piątek, 22 listopada 2019

Rozdział 4

Dobra, żeby nie był, moje rodzeństwo miewało głupie pomysły. Mniej lub bardziej, ale jednak głupie. Taka rodzinna przypadłość. Jakiś błąd w genach albo coś podobnego. Mama raczej rozsądna była, ale tata? Różowe włosy. Winda wysmarowana czekoladą. Muszę mówić więcej? 
Tak więc, wiedzcie, że nie miałam nic wspólnego z szaloną wyprawą ratunkowo bliźniaków. Gdy oni śledzili pstrokate wyładowania atmosferyczne, ja smacznie spałam. Zawsze miałam głęboki sen. Kiedyś zasnęłam na meczu. W kąciku dla dzieci. Za dmuchaną trampoliną. Znaleźli mnie dopiero tuż przed zamknięciem hali. 
Tamtego wieczoru mama prawie wczepiła mi czipa z GPS-em. I jak ja śmię narzekać na swoich bratanków? 

Okej, ale może wróćmy do wydarzeń bierzących. Historią swojego życia zanudzać was będę kiedy indziej. 
Ponownie obudziłam się po kilku godzinach. Przynajmniej tak myślałam. Sorry, zegarka w głowie nie mam. Byłam wypoczęta, rozluźniona, a kołdra przyjemnie grzała. Wtuliłam się więc w poduszkę. Minutę snu w te, czy we wte, co za różnica. 
Coś mnie tknęło, że może wypadałoby wstać. Wiecie, pomóc tacie z śniadaniem, ogarnąć skacowanych krewnych. A i może przekonać trojaczki Nicolasa, że wieszanie się na żyrandolu, to bardzo, bardzo zły pomysł. 
Przeciągnęłam się leniwie i otworzyłam oczy. Chwila, kiedy prosiłam tatę o przemalowaniu sufitu na czarno? I gdzie się podziały lampki w Myszkę Miki. 
Usiadłam. Mój mózg powoli uruchamiał kolejne przewody. Rozglądnęłam się wokół. Nie, to na pewno nie była moja sypialnia. Nadal tkwiłam w dziwnym lochu. 
Znów ten sam sen? Czego się naćpałam…
— Jak się czujesz? 
Wzdrygnęłam się. Dopiero teraz zauważyłam, stojącego pod ścianą mężczyznę. Serio, facet… zaraz… jak on się nazywał… jakoś tak dziwnie… Ezajasz? Euzebiusz? 
Dobra, niech będzie Ezi. 
W każdym razie, Ezi powinien zastanowić się nad karierą w domu strachów. Naprawdę go wcześniej nie widziałam. Jakby stopił się ze ścianą. 
— Mam nadzieję, że odpoczęłaś — powiedział, podchodząc bliżej. — Nie możemy tu zbyt długo zostać. Zakon jest blisko. W końcu nas znajdą. 
Uniosłam brwi. Zakon? Że niby tybetańskich mnichów? Ezi, daj namiary na dilera, czy coś. 
— Wiesz co, nie mam pojęcia, dlaczego śnisz mi się po raz drugi i nie chcę być niegrzeczna, ale… Wypad z mojej wyobraźni! 
Wściekła, opadłam na poduszkę i odwróciłam się do niego plecami. A co, nawet sny muszą się liczyć z kobiecym fochem!
— Wytworem wyobraźni? — zainteresował się. — Nie czuję się wymyślony. Przecież mówiłem, że to ci się nie śni. 
Mózg podłączył ostatni kabelek i zaczęłam myśleć. 
Odwróciłam się. Spojrzałam na Eziego. Potem na ścianę. I znów na Eziego. 
O, cholera. 
— Aaa!!
Tak. Zaczęłam piszczeć jak mała dziewczynka. Ale musicie mnie zrozumieć. Zostałam porwana. Porwana! Przez psychopatycznego Azjatę w staroświeckim kapeluszu! Na moim miejscu też byście wrzeszczeli. 
Zresztą, mam piękny głos. To nie były krzyki. To był śpiew nimf natury, ot co! 
— Ciszej! — skarcił mnie Ezékiél ( tak, przypomniałam sobie, jak ma na imię; ale i tak uważam, że Ezi brzmi lepiej). — Wyciszyłem pomieszczenie, ale z Zakonem nigdy nic nie wiadomo. 
Zamrugałam zdezorientowana. Zamknęłam się posłusznie. Bladego pojęcia nie mam, czym ten cały Zakon jest, ale zadzierać z nimi nie zamierzam. Tatuś powtarzał by trzymać się z daleka od sekt. 
Odetchnęłam głęboko. Dobra, Michelle, musisz zacząć myśleć. Jesteś w jakieś celi. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy. Zostałaś porwana. Przez kogoś. Ezékiéla? Nie wydawał się groźny. Zaoferowała mi wodę i jedzenie. Dostałam łóżko, ciepłą kołdrę. Nie związał mnie, nie groził. 
Ale jednak porwał. 
Tata może i był sportowce, sporo w życiu osiągnął, ale fortuny nie zarabiał. Wątpiłam więc, by porwano mnie dla okupu. Byliśmy raczej mało ważni. Nikt nie uczył mnie, co robić w razie porwania. 
Skup się, Michi, skup. Masz dwadzieścia lat! Oglądałaś setki filmików o zagrożeniach. Porwanie? Może nie. Ale wzięcie zakładników owszem. Jak to było? Słuchać napastników? Nie stawiać się? Czekać na pomoc? Akurat to nie powinno być trudne. 
— Jakim Zakonem? — wypaliłam bez zastanowienia. — Kim w ogóle jesteś? I co tu robię? 
— Przecież mówiłem — zmarszczył brwi, tak, jakby poddawał wątpliwości własną pamięć. — Nazywam się Ezékiél. Chronię cię przed Zakonem, bo jesteś Błędem. 
