W ciągu zaledwie kilkunastu godzin trzy razy straciłam przytomność. Trzy razy! Fatum? Pech? Przypadek? Nie, po prostu jakiś wariat ubzdurał sobie, że będzie mnie chronił! I wiecie, normalnie nie miałabym nic przeciwko. Facet był serio przystojny, napakowany, szelmowski, normalnie aż chciałoby się z takim pokazać na imprezie. Gdyby tak wpadł pewnego dnia i zaproponował, że będzie za mną łaził, odganiał oprychów, sprawdzał paczki, to może bym się nawet zgodziła.
A nie, on mnie porwał! Dwa razy! I uparcie doprowadzał do utraty świadomości! Do diabła z takim przystojniakiem!
Gdy obudziłam się po raz trzeci, znów leżałam w łóżku. Nie było to jednak wąska leżanka, a normalne, szerokie, hotelowe łóżka. Z śnieżno białą pościelą i mięciutkimi poduszkami. Usiadłam powoli. Zamiast zimnej celi był normalny, przestronny pokój. Przez długie firanki wpadały promienie porannego słońca. Pod sufitem cicho szumiała klima. Na szafce nocnej stała taca po brzegi wypełniona jedzeniem.
— Zamówiłem śniadanie. Pomyślałem, że lepiej będzie na razie nie wychodzić.
Wzdrygnęłam się. Ezik, ty cholero, powinieneś pracować w domu strachów! Serio, nie wiem jak to zrobił, ale nie zauważyłam go wcześniej. A siedział na środku pokoju, na dywanie, otoczony starymi księgami. Włosy związał w kucyk, podwinął rękawy koszuli, pozbył się kapelusza. Przestał przypominać psychopatycznego wojownika ninja. Teraz był raczej zafrasowanym archeologiem.
Przystojnym archeologiem.
Cholera, Michelle, ogarnij się! Facet cię porwał! Dobroć może być tylko zasłoną dymną. Nie wiadomo jakie wymyślne tortury szykuje!
— Gdzie jesteśmy?
Odgarnęłam kołdrę. Nadal miałam na sobie ciuchy z poprzedniego wieczoru ( to chyba był poprzedni wieczór, co nie? ).
— W Montpellier. Dalej nie byłem wstanie nas przenieść. — Ezi nawet nie podniósł głowy. — Udało mi się ściągnąć trochę ubrań. Są w łazience. I powinnaś coś zjeść. Przed nami długa droga.
Głośne burczenie potwierdziło jego zdanie.
I ty brzuchu przeciwko mnie!
Przez moment wahałam się, co zrobić. Wiecie, żeby dojść do łazienki musiałam przejść obok Ezékiéla. Co, jeśli tylko czeka na okazję, by się na mnie rzucić?
Jak to było? Rozpisać wszystkie za i przeciw? Wybrać opcje z większą ilością argumentów w kolumnie? Fajnie, szkoda tylko, że szanowny pan porywacz nie zaopatrzył mnie w kartkę i długopis. Składam reklamacje!
Okej, dość. Chyba zaczynam śmierdzieć.
To przeważyło szalę. Przemknęłam wzdłuż ściany i zaryglowałam się w łazience. Przez moment nasłuchiwałam, oczekując, że Ezi zacznie się dobijać, ale nic takiego nie nastąpiło.
Odetchnęłam cicho i rozluźniłam się. Na grzejniku wisiały ubrania. Wytarte dżinsy i luźny podkoszulek z logiem miejscowego uniwersytetu i sportowa bielizna. Oglądnęłam je dokładniej, ale oprócz koszulki, nie znalazłam żadnej metki. Jakby ktoś uszył wszystko ręcznie.
Ciekawe, ile mam czasu? Czy mam się szybko przebrać?
Załóżmy, że Ezékiél poczeka. I że jest na tyle dobrze wychowany, że nie wyważy drzwi, gdy będę się kąpać.
Rozebrałam się szybko i odkręciłam wodę. Oj tak, ciepły prysznic był zdecydowanie tym, czego potrzebowałam. Dosłownie czułam, jak moje komórki mózgowe znów zaczynają pracować. Myślenie wróciło, mogłam więc zastanowić się nad swoim położeniem.
A co tu dużo mówić, było ono beznadziejne.
Przede wszystkim zostałam porwana. W to już uwierzyłam. W tak realistyczne sny nie wierzę. Zachowywałam spokój chyba tylko dlatego, że na razie Ezékiel ani razu mi nie groził. Nadal byłam we Francji. Może udałoby mi się uciec? Jeśli przekonałabym Eziego, że potrzebuję na przykład, no nie wiem… O, przecież to proste! Podpasek! Potrzebuje podpasek, kobietą jestem, życie mam trudne, ma mi je jak najszybciej załatwić. Pójdzie, zostawi mnie sąmą. A ostatnio nie zabezpieczył w żaden sposób. Może i był porywaczem, ale wyjątkowo nieudolny.
Myśl, że ucieczka może okazać się banalnie prosta, od razu poprawiła mi nastrój. Byłam nawet bliska pogwizdywania pod prysznicem, ale cóż, jakby to powiedzieć… Walter kiedyś stwierdził, że gdy śpiewam lasy amazońskiej stają w płomieniach.
Płomienie…
Nagle przed oczami stanął mi palący się dom. A potem zalała mnie fala dziwnych wspomnieć. Brak dymu. Nagle omdlenia. Fioletowa, wisząca w powietrzu kula. Wybuch. Chaos. I ratunek.
