Moje szczęście trwało trzysta metrów. Dokładnie tyle zdążyłam przebiec, za nim zostałam zaatakowana przez klan psychopatycznych peleryn. Pewnie powiecie teraz, że trzeba było być dobrym więźniem i słuchać Ezékiéla. Ale hej, facet mnie porwał! Miałam pełne prawo uciec! Zresztą, nie oddaliłam się za bardzo. Tylko do pobliskiej galerii. Liczyłam, że znajdę tam ogólnodostępny punkt Internetowy i skontaktuję się z rodziną. I policją. Wojskiem. Kimkolwiek, do cholery!
Prawie mi się udało. Już stałam w drzwiach, już przekraczałam próg, gdy oberwałam fioletowym promieniem. W plecy. Odleciałam trzy metry dalej. Z hukiem uderzyłam o ziemię. Jęknęłam, gdy moje kości przeszył palący ból. Jakby zostały zgruchotane w pył.
Próbowałam dźwignąć się na łokciach. Świat zawirował mi przed oczami. Opadłam na chodnik, oddychając ciężko. Ból w klatce piersiowej był niczym ogień. Ni czułam nóg. Włosy kleiły się od krwi.
Z trudem przewróciłam się na plecy. Jak przez mgłe słyszałam pokrzykiwania innych ludzi. Co się właściwie stało…?
Wtedy ich dostrzegłam. Cztery postacie, unoszące się kilka metrów nad ziemią. W długich, czerwonych pelerynach. Nie widziałam ich twarzy. Jeden machnął ręką, a nade mną pojawiło się coś w rodzaju klatki. Fioletowe promienie pobłyskiwały i iskrzyły. Czułam, że ich dotnknięcie równałoby się spaleniem żywcem.
— W końcu cię znaleźliśmy błędzie — wycharczała pierwsza postać. — Teraz znikniesz, tak jak powinno być od początku.
Co…? Błąd, jaki znowu błąd? Na zielonej łące, raz, dwa.. Skup się, Michelle, skup, nie odpływaj… pasą się zające, raz…Boli, dlaczego, tak boli… cztery słonie, zielone słonie… Słuchaj przystojnych Azjatów…. Każdy kokardkę ma… Czy świat, zawsze się tak kręcił?
— Michelle!
Gwałtownie wróciłam do żywych. Znałam ten głos! Znałam, ale nigdy nie przypuszczałam, że sprawi mi tyle radości. D
— Ezi, jak miło cię widzieć… — wychrypiałam.
Stał kilka metrów. Z zaciętym wyrazem twarzy, mierzył spojrzeniem pelerynowców Miałam wrażenie, że otacza go dziwna, czerwona aura. A może tylko mi się wydawało? Może z bólu miałam halucynacje.
— Odsuń się. chłopcze! — warknęła ta sama postać, która wcześniej nazwała mnie błędem. — Musimy naprawić czas.
— Po moim trupie. — Ezékiél tylko zacisnął pięści.
— Jak sobie życzysz.
Mag ( bo to musiał być mag, co nie?) machnął ręką. Wystrzelił energię w Eziego, ale ten był szybszy. Przeturlał się i schował zza koszem na śmieci. Odwróciłam głowę. Widziałam, jak zaciska ręce i szepce coś pod nosem. Wszystkie ławki w promieniu kilku metrów uniosły się w powietrze i pognały w stronę czarodziei. Ci rozpierzchli się na cztery strony, ale nie uciekli.
To była prawdziwa walka. Magia śmigałą w tę i z powrotem, latały przedmioty. Czterech magów atakowała Ezékiéla. Kolorowe promienie śmigały w powietrzu. Ludzie uciekali z krzykiem. Cały czas kręciło mi się w głowie. Śniadanie buntowało się w żołądku, ale nie byłam wstanie się ruszyć. Mogłam tylko patrzeć, jak Ezi walczy. Głównie rzucał w przeciwników znalezionymi rzeczami. Jednego maga strącił ceramiczną donicą. Drugiego trafił starym, miejskim rowerem. Sprawnie unikał ostrzału. Tylko raz wiązka energii przysmażyła mu kapelusz. Ryknął wtedy wściekle. Chodnik wokół wybuchnął.
Cały czas zbliżał się do klatki. Jego aura buzowała. Przyłożył rękę do błyszczących prętów. Na moment zamknął oczy, szepnął coś, a klatka po prostu eksplodowała.
Wybuch energii odrzucił czarodziejów do tyłu. To dało Ezèkielowi czas. Podbiegł do, mocno chwycił za ramiona i zmusił bym usiadła.
— Au!
Kręgosłup przeszył przerażający ból.
— Później to naprawię. Na razie musimy uciekać! — Ezi rozglądnął się nerwowo. Magowie już się podnosili. Zbliżali się szybko, a ich czerwone peleryny powiewały złowieszczo.
Miałam ochotę się rozpłakać. Ból jednak paraliżował wszystkie moje mięśnie. Byłam głupia, tak strasznie głupia. Trzeba było siedzieć w hotelu. Ezékiél obiecał, że będzie mnie chronił. Nie uwierzyłam mu. Porwał mnie, ale w ten sposób ocalił przed czymś znacznie straszniejszym.