— Błędem?! 
Czy on mnie obraża? Znowu?! 
Pokręcił stanowczo głową. 
— Nie mamy teraz czasu na wyjaśnienia. Muszę przygotować nas do przenosin. 
Wstał i wyszedł, bez słowa zamykając drzwi. 
Przez dłuższą chwilę siedziałam jak skamieniała. Próbowałam zrozumieć, co właściwie zaszło. Jak przestarzały komputer, przetwarzałam kolejne informacje. Chyba powinnam być przerażona? Okej, byłam. Ale nie drżałam ze strachu i nie panikowałam. Nie wyglądało na to, by Ezi miał zamiar mnie skrzywdzić. Przynajmniej na razie nie poinformował o żadnych wymyślnych torturach tudzież egzekucjach. 
Czyli jest szansa na dokładniejsze wybadanie sytuacji. 
Przez małe okienko pod sufitem zaczynały wpadać pierwsze promienie słońca. Ostrożnie zsunęłam się z łóżka, a potem wspięłam się na palce i spróbowałam wyjrzeć na zewnątrz. Zobaczyłam tylko brudny bruk i paprochy w odpływie. 
Musiało minąć tylko kilka godzin. Może nadal byłam w Paryżu? 
Stanęłam na środku pokoju, wzięłam się pod boki i zaczęłam myśleć. Wypadałoby opracować plan ucieczki, prawda? 
Dobra, zacznijmy od najprostszego. Naiwnie podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę. O dziwo otworzyły się bez problemu. Nie wahając się, wyszłam na korytarz. Był wąski, na ścianach łuszczyła się farba, ale po za tym wyglądał przyjaźnie. Jak korytarze w podziemiach starych hoteli. 
Przez moment wahałam się, w którą stronę iść. Ene, due, like… A, dobra, jest zielony ludzik na ścianie! Ze strzałką! Czyli do wyjścia w prawo. 
Powoli ruszyłam korytarzem. Nasłuchiwałam nadchodzących ludzi, ale nikt się nie pojawił. Wszystko wyglądało na dawno opustoszałe. Im dłużej szłam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że oprócz mnie i Ezékiéla nikogo nie ma w budynku. 
W końcu dotarłam do schodów. Obok znajdowała się jeszcze jedna para drzwi. Przez zmatowiałe szyby zobaczyłam coś w rodzaju laboratorium. W środku, Ezi pochylał się nad grubą, pożółkłą książką i mamrotał coś pod nosem. 
Super, mam okazję żeby… 
— Ej, co tu robisz!
Cholera, zobaczył mnie! 
Chciałam rzucić się do ucieczki, ale nie byłam wstanie wykonać nawet kroku. Tak, jakby jakaś tajemnicza siła przytrzymywała mnie na miejscu. 
Mężczyzna wyszedł na korytarz. Na jego twarzy nie dostrzegłam wściekłości, raczej troskę. 
— Dlaczego nie odpoczywasz? — zapytał. — Przed nami długa podróż. 
—  Ja… postanowiłam rozprostować kości — wymyśliłam na poczekaniu. — No wiesz, trzeba dbać o formę fizyczną. — Wyszczerzyłam się szeroko. — A w ogóle, to co tu robisz? — Szybko zmieniłam temat. 
— Badam stare zwoje. Próbuję rozwiązać twój problem — wyjaśnił. — Chcesz zobaczyć? — Zachęcająco machnął ręką. 
Przełknęłam ślinę. Problem? Jaki problem? Uczulenie na laktozę czy dziwne krosty pod łopatkami. 
Weszłam do środka, w duchu powtarzając sobie poradniki. Słuchaj napastnika, nie dyskutuj, nie prowokuj go. 
To, co wcześniej wzięłam za laboratorium, musiało kiedyś być ogromną kuchnią. Długie, metalowe stoły, drzwiczki od chłodni i wiszące nisko lampy, nadawały pomieszczeniu chłodny wygląd. Wszędzie walały się stare książki i pergaminy. Nad jednym z blatów unosiła się ogromna, galaretowata kula, która świeciła na fioletowo. 
— Co to? — podeszłam bliżej. Nigdy nie widziałam niczego podobnego. A mam kuzyna, pracującego nad teleportacją. — Dlaczego się tak dziwnie świeci?
— Oh, to tylko… Nie, nie dotykaj tego! 
Tia… pewnie już wiecie, co zrobiła odpowiedzialna, dorosła Michelle. Tak, dotknęła podejrzanej kuli. I tak, bardzo, ale to bardzo tego pożałowała. 
Ledwo dźgnęłam ją palcem, a kula wybuchła. Kaboom! Zapanował chaos. Ściany zaczęły się trząść, z sufitu sypał się tynk. Kawałki fioletowej mazi latały po całym pokoju i odbijały się od ścian niczym olbrzymie pociski. Z trudem uchylałam się przed nimi, jednocześnie, utrzymując równowagę. 
— Musimy uciekać! 
Ezekiel chwycił mnie za ramię. Szarpnęłam się, próbując się wyrwać, ale tylko ściągnęłam z siebie kurtkę. Rzucił ją na ziemię, a potem objął mnie w pasie. Przycisnął do piersi, ręką osłaniając przed latającymi grudami mazi. 
— Będzie bolało! — krzyknął. — Zamknij oczy!
W ostatniej chwili wykonałam polecenie. Wymruczał coś pod nosem, obrócił nas wokół osi, a potem znów zapadła ciemności.