Dalej nie byłem wstanie nas przenieść…
W życiu nie przypuszczałam, że słowa mogą zadziałać jak młot. Olśniło mnie. Cała sytuacja w laboratorium szalonego archeologa stała się dziwnie jasna, klarowna. Widziałam to, czego wcześniej nie dopuszczałam do głowy.
Ezekiel nas przeniósł. Do Montpellier. W ciągu sekundy.
Telepertował nas.
Prawie zachłysnęłam się wodą. Teleportacja? Przepraszam bardzo, ale jestem prawie że specjalistą w tych sprawach. Mój szanowny kuzyn pracuje nad teleportacją cząstek. Zanudza nas w każde, ale to w każde święta! Więc sorry, ale doskonale wiem, że teleportowanie czegoś większego od atomu jest niemożliwe.
Chyba, że…
Chyba, że korzysta się z magii — podpowiedział przychylnie głos w mojej głowie. To była magia, Michelle.
— Magia…
Kamień spadł mi z mózgu. Jakby nagle zniknęła tajemnicza pajęczyna, oplatająca od lat mój umysł.
— Magia, magia, magia!
Miałam ochotę się roześmiać. Czy tak wygląda objawienie? Musiałam wyglądać strasznie głupio, stojąc pod prysznicem z otwartą buzią wielkimi oczami. Chociaż z drugiej strony, to niezła strategia obronna. Gdyby Ezekiel wpadł teraz do łazienki, umarłby ze śmiechu zaraz po wejściu.
Ogarnij się, Michelle. Właśnie doszłaś do wniosku, że magia istnieje! Powinnaś chyba zareagować trochę bardziej gwałtownie, co nie? Zacząć panicznie krzyczeć albo chociaż się trząść. No i do jasnej cholery, kto tak po prostu przyjmuje do wiadomości istnienie czarodziejów! W Świętego Mikołaja też uwierzysz?
Cóż, zapewne bym uwierzyła.
A tak na serio, to naprawdę nie byłam zaskoczona swoim odkryciem. Ciężko to wytłumaczyć, ale zawsze czułam, że istnieje coś ponad prawa fizyki, prawa ziemskie. Moi rodzice byli ateistami, ale miałam sporo wierzących znajomych. Przez pewien czas próbowałam znaleźć odpowiedź w różnych religiach. Ale żadna nie dała mi spokoju.
Dopiero teraz na miejsce trafił ostatni element układanki.
Wyłączyłam prysznic. Wytarłam się i ubrałam pospiesznie. Koszulka była trochę za duża, a nogawki spodni przykrótkie, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Na ucieczkę będę miała jeszcze chwilę. Najpierw trzeba poznać wroga i dowiedzieć się prawdy.
— Cześć, co robisz? — zapytałam, wychylając się z łazienki.
Ezékiél podniósł głowę znad książek. Zamrugał zaskoczony i zmarszczył czoło.
— Szukam sposobu, jak ci pomóc — wyjaśnił spokojnie. — Zakon uważa, że musisz zniknąć, ale ja wiem, że istnieje inny sposób. Musi być.
Zniknąć? Zakon?
Wyobraziłam sobie hordę mnichów, wymachujących pięściami i wrzeszczących „śmierć heretyków”. Fajnie, z historii może jestem noga, ale inkwizycja we Francji już dawno wyszła z mody.
— O jakim zakonie mówisz? — wydukałam.
— To ty nic nie wiesz?
Pff, oczyście, że nic nie wiem, człowieku! Błagam, czarodzieje nie łażą po ulicach i nie rozgłaszają wszem i wobec, jak to władają magią.
— Wytłumacz mi! — zażądałam. Usiadłam po turecku na dywanie, oparłam ręce na kolanach i wyzywająco spojrzałam na Eziego. Ha! Nie będziesz wstanie oprzeć się mojemu morderczemu wzrokowi. Poddaj się
Ku mojemu jakże wielkiemu zdziwieniu, Ezékiél tylko spojrzał na zegarek i pokręcił głową.
— Nie mamy czasu. Za godzinę musimy stąd zniknąć, a ja mam jeszcze jedną rzecz do załatwienia. — Z hukiem zamknął księgę.
— Porwałeś mnie! Mam prawo wiedzieć, dlaczego!
— Mówiłem. Chcę, byś była bezpieczna. Na razie nie wychodź z pokoju. Niedługo wrócę. — Wstał, a potem wyszedł z pokoju.
Tak po prostu.
Bez cienia wyjaśnienia.
Cholerny głupek.
Kierowana ciekawością, próbowałam otworzyć księgę. Gdy tylko ją dotknęłam, zaczęła się trząść, błyszczeć, a potem zmniejszyła się do rozmiarów główki od szpilki.
Okej. Super. Jakby co, to ja niczego nie dotykałam!
Dobra, Michelle, dość tej zabawy. Masz okazję by zwiać, to choć raz wykorzystać ją porządnie.
Pospiesznie przeszukałam pokój, ale nie znalazłam niczego przydatnego po za kartką i długopisem. Pochłonęłam na szybko dwa croissanty, włosy związałam gumką recepturką i dopiero opuściłam pokój, Na drzwi nie nałożono żadnych zabezpieczeń. Na korytarzu minęłam tylko znudzoną pokojówkę. Jak gdyby nigdy nic zeszłam do lobby. Starając się, nie zwracać na siebie uwagi wyszłam na zewnątrz.
Dopiero wtedy puściłam się biegiem. Byłam wolna.
***
Cześć, tu znowu Walter. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy nadal będzie chcieli mnie słuchać. Teraz już wiecie, dlaczego wyjechałem z Bostonu. I nie zdziwię się specjalnie, jeśli od teraz nie będziecie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Tak szczerze, to sam się sobą brzydzę.