— Przepraszam, przepraszam… — szeptałam.
Ezékiél nie zwracał na to uwagi. Jedną ręką podtrzymywał moje plecy, a drugą utrzymywał pole ochronne. Jego aura obejmowała teraz nas oboje. Każdą komórką ciała czułam jego potężną moc.
— Jeszcze tylko sekunda — mruknął. — Wytrzymaj jeszcze sekundę.
Dokładnie sekundę później, pole zniknęło. Czarodzieje rzucili się na nas, ale my już zniknęliśmy.
Tym razem nie straciłam przytomności. Nie mam pojęcia, ile to trwało. Czułam się, jak na kolejce górskiej. Otaczała mnie ciemność. Wirowałam we wszystkie strony. Huczało mi w uszach. Żołądek wywijał koziołki. Gdyby nie poczucie całkowitego ściśnięcia, na pewno zwróciłabym śniadanie.
I nagle ciemność zniknęła. Spodziewałam się, że spadnę z znacznej wysokości. Zamiast tego okazało się, że już leżę na trawie. Miękkiej, zielonej trawie. Nade mną wisiało słońce. Po błękitnym niebie powoli sunęły chmury.
Spróbowałam wstać, ale ból przypomniał o połamanych kościach.
— Nie ruszaj się.
Obok pojawił się Ezékiél. Był przeraźliwie blady, a włosy miał skołtunione, ale po za tym wyglądał na zdrowego.
— Co…co się stało? — wychrypiałam.
Skrzywił się gniewnie.
— Zaczekaj.
Położył dłoń do mojego czoła. Wyszeptał kolejne zaklęcie. To nie był francuski. Może chiński albo koreański? Ciężko stwierdzić. Najważniejsze było to, że momentalnie poczułam ciepło, rozchodzące się po całym ciele. Ból zniknął. Gdy skończył, mogłam znów ruszać nogami i spokojnie oddychać. Nawet rana na głowie zasklepiła się zupełnie.
— Dziękuję. Chyba… chyba uratowałeś mi życie. — Uśmiechnęłam się nieznacznie i usiadłam.
Ezékiél tylko wzruszył ramionami.
— Przecież mówiłem, że muszę cię chronić. Dlaczego wyszłaś z hotelu? Przecież prosiłem, żebyś została.
Byłam przekonana, że jego ton będzie pełen wyrzutów. Jednak zamiast tego usłyszałam tylko troskę. Ezékiél patrzył takim wzrokiem, jakby to siebie obwiniał za moją ucieczkę. Jakby popełnił jakiś błąd.
Widzisz Michelle?! Jesteś jednak skończoną idiotką.
— Ja… myślałam… chciałam uciec — słowa z trudem przechodziły mi przez gardło. — Myślałam… porwałeś mnie… to raczej normalna reakcja…
Westchnął głęboko. Przeczesał palcami włosy. Przez moment wyglądał tak, jakby bardzo chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Zamiast tego tylko pomógł mi wstać. Razem rozglądnęliśmy się wokół.
Staliśmy na szczycie wzgórza. Było ciepło. Trochę dalej rosły niskie, pokrzywione drzewa. Niżej lśniły dachy miasta, które wiło się przez całą dolinę i znikało na horyzoncie.
— Gdzie jesteśmy? — zapytałam.
— Ty mi powiedz. — Kąciki ust Ezékiéla uniosły się nieznacznie. — Żeby nas przenieść musiałem skorzystać z twojej energii. Pozytywnych wspomnieć. Z jakiegoś powodu to miejsce jest dla ciebie ważne.
Przez moment nie miałam pojęcia o czym mówi. Ale wystarczył rzut oka na dolinę, bym wszystko sobie przypomniała. Pikniki wśród drzew. Puszczanie latawców z bliźniakami. Słuchanie długich opowieści taty. Kawały Daniela i zapach ciasteczek cioci Estery.
— Jesteśmy w Maladze — wyszeptałam z niedowierzeniem.
— Hiszpania?
Kiwnęłam głową. Ezékiél zacisnął zęby. Wyciągnął rękę i spróbował coś przywołać, ale zamiast tego tylko się zachwiał.
— Też powinieneś odpocząć. — Chwyciłam go za ramię. — No i chyba musimy porozmawiać.
— Masz racje. Znasz w pobliżu jakieś bezpieczne miejsce?
Uśmiechnęłam się nieznacznie.
— Chodźmy. Przedstawię ci ciocię Esterę.
Dom, którego szukałam, nie zmienił ani trochę. Stał na samym krańcu miasta. Niski, kamienny, z czerwoną dachówką i otoczony wysokim murem Po kamieniach wiły się winorośla, jeszcze nie obrośnięte. Do ogródka prowadziła żelazna, trochę pordzewiała brama. Na furtce wisiał wyblakły lew z numerem. Powinno się go już dawno wymienić, ale nikt nie chciał na to pozwolić.
Oczywiście nie miałam pojęcia, czy kogokolwiek zastaniemy. Ale liczyłam, że życiowe szczęście tym razem się do nas uśmiechnie.