***

Jeśli myślałem, że ucieczka włoskiej mafii, to najgorsze, co mogło mnie spotkać, to bardzo, bardzo się myliłem. Serio. Porwanie przez czarodziejów jest zdecydowanie gorsze. Szczególnie, gdy masz świadomość, kto cię porwał. Mafia korzysta z praw fizyki. Magia ma je głęboko gdzieś. 
— Aaa!
Ocknąłem się nagle, jakby wyrwany z koszmaru. Usiadłem gwałtownie. Rozglądnąłem wokół. Powoli docierało do mnie, że nie jestem już w swojej sypialni, a to na czym leżę na pewno nie jest mięciutkim łóżkiem. 
Znajdowałem się w ciemnym, wilgotnym pomieszczeniu. Pod sufitem słabo migotała pojedyncza żarówka, a ze ścian odchodził tynk. Siedzieliśmy jednak na nowym materacu. Obok ktoś zostawił dwie butelki wody. 
— Au… 
Pierrette też powoli dochodziła do siebie. Usiadła i nieprzytomnym wzrokiem potoczyła wokół. 
— Gdzie jesteśmy? 
— Nie mam pojęcia — wzruszyłem ramionami. — Ale moje przypuszczenia chyba były słuszne. Za zniknięcie Michelle naprawdę odpowiadają czarodzieje. 
— I teraz porwali też nas? 
— A masz inne wyjaśnienie? 
Nie odpowiedziała. Podkuliła kolana pod brodę, oddychała ciężko, zaciskając rękę wokół butli z tlenem. 
Obejrzałem dokładnie zarazem siebie jak i ją. Nie mieliśmy żadnych obrażeń, nawet jednego siniaka. Jakby ktoś nas porwał, ale starał się być delikatny, nie chciał nas skrzywdzić. Nawet nie zostaliśmy związani! 
Oczywiście mogło się okazać, że i tak nie mamy dokąd uciec, bo wylądowaliśmy w Tybecie albo amazońskiej puszczy. Czarodzieje byli zdolni do wszystkiego. 
Już chciałem wstać, by sprawdzić dokładnie cały pokój, gdy w rogu otworzyły się drzwi. 
— Widzę, że się obudziliście. 
W progu stał mężczyzna. Trochę starszy ode mnie, Azjata. Na głowie miał kapelusz z szerokim rondem, a w ręku trzymał papierową torbę z logiem popularnej kawiarni. 
— Kim jesteś? — wycharczałem. — I dlaczego nas porwałeś?! — Poderwałem się z materaca, ale zaraz na niego opadłem. Zakręciło mi się w głowie. W powietrzu rozniósł się dziwnie słodkawy zapach. 
— To teraz nie ma znaczenia. — Nieznajomy pokręcił głową. — Może jesteście głodni? Powinniście coś zjeść. Przyniosłem… — niepewnie spojrzał na torebkę. — No, na pewno jest to lepsze niż sama bułka. — Rzucił jedzenie na materac. 
Wymieniliśmy z Pierrette zaskoczone spojrzenia. Cóż, tego się nie spodziewałem. Przygotowałem się raczej na mordercze zaklęcia, mroczne rytuały, może trochę głodzenia i jakieś miłe tortury. Wiecie, klasyczny pakiet od sadystycznych, magicznych zakonów. 
— Gdzie jest Michelle? — zapytałem. — Co jej zrobiłeś?! — Z trudem powstrzymywałem się, by nie rzucić się na mężczyznę. Czułem jednak unoszącą się w powietrzu magię. 
— Waszej siostrze? Nic. Spokojnie, jest bezpieczna. Nie zamierzam skrzywdzić Michelle. 
— Więc, dlaczego ją porwałeś?! — załkała Pretty. — I nas też?! Czego chcesz?!
Nieznajomy skrzywił się. Zerknął przez ramię, jakby sprawdzając, czy nikt go nie podsłuchuje. 
— Wasza obecność jest zagrożeniem dla Michelle. Ze mną jest bezpieczna. Chronię ją. 
— Przed czym chronisz? Przed nami? 
Z każdą sekundą sytuacja robiła się co raz bardziej absurdalna. 
— Chcemy zobaczyć Michelle — warknąłem, zaciskając pięści. 
— Jest bezpieczna. 
— Skąd mamy wiedzieć, czy mówisz prawdę?! 
Mężczyzna zacisnął usta w wąską kreskę. Pokręcił głową, a potem odwrócił się i po prostu wyszedł. 
Momentalnie dopadłem do drzwi. Próbowałem je pchnąć, wywarzyć, ale nawet nie drgnęły. Jakby ktoś przyspawał je do ścian. 
Zrezygnowany, wróciłem na materac. Usiadłem obok Pierrette. Była jeszcze bledsza, wydawała się drobniejsza niż wcześniej. Jakby w ciągu kilku godzin straciła resztki energi. 
— Chyba powinniśmy coś wymyślić — mruknąłem. 
— Masz pomysł, jak stąd uciec? 
— Na razie żadnego. Ale przynajmniej wiemy, że Michelle jest niedaleko. I że jest bezpieczna. 
— Wierzysz mu. 
Zawahałem się, ale po namyśle przytaknąłem. 
— Widziałem ludzi, którzy naprawdę chcą zrobić więźniom krzywdę. Znam się trochę na porywaczach. A ten wyglądał tak, jakby naprawdę nie chciał nas skrzywdzić. 
Pretty zagryzła zęby. Odwróciła wzrok, wzrok wlepiła w ścianę. Przez długi czas siedzieliśmy w ciszy. Próbowałem wymyślić drogę ucieczki, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. W celi brakowało okien, drzwi były magicznie zamknięte. Obstukałem ściany. Żadnych tajnych przejść, czy gipsu, przez który moglibyśmy się przebić. Gdzieś z oddali docierała do nas przytłumiona muzyka. Dopiero po chwili rozpoznałem najnowszy przebój. Może nadal byliśmy w pobliżu hotelu? To miałoby sens.  