Pewnie w tym momencie zastanawiacie się, dlaczego w ogóle zostawiłem Julcię. Przecież ją kocham, prawda? Wiem też, że zachowałem się jak skończony głupek. Że, to co zrobiłem było idiotyczne.
A jednak uciekłem. Strach wziął górę nad rozsądkiem. Paraliżowała mnie każda myśl, że mógłbym być… że za kilka miesięcy…
Cholera, nawet nie potrafiłem o tym myśleć!
Dla waszej wiadomości, zawsze uważałem, że to nie dla mnie. Moje rodzeństwo zakładało rodziny, cieszyło się z narodzin kolejnych dzieci, a ja uparcie twierdziłem, że mogę być co najwyżej najfajniejszym wujkiem pod słońcem.
Zresztą Julcia myślała dokładnie tak samo.
Tylko, że gdy wpadliśmy, ona wzięła odpowiedzialność za swoje czyny. Ja nie potrafiłem tego zrobić.
Tchórz. Najgorszy z tchórzy.
Wstyd przyznać, ale porwanie Michelle pozwoliło mi odetchnąć. Mogłem zająć myśli czymś innym. O dziwo z fabryki udało nam się uciec bez problemu. Drzwi na klatce schodowej były otwarte, nikt nas nie zatrzymywał. Gdy tylko wypadliśmy na zewnątrz, na naszych nadgarstkach w magiczny sposób pojawiły się telefony. Zaczynało świtać. Miałem cztery nieodebrane połączenia od taty i ani jednego od Julci.
— Co im powiemy? — zapytała Pretty, gdy szliśmy w kierunku Metra. — Tata pewnie spodziewa się, że wrócimy z Michelle.
— Prawdę — wzruszyłem ramionami. — Przynajmniej jej część. Niech policja uruchomi procedury dla zaginięcia. Może coś zdziałają.
Kiwnęła głową. Wiedziałem, że robi wszystko, by nie patrzeć mi w oczy. Bolało? Jak cholera. Ale sam sobie to zrobiłem, więc tylko przełknąłem ślinę i szedłem dalej.
Gdy dotarliśmy do domu, tata już na nas czekał. Nerwowo chodził w kółko po ganku, mrucząc pod nosem i gestykulując. Obok Nicolas ze znudzeniem opierał się o barierkę.
— Jesteście! — Na nasz widok, tata prawie spadł ze schodów. — I co, znaleźliście ją?
Wymieniliśmy z Pierrette smutne spojrzenia.
— Niestety nie — westchnąłem. — Michi naprawdę zaginęła. Musimy zawiadomić policję.
Tata jęknął. Zaczął drżeć, kolana się pod nim ugięły. Nico złapał go w ostatniej chwili pod ramię i podprowadzi do bujanego fotela.
— Michi, moja mała Michi — zdjął okular, twarz schował w dłoniach.
Jęknąłem w myślach. Jak bumerang wróciły wspomnienia sprzed roku. Nieprzytomna Pierrette. Lekarze, karzący szykować się na najgorszy. Załamy tata.
A potem te sprzed czterech lat. Mama, prosząca bym zaopiekował się dziewczynami. Syk szpitalnej aparatury. Telefon o piątej nad ranem. Dębową trumnę w marmurowym grobie.
Czy naprawdę za mało wycierpieliśmy? Czy nasza rodzina za mało przeszła, za mało straciła?
— Macie jakieś podejrzenia, co się mogło stać? — zapytał Nicolas.
Zmarszczyłem brwi. Pretty wspominała, że będąc w przeszłości zdradziła młodszemu Nicowi swoją prawdziwą tożsamość. Jednak przez ostatni rok Nico nie dał po sobie poznać, by cokolwiek wiedział.
— Ciężko powiedzieć — mruknęła Pierrette. — Michelle chyba nie ma wrogów, prawda? Kilku bliższych znajomych, kolegów z uczelni.
— Wszyscy ją lubią — wychrypiał przez łzy tata. — Jest taka wesoła, otwarta, taka beztroska… kto chciałby ją skrzywdzić.
Kątem oka zauważyłem, że Pretty krzywi się nieznacznie. Czyżby była zazdrosna…?
— Nico, zgłosisz sprawę? Jako wojskowy może wskórasz więcej — poprosiłem brata. — My przeszukamy rzeczy Michi. Jeśli miała z kimś na pieńku, to znajdziemy ślady.
Za nim zdążyli zaprotestować, chwyciłem Pierrette i pociągnąłem do wnętrza domu. Zatrzymałem się dopiero w pokoju Michelle. Posadziłem siostrę na łóżku, a sam ponownie uruchomiłem system multimedialny.
— Witaj, Walt…
— Przecież wiemy, kto porwał Michelle! — zaprotestowała Pretty. — Niczego tu nie znajdziemy!
— Ale tata musi myśleć, że szukamy — mruknąłem. — Żadna różnica, czy korzystam z komputera u ciebie, czy tutaj. Pokaż ostatnią aktywność.
Ekran zamigotał i po sekundzie wyświetlił mnóstwo hologramowych obrazów. Kilka stron sklepów internetowych, portal studencki i zdjęcia z mediów społecznościowych. Michelle wyjadająca koleżance sałatkę. Michelle na wrotkach nad Sekwaną. Michelle w trakcie zbiórki charytatywnej. Michelle z małym Angelo na rękach.
Nic podejrzanego. Normalne życie, normalnej młodej dziewczyny.
— Widzisz, mówiłam, że nie znajdziemy nic ciekawego. — Zirytowana Pierrette usiadła po turecku. — Czarodzieje porwali Michelle, ale jestem przekonana, że chodzi im o nas.