— Jesteś pewna, że będziemy bezpieczni?
Ezékiél przez całą drogę nerwowo oglądał się za siebie. Sprawdzał chyba, czy na ogonie nie siedzi nam żaden morderczy mag w pelerynie. Ciekawe, czy naprawdę byli wstanie znaleźć nas tak szybko? Może wszczepili mi pod skórę jakiś nadajnik.
— Spoko, ze strony normalnych ludzi nic nam nie grozi. — Machnęłam lekceważąco ręką. — Ale jeśli chodzi o magię, to chyba twoja działka, co nie?
Skrzywił się nieznacznie.
— Potrzebuję odzyskać energię za nim skoczymy dalej. Czeka nas dłuższa podróż niż przypuszczałem.
— Luzik, u szanownej cioteczki na pewno odpoczniesz.
Pchnęłam furtkę. Jak zwykle była otwarta. Przeszliśmy przez ogród. W Maladze było ciepło, większość roślin już kwitło. Stara, drewniana huśtawka skrzypiała na lekkim wietrze. Odetchnęłam głęboko, wdychając panujący wokół spokój. Oj tak, moja podświadomość doskonale wiedziała, gdzie nas przywieść.
Zapukałam do drzwi.
— ¡Espera un momento!
W progu stanęła ciocia Estera. Była dokładnie taka, jak ją zapamiętałam. Przed siedemdziesiątką, z krótko ściętymi włosami, które uparcie farbowała na płowy kolor. Ubrana była w luźną zieloną koszulę i długą kwiecistą spódnicę. Na nos nasunęła plastikowe okulary. Osadzone w oprawce cyrkonie zabłysły w słońcu.
— Michelle? Skarbie, co ty tu robisz?
— Tak wpadłam w odwiedziny. — Wyszczerzyłam się głupkowato. Co z tego, że jeszcze kilkanaście minut wcześniej zwijałam się z bólu, właśnie dowiedziałam się, że magia istnieje, a ogólnie to ściga mnie banda morderczych peleryn. Sorry, ale jeśli ktoś tu miał być morderczym dzieckiem szczęścia, jak nie ja!
— Wiesz, wycieczkę krajoznawczą po Europie robię, trochę autostopem, na spontanie, dwadzieścia lat mam wolno mi. No i byłam w pobliżu, dobra, trochę dalej niż w pobliżu, ale pomyślałam, że wpadnę, zahaczę, na chwilę chociaż. Dawno się nie widziałyśmy, co nie? Czy tata wie, że tu jestem? Oh, oczywiście, że nie! Znaczy, ogół to zna, w szczegóły się nie wdawałam, biedak, zaraz by się zaczął denerwować i nasłałby na mnie bandę starych kolegów. Wiesz przecież, jak on jest. A to? To jest… ekhm… Lee! Tak, właśnie Lee Tanaka, kumpel z wymiany. Trochę małomówny, ale to porządny chłopak jest, serio mówię.
I znów szeroki uśmiech numer pięć. Proszę państwa, przed państwem Michelle Antiga, mistrzyni lania wody i historyjek o niczym.
Ciotunia skwitowała mój monolog jedynie uniesieniem brwi. Jednej. Jakby nastoletnie córki dawnych przyjaciół codziennie pojawiały się na jej progu.
— Wejdziecie? Wyglądacie na zmęczonych.
Odwróciła się na pięcie i zniknęła w środku domu.
Ezékiél zmarszczył czoło. Wydawała mi się, że wręcz widzę obracające się w jego głowie trybiki.
— Serio, ona cię nie zje. — Uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
— Muszę nałożyć osłony — mruknął. — Inaczej nas znajdą.
— Osłony?
— Takie jak w hotelu. Dlatego w pokoju byłaś bezpieczna.
Super. Znów musiał przypomnieć, jaką jestem idiotką. Gdyby jeszcze robił mi wyrzuty! Ale nie, on cały czas musiał być przerażająco troskliwy. Serio, skąd on się urwał? Ledwo się znaliśmy.
Ah, dobra, już pamiętam. Ma mnie chronić. Wyjaśnienia za chwilę.
— Choć, bo nie dostaniemy ciasteczek. — Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam do środka.
Dom cioci był miejscem, w którym zawsze czułam się dobrze. Nie był tak ogromny jak mój, nie miał tylu tajemniczych korytarzy, zamkniętych pokoi i szkieletów w gabinetach. Trzy sypialnie, kuchnia, salon. Ściany były pomalowane na ciepłe kolory, wszędzie wisiały zdjęcia. Większość była stara, jedno zdjęcie, w jednej ramce, żadnych hologramów. Przedstawiały tego samego mężczyznę. Na boisku, na plaży, na dywanie, bawiącego się z dziećmi.
Na pozostałych fotografiach były właśnie dzieci. Głównie dwie małe dziewczynki. Czasami z chłopcem na rękach.
Angelo z siostrami.
— Nie zabawimy zbyt długo — powiedziałam, siadając na kanapie. — Dosłownie kilka godzin, więc nie będziemy ciotuni zawracać głowy.