— Chyba powinniśmy porozmawiać — odezwała się nagle Pierrette. 
Przełknąłem głośno ślinę. Coś w jej głosie podpowiadało mi, że „porozmawiać” wcale nie dotyczy porwania, Michelle czy czarodziejów. Mimochodem odsunąłem się bliżej ściany. Próbowałem ukryć drżenie rąk. 
Dobra, Walt, ogarnij się. Masz dwadzieścia jeden lat. Nie jesteś małym dzieckiem. Potrafisz wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. 
Przynajmniej za większość. 
— Co stało się w Bostonie? — zapytała bez ogródek. — Dlaczego postanowiłeś przyjechać?
Westchnąłem. Odwróciłem wzrok. Byłem idiotą. Przyleciałem przekonany, że jestem gotów na tę rozmowę. Myślałem, że Pretty jest jedyną osobą, która pozna prawdę. Jedyną, która będzie mnie wspierać bez względu na wszystko. 
A teraz się bałem. Bałem się, że zobaczę w jej oczach odrazę. Że odsunie się ode mnie. Że będzie się mną brzydziła, tak jak ja brzydziłem się sobą. 
Nie, nie byłem na to gotów. Nie teraz, jeszcze nie. 
— Tak naprawdę to nic wielkiego się nie stało. — Usilnie starałem się nie patrzeć na Pierrette. — Po prostu potrzebowałem chwilę odpocząć… Wiesz, zmienić środowisko, przemyśleć parę spraw. Stany też potrafią być męczące. — Zmusiłem się do uśmiechu. 
— Daj spokój, przecież doskonale wiem, kiedy kłamiesz. — Spojrzała na mnie z pobłażaniem. 
— Nie, serio, nic się nie stało. Jest okej. Chyba mogę być zmęczony, prawda? 
— Wiesz, że przede mną nie da się niczego ukryć.
— Ale co w ogóle miałbym ukrywać? 
— Pokłóciłeś się z kimś w klubie? 
— Nie, to nie…
Zaczynałem czuć się osaczony, skakało mi ciśnienie. Pretty chciała koniecznie wiedzieć, co się stało, ale ja nie miałem ochoty o tym mówić. 
— Może złapałeś kontuzję? Coś wyszło na badaniach? Chcą rozwiązać kontrakt? 
— Nie, to nie… 
— Pamiętaj, że zarządy potrafią być strasznie głupie, dograsz sezon do końca i znajdziesz nowy klub. Podobno Kalifornia jest piękna. A może Nowy Jork? A może…
— Julcia jest w ciąży! 
O cholera. 
Powiedziałem to. 
Naprawdę powiedziałem. 
Rzeczywistość zawirowała. Na moment straciłem oddech. Zachłysnąłem się powietrzem, przed oczami pojawiły się mroczki. Schowałem twarz w dłoniach. Rzeczywistość znów mnie przytłaczała, znów miałem wrażenie, że trzymam na ramionach ciężar całego świata. Prawda, przed którą próbowałem uciec przez ostatnie dni, teraz uderzyła we mnie z dwojoną siłą. 
— Oh… ja… nie wiem, co powiedzieć…. Gratulacje — wydukała w końcu Pretty. 
Powoli podniosłem głowę. Co? Gratulacje? Czego mi gratulowała? Że jestem idiotą? Że zachowałem się jak ostatni tchórz? Że jestem niegodny, by kiedykolwiek spojrzeć Julci w oczy. 
— Ty naprawdę nie rozumiesz — szepnął z niedowierzeniem. — Naprawdę nie rozumiesz. 
— Czego nie rozumiem? 
Zadrżałem. Słowa ledwo przechodziły mi przez gardło. Czułem się jak na sądzie ostatecznym. 
— Zostawiłem ją, wiesz? Wyjechałem bez słowa, w środku nocy, zostawiając tylko głupi list. Bo jestem tchórzem. Bo boję się odpowiedzialności. 
Wyraz twarzy Pierrette zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Już nie uśmiechała się nerwowo. Zmrużyła oczy, zacisnęła pięści. Dosłownie mordowała mnie wzrokiem. 
— Zostawiłeś. Swoją. Ciężarną. Dziewczynę — wysyczała. 
— Dokładnie to powiedziałem. 
— Jesteś kretynem! — wybuchnęła. — Bałwanem! Durniem! Matołem do potęgi setnej! Debilem! Cymbałem! Coś ci się na mózg rzuciło?! Jesteś idiotą! Nie przyznaję się do ciebie, do cholery! Jak w ogóle mogłeś! A podobno tak bardzo ją kochasz! 
Wysłuchiwałem tej tyrady ze spuszczoną głową. Wiedziałem, że Pretty ma rację. Wiedziałem to, a jednak nie potrafiłem zmienić swojej decyzji. Lęk przed odpowiedzialnością był zbyt silny, paraliżujący. 
— Dlaczego? — wychrypiała, opanowując trochę wściekłość. — Dlaczego to zrobiłeś? Myślałam… myślałam, że dorosłeś. 
Przełknąłem głośno ślinę. Zamrugałem, próbując opanować łzy. Odpowiedź ugrzęzła mi w gardle. 
Nagle coś wybuchło. Ściany zatrzęsły się. Żarówka pod sufitem zamigotała. A drzwi zaskrzypiały i jak gdyby nigdy nic wypadły z nawiasu. 
Przez ułamek sekundy wpatrywałem się w nie z niedowierzeniem. 
— Czy ty widzisz to samo co ja? — wydukała Pretty. 
— Tak. 
— To co robimy? 
— No jak to co? Wiejemy!
Poderwaliśmy się na równe nogi, wypadliśmy na korytarz, a potem po prostu pobiegliśmy przed siebie. 