Zmarszczyłem brwi. Cóż, teoria Pretty mogła być prawdziwa. W końcu to my mieliśmy do czynienia z Zakonem. Ona, jako marionetka w rękach jednej z czarodziejek, ja poznając ich najskrytsze tajemnice. Choć byłem tylko zwykłym śmiertelnikiem.
— Twierdził, że chroni Michi — mruknąłem. — Że to nasza obecność sprowadza na nią niebezpieczeństwo.
—Kto taki?
— Facet, który nas porwał — nerwowo machnąłem ręką. — Brzmiał tak, jakby naprawdę zależało mu na bezpieczeństwie Michelle.
— I ty mu uwierzyłeś? — prychnęła Pierrette.
Zagryzłem zęby. I gdzie się podziała ta cicha, chorowita siostrzyczka, która bała się odezwać?
— Opowiedz mi o Ivy — poprosiłem, starając się zachować spokój. — O tej czarownicy, która przeniosła cię w przeszłość. Jaka była?
Pretty odwróciła wzrok. Przez moment wydawała się jeszcze bledsza. Nerwowo zaczęła skubać rękaw swetra.
— Tak naprawdę to nie wiem — zaczęła cicho. — Rozmawiałyśmy za krótko. Wydawała się bardzo pewna siebie. Wręcz za bardzo. Dumna, jakby cały świat był gorszy od niej. Przekonana, że może bezkarnie władać czasem i losami innych ludzi. Że jest panią wszystkiego.
— No właśnie. — pstryknąłem palcami tak, jakbym o czymś sobie przypomniał. — Mówiłem ci o Ferasco? Tym czarodzieju, który pomógł mi zrozumieć, co się stało? Odszedł z Zakonu. I jeśli mam być szczery, to facet, który nas porwał bardziej przypominał hm… zbuntowanego czarodzieja.
— Myślisz, że działał przeciwko Zakonowi? — Pierrette zmarszczyła brwi.
— Może. Albo po prostu bez ich wiedzy.
— Czyli Michelle nie grozi niebezpieczeństwo?
— Ciężko powiedzieć. Ale myślę, że mniejsze niż nam się wydaje. I nie ze strony tego człowieka.
Przez moment Pretty przypatrywała mi się bez słowa. Z jej twarzy ciężko było wyczytać jakiekolwiek emocje. W końcu jednak ze świstem wypuściła powietrze. Spojrzała na butle i zacmokała z irytacją.
— Będę musiała ją wymienić. Tlen się kończy.
Kiwnąłem głową. Podeszłem do okna i wyjrzałem na zewnątrz. Był ciepły, marcowy poranek. Dzieciaki wyległy do ogródka. Ktoś rozwiesił siatkę. Nie świadome powagi sytuacji odbijały piłkę. Położony na kocyku Angelo, turlał się na boki.
— Mogę spróbować skontaktować się z Ferasco — zaproponowałem. — Może byłby wstanie jakoś nam pomóc.
Pierrette uśmiechnęła się nieznacznie. Wstała i podeszła do mnie. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Ciekawe, co chciała zrobić? Przywali mi w końcu, czy nie?
— Wiesz, nadal uważam, że jesteś durniem — szepnęła w końcu. — I gdy to wszystko się skończy, będziesz musiał się srogo tłumaczyć. Ale na razie… na razie wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Przełknąłem głośno ślinę. Serio, musiała to powiedzieć? Musiała zagrać idealną siostrzyczkę? Teraz będę miał jeszcze większe wyrzuty sumienia.
Już chciałem ją przytulić, ale wtedy stało się coś, co powinienem przewidzieć. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach.
A co się stało? Oh, nic wielkiego. Po prostu ściana w pokoju Michelle eksplodowała, a w okół zapanował chaos.
***
Pamiętacie, że podróżowałam w czasie? I spotkałam czarodziejkę, która uzurpowała sobie prawo do decydowanie o ludzkim losie? I kontaktowała się ze mną przez magiczny, samo odpowiadający dziennik? Cóż, mam nadzieję, że tak.
Bo tamto, to był pikuś.
Prawdziwa zabawa zaczęła się, gdy wysadzono ścianę mojego rodzinnego domu.
— Co się dzieje? — wrzasnęłam do Waltera, próbując przekrzyczeć huk. Wokół latały kawałki desek, huczał, wył wiatr. Jakbyśmy wylądowali w środku huraganu. Skuliłam się za łóżkiem, Walter kurczowo trzymał się ciężkiej szafy. Mrużyłam oczy, w uszach mi piszczało.
— Skąd mam wiedzieć?! — odkrzyknął. — Nic nie widzę!
Jęknęłam. Oddychała ciężko. Butle przycisnęłam do podłogi, w duchu modląc, by nigdzie się nie odtoczyła.
Dobra, Pierrrette, raz się żyje.
Wzięłam głęboki wdech, a potem wyjrzałam za łóżka.
Przez zmrużone oczy dostrzegłam postać. Unosiła się kilka metrów nad ziemią, jakby znajdowała się w centrum cyklonu. Długi, czerwony płaszcz, zasłaniał całą sylwetkę. Widać było jedynie wyciągnięte ręce. Przeraźliwie kościste i szare.
— Gdzie ona jest?! — wycharczała postać.
Wzdrygnęłam się. Głos nie rozchodził się tylko od niej. Przenikał przez każdą cząsteczkę, przez każdy atom. Wypełniał przestrzeń. Jakby była wszędzie. Jakby wszystko mówiło.
— Gdzie ona jest?!
Kolejna fala energii przetoczyła się przez pokój. Z półek pospadały książki, szafa zatrzęsła się i przewróciła na podłogę. Przerażony Walter próbował przeczołgać się do drzwi.