— A, zostańcie ile chcecie! — głos cioci był ledwo słyszalny przez stukot talerzy. — Dawno gości nie miałam. Tylko żadnego wchodzenia w butach do domu! No i nawet sobie nie wyobrażajcie, że będziecie spać w jednym pokoju!
Parsknęłam śmiechem, za to Ezékiél tylko z zaciekawieniem przekrzywił głowę.
— Dlaczego?
— Dlaczego? Serio?
— Będziesz wtedy bezpieczniejsza — wzruszył ramionami jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. — Powinienem mieć cię na oku. — Zaczął chodzić po pomieszczeniu. Dotykał każdej ścian, mrucząc pod nosem jakieś zaklęcia. Za każdym razem jego dłonie rozbłyskiwały czerwonym światłem.
Przypatrywałam mu się uważnie. To niesamowite jak jedno wydarzenie morze kompletnie zmienić nasze zdanie o drugiej osobie. Jeszcze rano byłam gotowa zrobić wszystko, by uciec jak najdalej od Ezékiéla. A teraz? Teraz mu wierzyłam. Ufałam. Był jedyną osobą, która mogła wyciągnąć mnie z tego bagna.
Ale co tu dużo mówić, wiedziałam, że jest dziwny. I nie chodziło tylko o magię.
— Teraz Zakon nic nam nie zrobi.
Z zamyślenia wyrwał mnie spokojny głos Ezékiéla. Okej, czyli jest bezpiecznie.
Z ulgą zapadłam się w kanapę. Była starsza ode mnie, ale kochałam ją miłością niezłomną.
— Ciotunia utknęła w kuchni — powiedziała, słysząc wiązankę hiszpańskich przekleństw. — Raczej prędko do nas nie wróci. Może więc czas, na trochę wyjaśnień. — Znacząco poklepałam miejsce obok siebie.
Ezi usiadł niepewnie. Co jest, czyżbym nagle stała się tak przerażająca?
— Tylko przygotuj się na długą historię — ostrzegł.
Kiwnęłam głową. Była. Przygotowana na wszystko.
Nastała godzina prawdy.
***
Nienawidziłam szpitali. Nie cierpiałam. Jeśli tylko się dało, omijałam szerokim łukiem, patrzyłam pod nogi i robiłam wszystko, byle tylko znów nie trafić do budynku pełnego białych korytarzy i śmierci. Dziwicie mi się? Gdy miałam siedemnaście lat spędziłam w szpitalu pół roku, czuwając przy mamie. Chorowała. Cierpiała. A ja tylko patrzyłam, jak lekarze nieudolnie próbują utrzymać ją przy życiu. Czasami miałam wrażenie, że tylko pogarszają sprawę.
Mama umarła.
Potem była ta historia z podróżą w czasie. Walter wielokrotnie opowiadał, jak bardzo tata i on przeżywali mój stan. Gdy leżałam nieprzytomna, z każdym dniem coraz słabsza, a nikt nie był wstanie powiedzieć, co mi jest. Że tata prawie dotarł na skraj szaleństwa. Że gdybym wtedy naprawdę umarła, on by się poddał. Skończył ze sobą. Tak po prostu.
Szpitale były złe. Niczym najgorsze koszmary w moim życiu.
Dlatego siedząc przy łóżku Waltera, byłam przekonana, że to jakiś idiotyczny żart. Serio, losie, co myśmy ci takiego zrobili, że tak brutalnie się mścisz?
— W jakim jest stanie? — zapytał cicho Ferasco.
Wzdrygnęłam się. Obecność czarodzieja nadal przyprawiała mnie o dreszcze. Wiedziałam, że teoretycznie Ferasco jest tym dobrym, że wiele lat temu porzucił Zakon Czerwonego Smoka. Ale wolałam trzymać się na dystans. Tak na wszelki wypadek.
— Ciężkim — burknęłam. — Ma poważne obrażenia wewnętrze. Poprzebijane narządy i te sprawy. Stracił mnóstwo krwi. Lekarze robią co mogą, ale… — Głos mi się załamał.
Nie byłam na to gotowa. Wiedziałam, że obrażenia Waltera są poważne, ale nie przypuszczałam, że aż tak. Gdy weszłam do jego pokoju, tata prawie dosłownie mnie udusił. Zamknął mnie w szczelnym uścisku i płakał, tak strasznie płakał. Dobry kwadrans zajęło Nicolasowi i Manoline przekonanie go, że powinien wrócić do domu i odpocząć. Będzie przecież dobrze, prawda? Michelle wróci, a Walt wyzdrowieje. W końcu jest silnym chłopcem.
Tata uwierzył. Ja ani trochę.
— Tylko rzucili nim o ścianę. Powinien być połamany, ale nie aż tak — szepnęłam.
— Mogli rzucić zaklęcie, które sporządziło dodatkowe szkody — wyjaśnił Ferasco. — Dość często unieszkodliwiają w ten sposób przeciwnika.
Kiwnęłam głową. Ostrożnie chwyciłam dłoń brata i pogłaskałam po nadgarstku. Walter był przeraźliwie blady. Wokół oczu miał sino żółte obwódki. Oddychała za niego maszyna, a do krwiobiegu powoli sączyła się morfina.