***

Ja i Walter byliśmy na codzień wyjątkowo zgodnym rodzeństwem. Ciężko powiedzieć, czy to dlatego, że byliśmy bliźniakami, czy też może zupełnie różne zainteresowania, zwyczaje i charaktery nie stwarzały powodów do kłótni. Wiele rzeczy robiliśmy osobno, a w sprawach rodzinnych zawsze trzymaliśmy wspólny front. 
Przynajmniej do odejścia mamy. Potem bywało różnie. 
W każdym razie, tego dnia miałam ochotę udusić Waltera. Zatłuc, urwać mu łeb, poszatkować na kawałki. No bo, do cholery zachował się jak skończony idiota! Jak można porzucić ciężarną dziewczynę, jak?! I to dziewczynę, którą podobno się kocha. Przecież tak zachowują się tylko najgorsze mendy!
I właśnie taka menda biegła obok mnie. Nie miałam więcej czasu, by na niego nawrzeszczeć. Musieliśmy uciec. Kluczyliśmy labiryntem korytarzy. Kierowały nas zielone, migające strzałki. Pewnie byliśmy w podziemiach hotelu. Starych magazynach, może chłodniach. Ze ścian odchodziła farba. Płytki kruszyły się pod każdym krokiem. 
— Trzeba znaleźć Michelle — wydyszał Walter. — Na pewno jest gdzieś w pobliżu. 
— Co mogło wywołać wstrząs? 
— Mało mnie to teraz obchodzi — skrzywił się. — Znajdźmy Michi i wiejmy stąd. 
Dopadł do pierwszych drzwi i próbował je pchnąć. Nawet nie drgnęły. Podobnie kolejne i kolejne. Wszystkie były zamknięte. Wyglądały na dawno nie otwierane. 
Dopiero na końcu korytarza znaleźliśmy jakieś pomieszczenie. Do niego też kiedyś prowadziły metalowe drzwi, teraz po prostu leżące na ziemi. Jakby wypadły z nawiasów. 
Zajrzeliśmy do środka. Cela przypominała naszą, ale pod sufitem miała małe okienko, a na środku stało normalne łóżko. Wyglądało tak, jakby ktoś przed chwilą w nim spał. Rozkopana kołdra leżała na ziemi. Na szafce stała otwarta butelka z wodą. 
— Kojarzysz to? — Walter podniósł z łóżka gumową opaskę. Była czerwona, z czarnym napisem jakiegoś rockowego zespołu. 
— To Michelle — odparłam bez wachania. — Musiała tu być. 
Nerwowo rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Szukałam inny znaków, że Michi jest niedaleko, że żyje i ma się dobrze. W głowie huczały mi opowieści Waltera o czarodziejach. Przed oczami miałam moje własne spotkanie z jedną z członkiń zakonu. Jeśli Michelle trafiła w ich ręce, to byłą w ogromnym niebezpieczeństwie. 
— Może nadal jest gdzieś w budynku — mruknął bez przekonania Walt. 
Kiwnęłam głową. Wycofaliśmy się na korytarz i pobiegliśmy dalej. Mijaliśmy rzędy zamkniętych  drzwi, ale ani jednego człowieka, martwego czy żywego. Choć lampy pod sufitem zostały przetarte z kurzu, to wyglądało, jakby nikt dawno tu nie zaglądał. 
Dotarliśmy w końcu do klatki schodowej. Obok były jeszcze jedne drzwi. Dwuskrzydłowe z szybami. Zajrzeliśmy do pomieszczenia za nimi. Było większe niż poprzednie, przypominało trochę kuchnię albo kostnice. Tylko, że na długich, metalowych stołach zamiast noży leżały księgi. Mnóstwo ksiąg. Starych, pożółkłych, grubszych niż jakiekolwiek inne. Część pokryta była dziwną, fioletową mazią. Jakby jakieś dzieci urządziły sobie wojnę na kolorowy śluz. 
— Kisielowy potwór tu zwymiotował, czy co? — Walter z obrzydzeniem dźgnął plamę mazi. — Ble, co to w ogóle jest? Myślisz, że może być niebezpieczne? Odpadnie mi ręka albo coś podobnego? — Pospiesznie wytarł palce o spodnie i odsunął się na bezpieczną odległość.
— Co najwyżej dostaniesz wysypki — mruknęłam. — Ktoś tu nie dawno był. Zostawił obiad. — Wskazałam na otwarte pudełko z makaronem. W koszu na śmieci znalazłam plastikowe sztućce i zmięte serwetki. 
— Ten facet, który na porwał? 
— Możliwe. Raczej jedna osoba. A nikogo innego nie spotkaliśmy. Więc może… 
Nie dokończyłam. Nagle maź zaczęła błyszczeć. Przez kilka sekund migotała jakby posypana brokatem po czym zniknęła. Razem z nią wszystkie księgi, jedzenie, nawet śmieci. 
— E… 
Z niedowierzaniem rozglądaliśmy się po pustym pomieszczeniu. Teraz wyglądało tak, jakby od dawna nikt tu nie zaglądał. 
— Dobra, to było dziwne — stwierdził. — Bardzo dziwne. Ale dowodzi, że mamy do czynienia z magią. 
— Średnio pocieszające — burknęłam. 
I wtedy dostrzegłam coś jeszcze. Pod jednym ze stołów leżała kurtka. Dżinsowa, obszyta kolorowymi naszywkami. Podniosłam ją drżącymi rękami. 
— To kurtka Michelle — wychrypiałam. — Nigdy się z nią nie rozstaje. 
— To znaczy… 
Przełknęłam głośno ślinę. Dokończyłam za Waltera. 
— To znaczy, że musiało stać się coś strasznego. 