Mag miał inne zdanie. Jednym kiwnięciem palca uniósł mojego brata i dolewitował do siebie. Walt próbował się wyrwać, jednak nie był wstanie walczyć z magią.
— Kto niby? — wydukał. — Kogo szukasz?
— Gdzie ona jest?!
— Ale kto?!
Mag zaryczał z wściekłością. Cisnął Walterem o ścianę, jakby był pluszową zabawką.
— Nie!
Terry osunął na ziemię. Załkałam. Mogłam tylko patrzeć na rosnącą wokół jego głowy plamę krwi.
— Nie mamy pojęcia, o kim mówisz! — wrzasnęłam, wyglądając zza łóżka. — Zostaw nas w spokoju.
Kolejny wybuch magii. Skuliłam się na podłodze. Moje myśli pędziły jak szalone. Co robić, co robić, co robić.
— Idioci! Nie współpracując, ściągacie na siebie śmierć! — Czarodziej zarechotał opętańczo. Znów machnął ręką. Wszystkie meble w pokoju uniosły się. Zaczęły latać w kółko. Coraz szybciej i szybciej. Byłam w samym środku.
Szybciej, szybciej, szybciej…
W końcu widziałam tylko kolorowe smugi.
Kurczowo trzymając butle, doczołgałam się do Waltera. Jego plecy unosiły się i opadały nieznacznie. Oddychał. Żył.
— Naprawdę nie wiemy, o co chodzi! Błagam, zostaw nas! — załkałam. Wiedziałam, że głos mi się łamie, że przez huk pewnie mnie nie słychać. Strach? Mało powiedziane. Moje serce biło jak oszalałe. Włosy przyklejały się do czoła. Potraktowałam nieprzytomnego Waltera jak kotwice. Przylgnęłam do jego ciała. Niech to się już skończy, niech się skończy.
— Kłamiesz!
Próbowałam myśleć. Mózg pracował na podwyższonych obrotach. Czego on chce, dlaczego my, kogo szuka?
Kiedy nas zabije?
I nagle mnie olśniło.
Ona. Magia. Czerwone błyskawice.
Szukał Michelle.
— Nie wiemy gdzie jest Michelle! — wrzasnęłam. — Ktoś ją porwał!
I nagle wszystko zamarło. Meble zawisły w powietrzu. Deski ze ściany, drzazgi, książki. Wszystko. Nastała cisza. Przerażająca, wwiercająca się w duszę cisza.
Mag uniósł ręce. Nie widziałam jego twarzy, ale wiedziałam, że na mnie patrzy. Wiedziałam, że sprawdza, czy mówię prawdę. Może czytał mi w myślach? Może rzucał czar?
Przełknęłam ślinę. Zamknęłam oczy. Odruchowo przywołałam wspomnienia z kilku ostatnich godzin. Pożar domu. Zniknięcie Michelle. Wycieczka do fabryki. Zamknięcie w podziemiach. Tajemnicze laboratorium.
Gdy znów spojrzałam, maga nie było. Zniknął. Przedmioty zachwiały się, a potem z hukiem spadły na podłogę. Cudem uniknęłam przywalenia przez komodę.
Rozglądnęłam się. Znów panował spokój. Jedynie w ścianie ziała ogromna dziura.
Usiadłam powoli. Drżącymi rękami założyłam z powrotem plecak z butlą. Chwyciłam Waltera za ramię i z trudem przewróciłam na plecy. Z ogromną krwawą dziurą z boku głowy, wyglądał jak ofiara wojny.
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadli Nicolas z tatą.
— Co się stało?! — Nico momentalnie dopadł do nas.
— Michelle… — tylko tyle była wstanie powiedzieć.
Potem sama straciłam przytomność.
Gdy się obudziłam, leżałam w wąskim łóżku, a nade mną pochylała się Manoline. Wystarczyło jedno spojrzenie na sufit, bym wiedziała, że znów jestem w szpitalu. Super.
— Obudziłaś się. — Uśmiechnęła się nieznacznie.
Kiwnęłam głową. Usiadłam powoli i rozglądnęłam się. Sala była mniejsza niż ostatnio, a obok stało drugie, na razie puste łóżko.
— Długo mnie nie było?
— Tylko dwie godziny. W porównaniu z tym przed rokiem, masz ekspresowe tempo. — Zaśmiała się nerwowo. — W domu coś wybuchło. Chyba jakieś niezabezpieczona instalacja. Trochę cię poturbowało.
Skrzywiłam się. Wspomnienia wróciły jak bumerang. Tajemniczy mag. Chaos. Walter uderzający o ścianę. Leżący bez życia na ziemi. Krew.
— Co z Waltem? — wychrypiałam.
Many przełknęła ślinę. Odwróciła wzrok.
O nie. O nie, nie, nie!
— Błagam, powiedz, że żyje! Proszę! — Łzy same popłynęły po moich policzkach, cała się trzęsłam.
— Żyje — westchnęła. — Ale lekarze mówią, że doznał poważnych obrażeń wewnętrznych i stracił dużo krwi. Jakby ktoś dosłownie przywalił go kilkutonowym głazem.
Jęknęłam cicho. To nie był głaz tylko magia. Prawdziwa, najprawdziwsza magia!
Opadłam z powrotem na poduszkę. Emocje dosłownie rozrywały mnie od środka. mama, potem Michelle, teraz Walter. Dlaczego? Dlaczego my? Nie potrafiłam opanować płaczu. Przez ostatnie kilkanaście godzin próbowałam być silna, próbowałam nie panikować, ale teraz zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje. Moja siostra została porwana. Brat prawie zginął, zaatakowany przez czarodzieja. Jak niby miałam sobie z tym poradzić.