— Myślisz, że wyzdrowieje? — zapytałam.
Ferasco nie odpowiedział. Zacisnął zęby i usiadł na drugim krześle. Zdjął z głowy kapelusz i teraz wyglądał jak dobrotliwy dziadek, martwiący się o wnuka.
— Pewnie chciałabyś wiedzieć, co się dzieje? — zaczął, nie odrywając wzroku od twarzy Waltera.
— Byłoby fajnie.
— W pewnym stopniu, przyczyniłaś się do tego.
Jęknęłam cicho. Oh, to akurat wiedziałam. Tylko teraz, gdy ktoś powiedział te słowa na głos, czułam jak przytłacza mnie ogromny ciężar.
— Ale pośrednio. Przecież z własnej woli w przeszłości nie wylądowałaś — kontynuował Ferasco. — Rozumiesz na jakiej zasadzie, Zakon uzurpuje sobie prawo do władania ludzkim życiem? Czasem?
— Uważają, że znają najlepsze rozwiązania?
— Teoretycznie tak. Ale przede wszystkim znają ich bardzo wiele. Podejmują decyzje tu i teraz i jeśli przyszłość okaże się… hm.. zła, wysyłają kogoś z przeszłości, by wszystko naprawił.
— Tak było w przypadku Amelii — przytaknęłam. — Ale co to ma wspólnego z zniknięciem Michelle? Dlaczego jej szukają?
Ferasco westchnął cicho. W ciągu sekundy postarzał się o kolejne dwadzieścia lat.
— Czasami… czasami są wydarzenia, które zmieniają przyszłość. Po prostu zmieniają. Nie na gorsze, nie na lepsze. Zakon tego nie cierpi. Chcą mieć wszystko pod kontrolą. Jakiekolwiek dodatkowe zmiany są przez nich tępione.
— Michelle jest taką zmianą — wyszeptałam.
— Dokładnie. Pojawiła się jako skutek twojej podróży w czasie.
Zadrżałam. Przypomniałam sobie, jak zapewniałam mamę, że jestem najmłodsza. Nie przypuszczałam, że rodzicom…hm… trochę puszczą hamulce.
Dobra, Pretty, nie myśl o tym teraz. Wiesz, skąd się wzięła Michelle ( pośrednio i bezpośrednio) i na razie musi ci to wystarczyć.
— Jak chcą ją usunąć? — zapytałam. — Zabić? Wymazać z historii? Sprawić, że wszyscy zapomnimy, że kiedykolwiek istniała?
Nie chciałam tego przyznać, ale wiedziałam, że to byłaby najlepsza opcja. Jeśli już coś miało stać się Michelle, to najlepsze byłoby całkowite wymazanie istnienia. Tata nie mógłby przecież opłakiwać śmierci kogoś, kogo nigdy nie poznał. Nie cierpiałby. Przynajmniej tyle dobrego.
Ferasco zawahał się. Znów spojrzał na Waltera i ze świstem wypuścił powietrze.
— Nie wiem. Gdy jeszcze byłem w Zakonie… wszystko zależało od decyzji rady. Czasami błąd po prostu zabijano. Czasami usuwano z historii. Dużo zależało od tego, ile mieli czasu. Mówiłaś, że zaatakował was czarodziej w czerwonej pelerynie. Szukał Michelle?
— A kogo innego? — wzruszyłam ramionami. — Uparcie twierdził, że ją ukrywamy. Tylko, że Michelle zniknęła wczoraj wieczorem. Nie mam z nią kontaktu. Do tego ten tajemniczy pożar…
— Pożar?
Opowiedziałam mu wszystko, co wiedziałam. O nagłym pożarze, niepalących się ścianach i czerwonych błyskawicach. Ze szczegółami opisałam wyprawę do starej fabryki i spotkanie z czarodziejem, który porwał Michelle.
— Właśnie dlatego coś mi nie pasuję. Skoro Zakon już miał Michelle, to dlaczego jej szukał?
Ferasco wstał. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Dochodziło południe. Słońce wisiało wysoko na niebie. Paryż żył na pełnym biegu.
— O tym, że Zakon szuka Michelle usłyszałem kilka dni temu — powiedział mag. — Miałem zamiar przyjechać tutaj i pomóc wam ją chronić. Ale mam wrażenie, że ktoś mnie uprzedził.
Przypomniałam sobie słowa tamtego tajemniczego chłopaka. „Muszę chronić Michelle”. Wtedy nie miałam pojęcia, o czym mówi. Teraz zaczynałam rozumieć.
— Kim może być?
— Ciężko powiedzieć — westchnął Ferasco. — Zawsze byli czarodzieje poza Zakonem. Buntownicy. Ich dzieci. Może ktoś zorientował się, że Michelle grozi niebezpieczeństwo? Może też próbuje ją chronić.
— Musimy ją znaleźć! —Podekscytowana, aż podskoczyłam na krześle.
— Tak. Ale sami nie damy rady.
Ferasco położył dłoń na czole Waltera. Wokół nich zaczęła się zbierać energia. Z niedowierzaniem patrzyłam na złotą poświatę, która otoczyła Walta. Migotała i błyskała, tak jakby ładowała mojego brata.