***

Mateusz Janikowski spędził noc w szpitalu. Spał niespokojnie, budził się co godzinę, dwie i nerwowo rozglądał w okół, jakby szukając Penelopy. Choć próbował, to nie potrafił wyrzucić z głowy obrazu jej córki. Był tak strasznie do siebie podobne. Jak bliźniaczki. Stephanie miała jedynie dłuższe włosy i byłe trochę bledsza. Po za tym mogła spokojnie uchodzić za swoją matkę za młodu. 
Z jednej strony, Mateusz był na siebie zły, że je pomylił. W końcu kochał Penny tak mocno, że był przekonany, że jest jedyna, wyjątkowo, że drugiej takiej nie znajdzie. Jak więc mógł tak łatwo dać się zwieść. 
Jednocześnie jednak odetchnął z ulgą. Stephanie była córką Pénélopy. Logiczne. Racjonalne. Czy był zaskoczony? Na początku trochę. Ale potem przypomniał sobie tajemniczość Penny, to jak niewiele o sobie mówiło. Porzucone dziecko? Nastoletnia ciąża? Tak, mogła nie chcieć o tym rozmawiać, nie chcieć, by ktokolwiek się dowiedział. Bolało, ale rozumiał. 
Gdy obudził się po ciężkiej nocy, potrzebował chwili, by zrozumieć, co się właściwie stało.  Miał wrażenie, że wszystko tylko mu się przyśniło. 
A potem coś zaczęło mu się nie zgadzać. Poprzedniego dnia myślał mało. Był w szoku, przytłoczony emocjami, wspomnieniami. Pragnął tylko odzyskać spokój. Przyjąłby każde rozwiązanie, byle tylko zrozumieć, dlaczego. Czy się przewidział? Czy już oszalał? Ma halucynacje? 
Poranek przyniósł orzeźwienie. 
Co Stephanie w ogóle robiła na meczu? Czy to był przypadek? Zbieg okoliczności? 
Nie wierzył zbiegi okoliczności i przypadki. Nie, odkąd Penny zginęła. Jak to możliwe, że przez dwadzieścia lat nie potrafił znaleźć żadnej jej rodziny, a tu nagle pojawia się porzucona córka. Podejrzane? Jak najbardziej. 
Przed wyjściem ze szpitala, odwiedził go jeszcze Antoine Brizard. Dopytywał, co się stało i czy na pewno wszystko w porządku. Mateusz uraczył go historią, jak to jest zmęczony i po prostu zasłabł na meczu. Ot, nic ciekawego. Nie, nie musi dalej tkwić w szpitalu. Tak, wróci do Warszawy. Nie, nie potrzebuje pomocy. 
Antoine przyjął niechętnie tę wersję. Odwiózł znajomego na lotnisko i jeszcze trzy razy razy upewnił się, czy wszystko w porządku. Gdy odjechał, Mateusz odetchnął z ulgą. Siedząc w poczekalni na lotnisku, mógł znów myśleć. Przymknął oczy, w myślach przywołując obraz Stephanie. Musiał bardzo się skupić, by nie myśleć o niej, jako o Penny. Próbował zrozumieć, dlaczego gdzieś z tyłu głowy ma myśl, że coś tu nie gra. 
Ile mogła mieć lat? Dwadzieścia trzy? Była więc trochę starsza od Pénélopy, gdy spotkali się po raz pierwszy. Czy trzy lata to dużo? Czy oprócz długości włosów, Stephanie w ogóle różniła się od matki? 
Nie. Ale zdarza się, prawda? Czasami geny ojca są po prostu za słabe. Widział podobne przypadki, gdzie dzieci były prawie klonami swoich rodziców. 
Ojciec… nie myślał o tym wcześniej. Przecież musiał jakiś być. Dzieci nie biorą się z nikąd. Czy Penny go kochała? Czy w ogóle powiedziała mu o ciąży? Czy uciekł jak ostatni tchórz? A może nie chciała mieć z nim nic wspólnego? 
I nagle dotarło do Mateusza dotarło coś, co wcześniej mózg ignorował, wspomnienie, które przez wiele lat spychał na dno świadomości. 
W tym tańcu Mateusz zawahał się tylko raz. Na moment jego twarzy pojawił się cień przerażenia, przełknął głośno ślinę. 
— Twój pierwszy raz? 
— Ufam ci. 
To był jej pierwszy raz. Był pewien. Pamiętał doskonale. Każdą sekundę. Każde słowo. Nie mógł się pomylić.
W takim razie Stephanie kłamała. Nie mogła urodzić się przed wyjazdem Penny do Warszawy. 
Zrobiło mu się słabo. Świat zaczął wirować, w głowie huczało. Serce biło jak oszalałe, z trudem łapał powietrze. Miał wrażenie, że ziemia osuwa mu się spod stóp. Spokój, który odzyskał, rozpadł się na miliony kawałeczków. Myśli pędziły z prędkością światła. 
W tym momencie zadzwonił telefon. Spojrzał na ekran. Dzwonił stary przyjaciel. Jeszcze z czasów Warszawy. Z czasów, gdy wszystko było dobrze. 
— Halo? — odebrał drżącym głosem. — Andrzej? 
— Mateusz? — Wrona brzmiał na mocno podenerwowanego. — Gdzie jesteś? 
— W Paryżu. 
— Wracasz do Polski? 
— Za cztery godziny będę w Warszawie. Ale dlaczego dzwonisz? Coś się stało?
Po drugiej stronie na moment zapadła cisza. W końcu Andrzej odetchnął głęboko i wypowiedział słowa, których Mateusz bał się najbardziej. 
— Musimy się spotkać. Coś jest nie tak z grobem Penny. 


No i mamy rozdział czwarty! Wiecie już, dlaczego Walter uciekł z Bostonu. Szczerze? Większość z Was pewnie to podejrzewała. Cóż, nawet Walt była czasami przewidywalny. I musi trochę poirytować. 
Jak zwykle z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję. 
Adios!