— Mogę go zobaczyć? — zapytałam.
Manoline zawahała się. Zerknęła w stronę drzwi, tak jakby rozważała, czy może mnie puścić samą gdziekolwiek.
— Za chwilę, dobrze? Na razie… na razie jest ktoś, kto bardzo chciałby z tobą porozmawiać.
W tym momencie, Do pokoju wszedł mężczyzna. Niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu. Tłuste, siwe włosy opadały mu strąkami na ramiona. Zmarszczki pokrywały całą pożółkłą od słońca skórę. Wodniste oczka nadawały mu wygląd przebiegłego szczura. Trzymał się jednak prosto, a na mój widok uśmiechnął się nieznacznie.
— Witaj, Pierrette. Nazywam Ferasco i jestem tu, by ci pomów.
***
Mateusz znał Andrzeja od wielu lat. Gdy zaczynał karierę, grali razem w jednym klubie. Andrzej był starszy, bardziej doświadczony i zawsze skory do pomocy. Może nie byli bliskimi przyjaciółmi, ale Wrona był typem człowieka, na którego zawsze można liczyć. Dlatego też, gdy Mateusz wyjechał do Gdańska, a Antigowie do Rzeszowa, opiekę nad grobem Penny objął Andrzej. Przez ostatnie dwadzieścia lat spisywał się doskonale. Mati latał po świecie, próbując zapomnieć, on sprzątał grób, wymieniał kwiaty, odnawiał zmatowiałe litery. Był tam, gdzie jego przyjaciel nie był gotów być.
Spotkali się na cmentarzu, przy bramie głównej. Padał deszcz. Było prawie pusto. Jedynie para staruszków kilka alejek dalej sprzątała grób.
— Dawno się nie widzieliśmy — burknął Andrzej na powitanie.
— Powiedzmy, że Warszawa to nie moje miasto. — Mateusz skrzywił się nie znacznie. — Co u ciebie?
— Normalnie. Walczę z buntem dwóch nastolatek, ale po za tym normalnie. — Przez jego twarz przemknął cień szelmowskiego uśmiechu. — A u ciebie?
— Też normalnie.
Przez chwilę stali w milczeniu. Jakby zastanawiali się, czy jest cokolwiek, co wypada powiedzieć w tej sytuacji.
— Wiesz, gdyby chodziło o jakąś drobnostkę, to pewnie załatwiłbym wszystko sam — powiedział w końcu Andrzej. — Ale to… zresztą sam zobaczysz.
Ruszył w głąb cmentarza. Mateusz szedł z tyłu, choć doskonale znał drogę. Od czasu śmierci Penny był tu tylko raz, ale do grobu byłby wstanie dojść w środku nocy i z zamkniętymi oczami.
— Mieliśmy wczoraj wieczorem niezłą ulewę — wyjaśniał dalej Wrona. — Burza, pioruny, sporo zniszczeń. Zadzwonili z samego rana, bo robili obchód po cmentarzu. Zwalone drzewa uszkodziły kilka nagrobków, ale to nie wygląda na robotę drzewa.
Stanęli przed właściwym grobem, a Mateusza aż zmroziło. Wyglądał strasznie. Przez całą długość płyty biegło głębokie, krzywe pęknięcie. Kawałek marmuru odpadł i teraz smętnie zwisał przy ziemi. Pęknięte części rozsunęły się. Z grobu ziała pustka.
— Piorun? — dopytał Mateusz. Próbował ukryć drżenie rąk. Schował dłonie do kieszeni. Podszedł do nagrobka i pochylił się, udając, że dokładniej ogląda zniszczenia.
— Tak twierdzi grabarz.
Zerknął do środka. Uderzył go zapach stęchlizny. Przełknął ślinę. Zakręciło mu się w głowie. Przytrzymał się sąsiedniego grobu. Wziął kilka głębokich wdechów.
— Z trumną nic się nie stało? Czy… ciało… — Nie potrafił dokończyć.
Andrzej przygryzł wargę. Odwrócił wzrok, a pod siwiejącą brodą pojawiły się rumieńce. Przestąpił z nogi na nogę i rozglądnął po cmentarzu. Jakby szukał wsparcia.
Serce Mateusza zabiło szybciej. Na karku poczuł zimny pot. Lodowaty wiatr przeszył go do kości.
— Co się stało z ciałem? — wychrypiał. — Co się… co się stało z moją Penny? Mów!
Oddychał ciężko, czas zwolnił. Czy nawet po śmierci Pénélopa nie mogła zaznać spokoju.
Wrona westchnął. Przeczesał palcami włosy, a potem wzrok utkwił w grobach obok.
— Właśnie dlatego zadzwonił. W trumnie nie było ciała.
Od razu mówię, że nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Grudzień to dość trudny okres, mam bardzo ograniczony czas, a i wena nie pomaga.
Ale jak zwykle liczę, że rozdział się podobał!
Adios!
Violin
Witaj :)
OdpowiedzUsuńPragnę pogratulować zostania ulubieńcem listopada w Magicznym Zbiorze :)
Post już został opublikowany, podobnie jak reklama.
Pozdrawiam!