Ferasco odsunął rękę. Poświata zniknęła.
I wtedy wydarzyło się coś, czego nie przewidziałam.
Urządzenia zaczęły wariować. Wszystko pikało i wyło. Już słyszałam biegnących korytarzem lekarzy.
Walt otworzył oczy. Odzyskał przytomność.
***
Mateusz Janikowski od wielu lat nie miał celu. Po śmierci Penny przez jakiś czas próbował na nowo odnaleźć szczęście. Liczył, że kolejne sukcesy, kolejne zdobyte medale, kolejne lukratywne transfery, wypełnią pustkę w sercu. Próbował znów się zakochać. Udzielał się charytatywnie. Spędził nawet pół roku w Azji, pomagając ofiarom klęsk żywiołowym.
Ale to nic nie dawało. W ciągu dnia miał czym zająć myśli, jednak gdy tylko zapadł zmrok, gdy kładł się do łóżka, wracał ból. Z czasem się z nim pogodził. Przestał liczyć, że będzie jak dawniej. Żył z dnia na dzień, uśmiechał się sztucznie, nie oglądał się, przechodząc przez ulicę. Czy kogoś obchodziłaby jego śmierć?
Gdy Andrzej powiedział, że w grobie Penny nie znaleziono ciała, coś w Mateuszu drgnęło. Jakieś dziwne uczucie narodziło się w jego sercu. Nie była to nadzieja czy ulga. Raczej determinacja. Musiał dowiedzieć się, co się stało. Musiał poznać prawdę.
Jeszcze tego samego dnia poprosił Andrzeja o namiary na ludzi, którzy wydobyli trumnę. Wykonał kilkanaście telefonów. Odkurzył stare znajomości. Wieczorem stara, dębowa trumna wylądowała w prywatnym laboratorium.
Mateusz miał wiele teorii. Wszystkie były dziwne i mało prawdopodobne. Czy ktoś ukradł ciało? Czy w ogóle je pochowali?
Wiedział, że badania nad trumną chwilę potrwają. Laboratorium mówiło o conajmniej pięciu dniach. I to tylko wtedy, gdy dopłaci za tryb przyspieszony. Dopłacił. Po tylu latach w samotności miał dużo pieniędzy. Za dużo. Pierwszy raz wiedział, na co je wydać.
Nie zamierzał marnować czasu. Znalazł najlepszą kancelarię we Francji. Zgodził się bez wachania na koszty. Działał jak w transie. Musiał wiedzieć wszystko. Tu już nie chodziło tylko o trumnę czy ciało. Z każdą godziną w Mateuszu narastało przekonanie, że historia nie zakończyła się w momencie śmierci Penny. Gdzieś z tyłu głowy świtała myśl, że przez dwadzieścia lat mógł być po prostu oszukiwany.
Dlatego nawet nie wrócił do domu. Wykupił bilet na wieczorny lot do Paryża, by jak najszybciej dotrzeć do Francji. Musiał znaleźć Stephanie. Nie miał pojęcia jak, ale był gotów zrobić wszystko, by ta dziewczyna wyśpiewała wszystko, co wie.
Już prawie był na pokładzie samolotu, gdy zadzwonili z laboratorium.
— Pan Mateusz Janikowski? — głos po drugiej stronie należał do kobiet. Bardzo zdenerwowanej kobiety.
— Tak, to ja.
— Dzwonię w sprawie zlecenia, które od pana otrzymaliśmy.
— Coś nie tak?
— Nie możemy go zrealizować.
Zimny pot spłynął mu po karku. Nerwowo rozglądnął się wokół. Miał wrażenie, że oddycha mu się jakby ciężej.
— Dlaczego?
Kobieta westchnęła cicho. Słychać było, jak klika w holograficzny ekran.
— Prosił pan o zbadanie, jak dawno z trumny zniknęło ciało. Zaczęliśmy więc od pobrania próbek. Na początku myśleliśmy, że to błąd, ale cóż... jesteśmg bardzo dokładni. Sprawdziliśmy dokładnie.
— I jakie wyciągneliście wniosek? — burknął niecierpliwie.
— Że w trumnie nigdy nie było żadnego ciała.
Zamarł. Świat zawirował. Przez moment miał wrażenie, że się przesłyszał. Jakby ktoś przywalił mu młotkiem w łeb. Mózg wybuchnął. Przewody przegrzały się.
— Ale… ale jak to? — wydukał.
Obsługa lotniska zaczęła wołać na pokład. Ludzie ustawili się w kolejce, ale Mateusz nawet nie drgnął.
— Cóż, sprawdziliśmy dokładnie i nie znaleźliśmy żadnych ludzkich tkanek. Przynajmniej w środku. Wygląda na to, że pochował pan pustą trumnę.
— To nie możliwe...
— Oczywiście, mogło się zdarzyć, że się pomyliśmy. Jeśli ciało zniknęło, a ktoś dokładnie wyczyścił trumnę, to będziemy szukać mikrocząsteczek. Potrzebujemy jednak czasu.
— To nie możliwe — powtórzył jak w transie.
Kobieta znów westchnęła. Tym razem z irytacją.
