Chłopak dzięki tym namowom postanowił się otworzyć i opowiedział, a właściwie pokazał jej swoje wcale nie łatwe dzieciństwo. Śmierć mamy na pewno ogromnie na niego wpłynęła. Nagle został praktycznie sam na tym świecie. Gdyby nie Mistrz Youn na pewno byłoby mu jeszcze ciężej, choć pobyt w szkole i wszystkie nauki, jakie Ezekiel musiał odbyć sprawiły, że bardzo szybko musiał dorosnąć. W dodatku przebywanie w odosobnieniu sprawiły, że często nie orientuje się w sprawach życia codziennego. Michelle, gdy uporają się już z Zakonem powinna go w tej kwestii podszkolić. Jestem też pewna, że Mistrz Youn wybrał Ezekiela do tej misji, bo doskonałe wiedział, że świetnie sobie poradzi i tylko on jest w stanie ochronić Michelle.
OdpowiedzUsuńWalter próbuję bawić się w superbohatera...chyba naprawdę w dzieciństwie za bardzo słuchał opowieści swojego brata. Wyjście na dach pociągu było ogromnie nieodpowiedzialne i mogło się skończyć dla Waltera tragicznie. Na całe szczęście w pore pojawił się Mateusz, który wyratował go z opresji. Zastanawiające jest to nagłe pojawienie się czarodzieja. Czego mógł chcieć i co jeszcze planują w tym Zakonie? Robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Dobrze, że tym razem nie ucierpiało zbyt wiele osób.
Mateusz poznał w końcu całą prawdę odnośnie Pierette i jej prawdziwej tożsamości. To na pewno ogromnie nim wstrząsnąło. Dlatego wcale nie dziwi mnie jego reakcja i opuszczanie kawiarni. Może jednak, gdy trochę ochłonie postanowi wrócić? A może to dla niego za wiele?
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. 😊
No dobra, nie dziwię się Michelle, że w końcu się sprzeciwiła Eziemu :D W końcu, jakby nie patrzeć spędzają ze sobą dużo czasu, a ona wciąż niewiele wiedziała o nim i o jego przeszłości. Ezi oczywiście nie widział w tym nic złego, jak to chłop, ale koniec końców ugiął się pod naporem dziewczyny i zabrał ją w podróż do swojej przeszłości (prawie jak w myślodsiewni ^^). Cóż, Ezi nie miał łatwego życia, a strata mamy w tak młodym wieku z pewnością była dla niego ogromną stratą. Musiał po tym wszystkim się podnieść i dalej jakoś funkcjonować. Gdyby nie pojawienie się Mistrza Youna na jego drodze to trudno powiedzieć, co dalej by się z nim działo. Mistrz jednak dostrzegł potencjał w młodym Ezim i szkolił go najlepiej jak potrafił. Gdyby Ezi nie był wystarczająco dobry, to pewnie komu innemu przypadłoby zadanie chronienia Michelle, a tak to Ezi wziął ją pod swoje skrzydła :) I na pewno da z siebie wszystko, aby włos jej z głowy nie spadł ^^
OdpowiedzUsuńWalter chyba aż za bardzo wziął sobie do serca opowieści starszego brata i postanowił wcielić się w kaskadera, o mało co nie przepłacając tego wyczynu swoim życiem. Za punkt honoru obrał sobie jednak to, że pokona czarodzieja, jednak nie było to takie proste... Oni nie cofną się przed niczym, dopóki nie osiągną swojego celu Nie liczy się dla nich ludzie życie, co ten czarodziej w pełni udowodnił. Całe szczęście, że w samą porę pojawił się Mateusz i pomógł Walterowi wyjść z tej opresji! Jednak... Może był mu potrzebny taki wstrząs? W końcu chyba nieprzypadkowo ujrzał w swojej przyszłości małego chłopca :)
Nie spodziewałam się, że Pretty i Walter tak szybko wyłożą karty na stół i otworzą się przed Mateuszem! A zwłaszcza Pierette, która dopiero co udawała, że jest jego córką. Postanowiła jednak wyznać Mateuszowi całą, calutką prawdę, co z pewnością wiele ją kosztowało. Mateuszem te rewelacje wstrząsnęły i absolutnie się temu nie dziwię! Myślę też, że jego reakcja jest w pełni uzasadniona, w końcu musi to wszystko przetrawić i przyjąć do wiadomości. A to wcale takie łatwe nie będzie! Jednak... To na pewno nie jest jego koniec w życiu Pretty :)
Czekam na nowość z niecierpliwością :)
Pozdrawiam :)
Michelle w końcu się postawiła i zapragnęła poznać prawdę o Ezekielu. Takiej podróży w czasie do jego wspomnień chyba się nie spodziewała.
OdpowiedzUsuńEzi łatwego życia nie miał. Musiało mu być bardzo ciężko po stracie mamy. Dobrze , że spotkał na swojej drodze kogoś takiego jak Mistrz Youn.Który wyszkolił go najlepiej jak potrafił. I chyba właśnie dlatego przypadło mu zrobienie Michelle.
Walter ma cholerne szczęście, że jego zabawa w suoerbohatera nie skończyła się tragicznie.
Kolejne pojawienie się czarodzieja sprawia , że robi się tutaj coraz bardziej niebezpiecznie. I co najgorsze zaczynają cierpieć postronne osoby. Zakon za wszelką cenę, nie patrząc na innych chce zdobyć informacje o Michelle.
Dobrze , że w porę znalazł się Mateusz. Bo już widziałam zwłoki Waltera gdzie pod pociągiem.
No właśnie Mateusz. W końcu poznał prawdę. Tak bardzo na to czekałam, że w końcu się doczekałam.
Nie dziwię się, że tak nim to wstrząsnęło. I wyszedł bez słowa. Mam jednak nadzieję, że jak wszystko przetrawi(oby jak najszybciej) wróci. Bo jakoś sobie nie mogę wyobrazić, że to koniec jego relacji z Pretty.
Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejny rozdział.