Magiczny Zbiór
Uwielbiam Michelle. Po prostu jej charakterek jest nie do podrobienia. W ogóle cała rodzina Antiga taka jest :D Zawsze micha mi się szczerzy gdy czytam ich rozmowy "sam ze sobą" ^^ jak to mówią, dobrze czasami porozmawiać z kimś inteligentnym haha. A Michelle jest jednym z wielu przykładów tego. Została "porwana" ale nie panikuje i włosów z głowy nie rwie. W końcu kto by panikował przy tak dobrze wyglądającym porywaczu :P Jednak nadeszła chwila iż dziewczyna dodała dwa do dwóch i zrozumiała, że cała ta sytuacja jest dość ... dziwna. Magiczna. Zdziwiło mnie to, iż Ezi uważa że ona powinna o wszystkim wiedzieć. Może przez to od razu nie wyjaśnił jej wszystkiego "krok po kroku". Sądził, że jeśli powie "hej, chronię Cię przed Zakonem bo jesteś błędem" to Michelle posłusznie kiwnie głową i będzie go słuchać. Chłopak nie zdaje sobie sprawy na jaki charakterek wpadł ^^ Niech jej lepiej wszystko wytłumaczy. Sama z chęcią posłuchać i co nie co poukładam w swojej głowie.
OdpowiedzUsuńTak Walterze. Jako Twoja największa fanka jestem okropnie rozczarowana Tobą i Twoją postawą. W ogóle się do mnie nie odzywaj. Przynajmniej do chwili aż nie pójdziesz po rozum do głowy i nie zaczniesz się płaszczyć przed Julcią błagając o wybaczenie ^^
Walter i Pretty nie znaleźli młodszej siostry, więc musieli jako tako wytłumaczyć to ojcu i rodzeństwu. Biedny Stephan. Nie ma ani chwili spokoju. Jak nie jedna córka, to teraz kolejna. I syn w ciężkim stanie (karma Walter, karma). Że ten człowiek jeszcze dycha to ja podziwiam. Czyli mam rozumieć że jeden czarodziej z Zakonu pojawił się w domu rodziny Antiga i szukał Michelle? Uff, dobrze że Ezi wcześniej ją z niego "porwał". Pozostaje pytanie, co teraz? Co zrobić, aby ochronić Michelle?
Zniknęło ciało 'Penelopy'. A może nigdy go tam nie było? A jeśli było, dlaczego dopiero teraz zniknęło? Mateusz będzie miał prawdziwy huragan w swojej głowie. Bo niby jak ma sobie to wszystko w racjonalny sposób wytłumaczy?
Pozdrawiam :)
Michelle jest bohaterką nad którą chwilę się zastanawiałam. Miałam różne wizje i do końca nie byłam przekonana, która będzie najlepsza. Dlatego cieszy mnie, że jak na razie wszyscy darzą Michelle sympatią.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin
Michelle i Ezakiel przenieśli się w inne miejsce. Wciąż jednak nie są bezpieczni. Dobrze przynajmniej, że ten wybuch skończył się tylko w taki sposób i nic się im nie stało. Oczywiście dziewczynie bardzo trudno to wszystko zrozumieć, zwłaszcza że Ezakiel niczego nie zamierza jej ułatwiać. Michelle poskładała jednak w końcu fakty i zrozumiała, że za tym wszystkim musi stać magia. Przyjęła to nadzwyczaj dobrze. Przede wszystkim nie wpadła w panikę. Postanowiła wziąć też sprawy w swoje ręce i ucieć od Ezekiela, który zdecydowanie lepiej powinien ją pilnować. Oby tylko Michelle nie wpakowała się w jakieś kłopoty. Czarodzieje już są na jej tropie i nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby ją odnaleźli.
OdpowiedzUsuńStephane przeżywa ostatnio tragedię za tragedią. Gdy życie powoli zaczęło się mu stabilizować. Musi sobie poradzić z zaginięciem córki. Naprawdę ogromnie mu współczuję.
Pierette i Walter utknęli z poszukiwaniami siostry w martwym punkcie. Jakby tego było mało złożono im bardzo niemiłą wizytę. Biedny Walter najmocniej ucierpiał. Oby tylko z tego wyszedł, choć obrażenia są bardzo poważne. Teraz znowu wszystko w rękach Pierette. Mam nadzieję, że Ferasco skutecznie jej pomoże.
Mateusz musiał przeżyć niemały szok, gdy okazało się, że ciało Polly zniknęło z grobu. Teraz już na pewno nie odpuści i będzie się za wszelką cenę starał dojść do prawdy. Nie mogę się dlatego już doczekać kolejnych wydarzeń. 😊
Michelle co do zasady pakuje się w kłopoty. Taką ma już naturę xd A tak na serio, to już teraz zapowiadam, że w tym opowiadaniu spokoju nie będzie. Za dużo mam pomysłów 😁
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin
Uff, już myślałam, że ten wybuch spowoduje więcej szkód! Tymczasem Michelle pozostała we Francji wspólnie z Ezim, który w dalszym ciągu jest dość tajemniczy. Wytłumaczył dziewczynie mniej więcej, co i jak, ale dla niej to w dalszym ciągu jest totalna abstrakcja. Dopiero w łazience uświadomiła sobie, że magia jednak istnieje i że jakimś trafem ją dosięgła. Podziwiam ją, że przyjęła to w miarę sensownie, poukładała sobie to w głowie i nie wszczęła paniki. Wykorzystała natomiast sytuację, kiedy Ezi zostawił ją samą i postanowiła opuścić bezpieczne w tym momencie schronienie. Nie wiem tylko, czy to było dobre posunięcie biorąc pod uwagę to, że jednak ktoś czycha na jej życie. Ezi wydaje się być całkiem w porządku, więc mam nadzieję, że w porę odnajdzie Michi :)
OdpowiedzUsuńBliźniaki stają na głowie i robią, co mogą, aby sprowadzić Michelle do domu, ale to wcale proste nie jest... Nie wiedzą, gdzie jest ich siostra oraz w jakim stanie się znajduje. Jakby tego było mało w domu czekała na nich niemiła niespodzianka. Czarodzieje nie spoczną dopóki nie dostaną w swoje ręce Michelle, i jak widać nie cofną się przed niczym. W tym wszystkim ogromnie szkoda mi Stephana, bo życie zdecydowanie go nie rozpieszcza 😔 najpierw stracił ukochaną żonę, później drżał o życie Polly, a teraz bez śladu zaginęła Michi. Musi być jednak silny i dać sobie radę. Michi musi wrócić cała i zdrowa!