— Proszę pana, takie są fakty. Czy jest pan stuprocentowo pewny, że w momencie pochówku ciało było w trumnie?
Chciał od razu odpowiedzieć, ale zawahał się. Wrócił wspomnieniami do tamtych kilku tygodni. Wcześniej zamazane obrazy, zaczęły się wyostrzać.
Gdy Penelopa umarła, trzeba było zorganizować pogrzeb. Mateusz próbował znaleźć jej rodzinę, ale się nie udało. Nikt nie zgłosił się po ciało. W końcu dogadał się z miastem i Antigami. Razem załatwili formalności, miejsce, nagrobek.
Tylko, że to chwilę trwało. A nikt nie pokazał im ciała.
Ostatnie elementy układanki lądowały na swoim miejscu. Wszystko zrobiło się dziwnie wyraźne. Mateusz czuł się tak, jakby ktoś nagle wręczył mu latarkę w ciemnym tunelu. Choć z każdą kolejną sekundą teoria, którą układał była coraz dziwniejsza, to wierzył w nią.
Chciał w nią wierzyć. Tak bardzo, bardzo chciał.
Bo ile tak naprawdę lat mogła mieć Stephanie? Skąd wiedziała, kim jest? Czy mówiła prawdę?
Zrobiło mu się gorąco. Już prawie zakończono boarding, ale on nadal siedział, z pustym wzrokiem wlepionym w przestrzeń. Analizował dokładnie każdą informacje, każde wydarzenie. Tym razem jego umysł odrzucał zastrzeżenia. Dążył do jedynego rozwiązania, które mogło zapewnić my radość.
Bo może Penny nie umarła? Może upozorowała swoją śmierć i uciekła? Może stało się coś, czego się wystraszyła?
Może zaszła w ciąże.
W takim wypadku Stephanie mogła być jego córką.
— Mam córkę — wychrypiał. — Mam córkę!
I wtedy już wiedział, że znalazł swój cel.
Ze sporym opóźnieniem przedstawiam rozdział 6. Brakuje w nim części Waltera, za to jest trochę wyjaśnień od Ferasco. No i Mateusz w końcu połączył fakty.
Oczywiście jak zwykle z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję!
Do następnego!
Violin
Z powodu ucieczki zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Ale absolutnie nie dziwię się dziewczynie, że zwiała. Może gdyby Ezi wyjaśnił jej dokładnie jaka jest jej sytuacja, zastanowiła by się dwa razy nad tym co robi. Chociaż znając jej charakterek możliwe że i tak by uciekła ... jej chyba potrzebny był "wstrząs", aby zrozumiała w jakiej beznadziejnej sytuacji się znalazła. Na całe szczęście czarodziejowi udało się pokonać w tej bitwie zakon. Kurcze, musi być na prawdę zdolnym magiem, skoro udało mu się pokonać aż czterech przeciwników! Udało im się uciec, tym razem wspólnie, ale nie zmieniło to niebezpieczeństwa. Podejrzewam, że Ezi jeszcze bardziej rozwścieczył Zakon. Miejmy nadzieję, że znajdą wyjście z tej sytuacji i Michelle będzie mogła bezpiecznie żyć dalej. Chociaż sama bym zwiała do Malagii ^^ Z niecierpliwością oczekuję wyjaśnień Ezequiela!
OdpowiedzUsuńBiedny Walter (ale tylko troszkę biedny bo nadal mam na niego focha ^^). Mam nadzieję, że dzięki magii Ferasco chłopak z tego wyjdzie i będzie mógł pomóc w odnalezieniu oraz uratowaniu swojej siostry, jak i w naprawieniu swoich własnych życiowych błędów ^^ miejmy nadzieję, że to zderzenie ze ścianą coś poprzestawiało mu w głowie ... oczywiście na lepsze :)
Tak podejrzewałam, że trumna była pusta! Informacja o tym wprowadziła nie małe zamieszanie w głowie Mateusza. To oczywiste, że będzie chciał się dowiedzieć dlaczego tak się stało! I przy okazji pojawiła się myśl o ojcostwie ... kurcze, trudno mu się nie dziwić, że tak pomyślał. W końcu tylko z nim (w owym czasie ^^) Penny dzieliła łóżko, a wiek "Stephanie" jest idealny. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co pomyśli bądź zrobi gdy dowie się prawdy ;o Bardzo mi go szkoda. Zasługuje wreszcie na jakieś szczęście bo jego egzystencja wcale nie jest przyjemna. Kto wie, może nie mógł nigdy pogodzić się z przeszłością bo wiele rzeczy nie zostało wyjaśnionych. Może to właśnie droga do tego spokoju ducha.
Pozdrawiam :)
Malaga to jest kolejne mrugnięcie okiem do fanów siatkówki. I podobnie jak sama postać Michelle, swego rodzaju hołd dla Miguela Falasci.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin
Można by rzec, że Michelle dostała swego rodzaju nauczkę, ale rozumiem decyzję o ucieczce. W końcu Ezi nie wyjawił jej całej prawdy, a ona dostrzegła w tym swoją szansę. Zrobiło się groźnie i niebezpiecznie i wtedy do dziewczyny dotarło, że sytuacja jest niezwykle poważna. Na całe szczęście Ezi zdążył i uratował ją przed ludźmi, którzy chcieli ją skrzywdzić. Musi dysponować naprawdę potężną mocą, skoro dał sobie radę sam. Koniec końców udało im się zwiać i przenieśli się do słonecznej Hiszpanii. Ich pojawienie się musiało być nie małym szokiem dla cioteczki, ale przynajmniej mają dach nad głową i zyskali ceny czas, aby pomyśleć, co robić dalej. A Ezi może się wykazać! Bardzo jestem ciekawa, jak przekaże Michi te wszystkie rewelacje ^^
OdpowiedzUsuńPojawienie się Feresco wprowadziło zamęt, a Polly musiała odnaleźć się w tych wszystkich informacjach, które zostały jej przekazane. Sytuacja jest zagmatwana i nie łatwo znaleźć z niej jakieś konkretne wyjście... Ezi z pewnością jeszcze bardziej wkurzył Zakon, więc niczego już nie można być pewnym! Uff! Magia Feresco okazała się być niezwykle przydatna! Mam nadzieję, że całkowicie wyleczy Waltera tak aby mógł wziąć czynny udział w poszukiwaniu siostry oraz przepraszania Julci :D
Mateusz :( serce mnie boli jak czytam k jego rozterkach. Wraz z utratą Polly utracił siebie i całą radość z egzystencji. Nic więc dziwnego, że chwyta się każdego rozwiązania i szuka wskazówek, czegokolwiek co by go naprowadziło na jakiś sensowny trop. Gdy okazało się, że pusta z ciałem Polly jest pusta w jego głowie zawitała myśl, że domniemana Stephanie może być jego córką. Teraz będzie robił wszystko, aby wreszcie uzyskać prawdę. A ona z pewnością bardzo go zdziwi ^^
Czekam na nowość :)
Pozdrawiam :)
Mateusz na razie będzie się plątał gdzieś z boku, ale odegra też ważną rolę. Tylko potrzebuje czasu. I rozwoju akcji.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin
Lekkomyślna ucieczka Michelle okazała się bardzo przykra w konsekwencjach. Oczywiście dziewczyna chciała dobrze, ale o mało co, a by zginęła. Czarodzieje po raz kolejni okazali się bezlitośni i za wszelką cenę próbują się pozbyć Michelle, aby tylko przywrócić w ich mniemaniu ład. Na całe szczęście w samą porę pojawił się Ezakiel, któremu udało się odeprzeć zmasowany atak. Chłopak jest naprawdę potężny, skoro sam poradził sobie z tyloma przeciwnikami. Dobrze, że Michelle ma go przy sobie. Mam także nadzieję, że po tym wydarzeniu zacznie mu ufać i zaczną ze sobą współpracować. Najpierw jednak muszą poważnie porozmawiać. Czas, aby Michelle poznała całą prawdę.
OdpowiedzUsuńDobrze, że znaleźli tymczasowe schronienie u ciotki w Hiszpanii. Przynajmniej będą mogli zregenerować siły i zastanowić się nad tym, co będzie dalej.
Pierette dowiedziała się trochę od Ferasco. Zwłaszcza jak duże niebezpieczeństwo grozi jej siostrze. Znowu w jednym momencie spadło na nią tyle przykrych wydarzeń. Dobrze, że przynajmniej Walter dzięki pomocy Ferasco ma się lepiej. Strasznie się o niego ostatnio bałam.
Mateusz nie odpuszcza i zaczyna własne śledztwo. Jest zdeterminowany, aby wyjaśnić, co takiego stało się z jego ukochaną Polly. W dodatku myśli, że domniemana Stephanie to jego córka! Jego wizyta w Paryżu może wywołać jeszcze więcej zamieszania.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
Nie dziwię się Michelle , że próbowała uciec. Chyba większość osób na jej miejscu zrobiłaby tak samo. Niestety ucieczka nie skończyła się dla niej dobrze. Całe szczęście , że Ezi tak szybko się zorientował i wkroczył do akcji. Bo sytuacja dziewczyny zrobiła się tragiczna.
OdpowiedzUsuńChwilowy odpoczynek u ciotki w Hiszpani dobrze im zrobi. A ona w koncu późna prawdę . Jestem ciekawa jak na to zareaguje.
Jakie szczęście, że Ferasco pomógł Walterowi. Rodzinie Antiga, naprawdę niepotrzebny jest kolejny stres i zamartwianie się. Mam nadzieję że Walt bardzo szybko powróci do pełni sił.
Mariuszowi nie dała spokoju informacja o pustym grobie. I postanowił wszystko dokładnie sprawdzić. Musiał być w niezłym szoku gdy okazało się że w grobie nigdy nie było ciała.
Teraz na pewno zrobi wszystko by dowiedzieć się co stało się z Polly. Do tego wkręcił sobie , że Stephani jest jego córka. No cóż tak naprawdę wszystko by na to wskazywało. Naprawdę nie mogę się doczekać. Aż on w końcu późna cała prawdę.
Pozdrawiam Cię cieplutko. Przy okazji życzę Wesołych Świąt i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.