Violin

10 komentarzy:

  1. W dalszym ciągu nie dziwię się Michelle, że nie może uwierzyć w to, w jakim położeniu się znalazła. To wszystko przypomina skrajną abstrakcję, a nie rzeczywistość! Wyjaśnienia Ezékiéla dalej nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, oczywiście do czasu. Aż mnie zabolało, jak Michelle zaczęła się szczypać :D Ale rozumiem, że niejako był to jedyny sposób, aby spojrzeć na całą sytuację z innej strony. Sytuacji skrajnie beznadziejnej mogłoby się wydawać. Ezékiél chyba naprawdę ma szczere intencje i chce zapobiec katastrofie. W końcu jakby nie było Michelle znalazła się w niebezpieczeństwie i trzeba ją za wszelką cenę chronić. Wycieczka po tajemniczym miejscu skończyła się wybuchem dziwnej, fioletowej mazi, która spowodowała wybuch, za sprawą którego Ezékiél i Michelle musieli się ratować. Ciekawi mnie, w jakie miejsce się przenieśli ^^ "Ezi" wygrało wszystko hahaha :D
    Pretty i Walter znaleźli się w tym samym miejscu, co ich siostra, ale nie dane im było się zobaczyć. Przed wybuchem odwiedził ich Ezékiél, który oznajmił im, że stwarzają dla niej zagrożenie. Tylko na jakiej podstawie? Bliźniaki jednak nic nie zrobiły sobie z jego ostrzeżenia tylko, gdy nadarzyła się okazja ruszyli, aby ją odnaleźć. Niestety na miejsce tajemniczego wybuchu nie dotarli w porę, co tylko dołożyło im zmartwień o młodszą siostrę. Młodszą siostrę, która rozpłynęła się w powietrzu. Gdyby wiedzieli, gdzie się znajdują może byłoby im ciut łatwiej, a tak to? Za jedyną wskazówkę ma służyć kurtka? Nie zazdroszczę im tej zagadki, którą niewątpliwie będą się starali odgadnąć.
    Przy okazji wyszło na jaw, dlaczego Walt zwiał z Bostonu. Tak jak podejrzewałam... Ciąża! Jakbym go palnęła w tę blond łepetynę to ino raz, naprawdę! Wmówił sobie, że nie da rady, że nie poradzi sobie z odpowiedzialnością, ale skąd może to wiedzieć? Ech, Walt :( Przecież nie może, no po prostu nie może zostawić w takiej sytuacji Julci! Mam nadzieję, że się ogarnie, i to za sprawą Pretty, która również nie pochwala jego decyzji. Nie można tak, Walt! ^^
    Mateusz, Mateusz... Po odpowiednio długim namyśle doszedł do wniosku, że podająca się za córkę Pretty dziewczyna jednak nie może nią być. Wspomnienia jasno ukazały, że Mateusz był pierwszym Pretty i to po prostu niemożliwe, aby dziewczyna kiedykolwiek była w ciąży. I co teraz zrobi z tą informacją? I co mogło się stać z grobem Penny? Pozostaje mi uzbroić się w cierpliwość i czekać na kolejny :)
    Korzystając z okazji zapraszam na nowego Kepę i Masona ^^
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Skrót Ezi wymyśliłam na szybko i nie przypuszczałam, że tak dobrze się przyjmie. Ale jak widać był to trafiony pomysł.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Violin

      Usuń
  2. Michelle nadal myślała że śni i wcale jej się nie dziwię. Kto uwierzyłby w to wszystko ?;)
    Ezi rozwaliło ten rozdział. Serio 😂😂😂
    Coraz bardziej się przekonuję do tego że Ezi 😂 ma dobre zamiary. Nie ufam mu jeszcze do końca. Ale wszystko na to wskazuje.
    Pretty i Walt znaleźli się w tym samym miejscu co młodsza siostra. Niestety wybuch jakiejś dziwnej mazi znów spowodował że dziewczyna zniknęła.
    Wcześniej jednak też spotkali Ezekiela. Jestem strasznie ciekawa , dlaczego twierdzi że oboje zagrażają dziewczynie.
    No i tak jak przypuszczałam. Walt zwiał z powodu ciąży Julci. No tak jak ja to lubię to teraz mam ochotę po prostu walnąć go w łeb. Jak on w ogóle mógł ją zostawić w takim momencie. Czy on serio upadł na głowę? Oj Pretty powinna nim porządnie potrzasnąć. Niech strzeli go w łeb za mnie 😉
    Mateusz tak jak było do przewidzenia dodał dwa do dwóch. Przypomniał sobie że był pierwszym chłopakiem Pretty. I to po prostu niemożliwe żeby była wcześniej w ciąży.
    Jestem strasznie ciekawa co teraz. No i co stało się z grobem Penny.
    Jak zawsze musiałaś zakończyć w takim momencie😉
    Jak zawsze czekam z niecierpliwością. Na nowy rozdział. I zapraszam też na nowy u siebie. Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z każdym rozdziałem coraz bardziej lubię Eziego, choć tworząc jego postać trochę się bałam, jak wyjdzie. Ale chyba na razie nie jest źle.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Violin

      Usuń
  3. Aura tajemniczości nadal roznosi się nad Ezekielem oraz całą sytuacją w której znalazła się panienka Antiga. Niekonicznie dziwię się jej zakłopotaniu i przerażeniu skoro nie wie ona co się wokół niej dzieje. Jakiś Zakon, magia ... ja na jej miejscu pomyślałabym, że porwał mnie psychiczny psychopata. Serio ^^ "Ezi" musi w jakiś sposób, nawet pokrętny, wytłumaczyć jej to wszystko. Ja również chętnie się do wiem co nie co więcej o ochronie "błędu" przed Zakonem :) Jednak w tym wszystkim Michelle nadal jest sobą i rozbawia mnie swoim pokrętnym myśleniem i pozytywnym charakterkiem :)
    Walterze Antigo! Jak mogłeś!? Zgadzam się z każdym słowem, które wykrzyczała Pretty! Każdym! A nawet dodałabym kilka więcej i parę ciosów w tą pustą łepetynę! Gdzieś tam w głowie zrodziła się myśl, że mógł przerazić się bycia ojcem, ale potem doszłam do wniosku, że z nim nie jest aż tak jest. Jakże się myliłam! Również sądziłam, że dorósół i kocha swoją Julcie ponad życie. A skoro kocha Julcie to powinien pokochać to maleństwo, które sam zmajstrował! Mam nadzieję, że wróci do niej na kolanach i będzie prosił o wybaczenie, bo inaczej się do niego nie odzywam! Ugh, zdenerwował mnie ^^
    Za to brawa dla Mateusza, który nareszcie ruszył mózgownicą i przypomniał sobie dość istotny fakt związany z jego ukochaną Penelopą. Nie mogła urodzić dziecka przed poznaniem go, bo to po prostu wbrew naturze. Jeden taki przypadek w historii ludzkości wystarczy, a przecież Pretty aż taka święta nie jest ^^ Przeraziła mnie za to końcówka. Co się stało z 'grobem'? Czy ma to związek z magią? Albo spotkaniem Mateusza z Pretty? Bo chyba nie pomyśli on, że dziewczyna wyszla z grobu i spotkał na hali zwyłego zombie ;o
    Czekam z niecierpliwością na rozwiązanie zagadek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, dobrze, że Walter jest postacią wymyśloną, bo inaczej już byłby martwy xd Ale na szczęście jeszcze postanowiłam oszczędzić jego marny żywot ;)
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Violin

      Usuń
  4. Nic dziwnego, że Michelle nie chciała wierzyć, że Ezakiel i wszystko co z nim związane są rzeczywistością. Przecież wszystkie jego opowieści dla normalnego człowieka wydawałyby się absurdalne. A on wzięty za kogoś kto ma nierówno pod sufitem.
    Michelle i tak dosyć dobrze sobie poradziła z tymi wszystkimi rewelacjami. W końcu jakby nie było została porwana. Niestety jej zbytnia ciekawość znowu narobiła niemałych problemów. Oby tylko ten tajemniczy wybuch nie narobił wszystkim jeszcze większych problemów. A Ezakiel miał naprawdę szczere intencje i chce chronić Michelle.
    Walter w końcu przyznał się Pierette, co stoi za jego niespodziewaną wizytą w Paryżu. Julcia jest w ciąży, a on się wystraszył odpowiedzialności.. Serio, Walter? Myślałam, że te wszystkie podróże w czasie, czarownicy itp. sprawili, że wydoroślał. Oby szybko się ogarnął i naprawił tę głupotę stulecia. Przecież on kocha Julcie i to maleństwo zapewne także. Mam nadzieję, że Pierette wybije mu z głowy wszelkie głupie pomysły. Oczywiście, gdy już uchronią siostrę przed kolejnymi "wspaniałymi" pomysłami Zakonu.
    Mateusz po przemyśleniu sobie wszystkiego na spokojnie. Zaczął dostrzegać nieścisłości w opowieści Pierette i jestem pewna, że za wszelką cenę będzie próbował odkryć prawdę.
    Końcówka zapowiada kolejne komplikacje. Coś stało się z rzekomym grobem Polly, a to nie zapowiada niczego dobrego.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, jeszcze wiele ciekawych rzeczy i tajemnic się wydarzy. Bo w końcu, to opowiadanie przepełnione magią, nieprawdaż ;)
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Violin

      Usuń
  5. Nie dziwię się Michelle, że wciąż nie wierzy Ezekielowi, choć na jej miejscu zadawałabym więcej pytań. Gość ją porywa, dzieją się irracjonalne rzeczy, a ona jak gdyby nigdy nic psuje magiczną galaretkę.
    Ezi (faktycznie brzmi lepiej) wydaje się bardzo sympatyczny i dobry, tylko dlaczego? A może tylko udaje, bo potrzebuje Michelle do własnych egoistycznych celów? Albo jest pionkiem w rękach potężniejszej siły? Jakoś nie chce mi się wierzyć w bezinteresowną chęć chronienia kogokolwiek obcego, zwłaszcza, że on też zna czary-mary. Tacy są zwykle podejrzani. Ale Michi nie wydaje się niczym zainteresowana, choć ma czasem przebłyski ciekawości.
    No dobra, nie chcę być bardzo surowa, dlatego usprawiedliwiam ją tym, że wszystko jest zbyt absurdalne, by dało się to złożyć w logiczną całość. Choć, gdyby przycisnęła Ezekiela to pewnie, by się to zmieniło xD

    A mi się tak głupio palnęło, że Julcia jest w ciąży XD
    Pretty ma rację, Walter jest skończonym idiotą, ale faktycznie on nie chciał się w żaden sposób ustatkować. Julcia się zdenerwuje i w końcu nie będzie miał gdzie wracać. Oj, oby się ładnie wytłumaczył!
    W sumie to dość zabawne, że tak dobrze przyjął mafię, podróże w czasie, magię i inne dziwactwa, a wystraszył się mini Waltera Juniora i uciekł XD

    O nie, nie, nie, chyba Mateusz nie planuje rozkopywać grobu, nie? To na pewno podchodzi pod jakiś paragraf! W sumie wydaje się całkiem do tego zdolny. W końcu dopadnie Pretty i wszystko się wyda. Ostatecznie życzę im happy endu.

    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam bardzo serdecznie,
    Eden

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wszyscy uważają, że Walt jest idiotą. Ale przecież nikt nie jest idealny, prawda? A tak na serio, to sama z chęcią bym mu przywaliła. Jednak to chyba dobrze, że bohaterowie wywołują jakieś emocje?
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Violin

      Usuń