Walter... Ugh! Mam focha stulecia. To nie może być tak, jak on sobie coś ubzdurał to na pewno tak będzie, nie i tyle! Julcię to on ma na kolanach błagać o przebaczenie!
Zagadka z grobem Polly częściowo się rozwiązała... Teraz Mateusz będzie dążył do tego, aby za wszelką cenę dowiedzieć się, co stało się z ciałem jego ukochanej...
Nie mogę się doczekać nowości ^^
I przy okazji zapraszam na nowego Kepę i Masona :)
Pozdrawiam :)
Z tą magią to jest tak, że jeszcze trochę rzeczy trzeba wyjaśnić. Na razie Michelle w miarę wszystko przyjmuje, ale co będzie dalej? Na pewno nie odkryłam jeszcze wszystkich kart 😁
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin
Przepraszam za opóźnienie, ale miałam cholernie ciężki tydzień. I na wszystko brakuje mi czasu.
OdpowiedzUsuńMichelle i Ezi zmienili miejsce pobytu. Niestety w nim też pewno nie zabawią zbyt długo, bo ciągle grozi im niebezpieczeństwo. Do dziewczyny w końcu zaczyna docierać że za wszystkim stoi magia. I przyjęła to o dziwo bardzo spokojnie.
Ezekiel chyba powinien jej bardziej pilnować, bo Michelle korzystając z pierwszej lepszej okazji postanowiła zwiać. Mam nadzieję że nie wpakuje się w żadne kłopoty.
Szkoda mi Stephana, jego życie ostatnio to jedna wielka tragedia. Najpierw Stephenie, potem Pretty , teraz zniknięcie Michelle A do tego Walt. Mam nadzieję że chłopak szybko się z tego wygrzebie. Bo wkurzył mnie ostatnio strasznie. I sama bym mu przywaliła w łeb. No ale nie aż tak.
Grób Polly okazał się pusty. No bo jakże mogli być inaczej. Mateusz zapewne będzie że wszystkich sił próbował się dowiedzieć co takiego się stało. Jestem strasznie ciekawa kiedy w końcu pozna prawdę. I co najważniejsze jak ją przyjmie.
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.
Coż, tak już mam, że nie oszczędzam Stephana w opowiadaniach. Chyba dlatego, że go lubię xd. Biedaczek, gdyby naprawdę przeżył to, co mu funduję, to już dawno by zwariował. Na szczeście, to tylko fikcja.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin
Bardzo podoba mi się Michi w tym rozdziale, całkiem zabawnie podeszła do sprawy magii i ze spokojem, jak gdyby nigdy nic popytała Eziego :D
OdpowiedzUsuńA Ezekiel wydaje mi się zbyt ufny, jakby rzadko kiedy przebywał na ziemi, wśród ludzi. W sumie nie wiem, gdzie mieszkają tacy jak on, ale zakładam, że to pierwsze poważne porwanie człowieka. Bo serio, nawet drzwi nie zamknąć?
Michelle chyba też niezbyt daleko pobiegnie, obstawiam, że szybko odnajdzie ją zakon. W sumie chciałabym zobaczyć walkę pomiędzy zakonem a Ezekielem, tylko po to, żeby zobaczyć reakcję Michi na naprężone mięśnie i magiczne światełka w tle :`)))
Jest mi bardzo przykro z powodu Waltera, tak wspaniała poznać, tak łatwo pokonana przez jakąś parszywą magię, meh. Chciałam mu dać w łeb za zostawienie Julci, ale nie aż tak! Co najwyżej czerstwą bagietką po głowie!
Ciekawi mnie pojawienie się Ferasco, on ma chyba słabość do bliźniaków Antiga. W sumie poza tym, że pomógł Walterowi nie pamiętam zbytnio jego postaci, przez co nie bardzo wiem, czego mogę się spodziewać.
Może kolejnego magicznego bum bum? Ahh, jakbym ja chciała magiczny pojedynek!
Akcja z grobem całkiem mnie rozwaliła. Zakładałam, że ciała nie będzie (no bo jak?), ale żeby go "piorun" pacnął? Akurat ten grób? Ta część historii będzie chyba jeszcze bardziej złożona, niż początkowo zakładałam. Myślałam, że Mati dostanie olśnienia, będzie drążył i tyle. A tu takie kwiatki. Wcale nie będę zdziwiona, jeśli wkręci się w magiczny wir wydarzeń. Przeszuka internet w poszukiwaniu córki Penny, nic nie znajdzie, kilka dni i widzę go znów we Francji.
Ale to będzie interesujące, zwłaszcza, że historia zaczyna się zazębiać (przynajmniej dla mnie).
Nie mogę się doczekać dalszych rozwiązań.
Życzę weny i pozdrawiam bardzo serdecznie,
Eden
Życiorys Ezékiéla poznamy w swoim czasie i wtedy sporo się wyjaśni jeśli chodzi o jego zachowania. To w ogóle jest ciekawa postać, bo oprócz tego, co przedstawię w opowiadaniu, ma też ukryty rodowód, którym raczej się nie podzielę.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin