Nad Paryż zbliżała się burza. Ciemne chmury krążyły wokół miasta. Na kolorowych telebimach, co rusz wyświetlano ostrzeżenie o zbliżającej się nawałnicy. Uroczy dżentelmenem prosił, by przechodnie zostali w domach, kawiarniach, tudzież innych w miarę stabilnych miejscach.
Ezékiela nie obchodziły ostrzeżenia. Nie obchodził go deszcz. Stał na środku placu. Uważnym wzrokiem wpatrywał się olbrzymi budynek hali. W środku było tysiące ludzi. Jego interesowała tylko jedna osoba. Jedna dziewczyna. Przemierzył dla niej cały światy.
Pstryknął palcami. Przed nim pojawiła się mgła. Z mgły powoli zaczynał wyłaniać się obraz. Uśmiechnięta od ucha do ucha blondynka, w biało niebieskim szaliku i kolorowej czapce. Jej oczy błyszczały wesoło, a włosy falowały, gdy podskakiwała i śpiewała z innymi kibicami.
Nie miała pojęcia, że ktoś obserwuje. Nie miała pojęcia, jak ważna jest dla świata.
Znów pstryknął palcami. Obraz zniknął.
Na Paryżem błysnęła czerwona błyskawica.
***
Mateusz Janikowski wiedział, że egzystuje. Że to, co robi trudno nazwać życiem. Od dwudziestu lat, każdego dnia budził się z myślą, że w końcu będzie inaczej, że to ten dzień, gdy zapomni. Jednak wystarczyło kilkanaście minut, wyglądnięcie za okno, zaparzenie herbaty, by zrozumiał, że nic się nie zmieniło. Jego życie nadal nie miało sensu.
Na początku wierzył, że to z czasem minie. Że nauczy się być bez Niej. Że pozna inną kobietę, poświęci się pracy, znajdzie kolejną pasję, wszystko będzie jak dawniej.
Inna kobieta okazała się nie być Nią, pasje nudziły, praca stała się narkotykiem. Kolejny trening, kolejny mecz, kolejny medal na szyi. Nazywali go tytanem, piąta rano, on na hali ćwiczy zagrywkę. Wyjechał, odciął się od ludzi, którzy mogli Ją przypominać. Którzy mogli przypominać, o jego własnej porażce.
Pénélopa Bernard odeszła, a on nie potrafił sobie z tym poradzić.
To była jego ostatnia szansa. Minęło dwadzieścia lat od jej śmierci, a on znów był w Paryżu. Sam nie wiedział, dlaczego przyjął zaproszenie od starego kolegi, obecnie prezesa paryskiego klubu. Chyba po prostu miał nadzieję, że gdy jeszcze raz przejdzie się uliczkami, którymi podobno Ona chodziła, jeszcze raz odwiedzi miejsca, w których podobno bywała, to w końcu się z Nią pożegna. Miał czterdzieści lat, nadszedł czas, by zacząć żyć na nowo.
Dlatego też tego pochmurnego, kwietniowego dnia, siedział na zdecydowanie za miękki krzesełku w strefie VIP., otoczony przez działaczy z całego świata i pustym wzrokiem obserwował boisko.
— Dobry mecz, co nie? — Siedzący obok Antoine Brizard uśmiechnął się szeroko. — Straszna szkoda, że moi chłopcy wczoraj przegrali, finał z starą, dobrą Warszawą to byłoby coś. Wspaniała drużyna, nie ma co. Zresztą, patrz jak gra młody Antiga. I pomyśleć, że jeszcze nie dawno pałętał nam się pod nogami po meczu i męczył Sharona, by ćwiczył z nim przyjęcie. Piękne, to były czasy, co nie? — Śmiejąc się głośno, poklepał kumpla po ramieniu.
Mateusz tylko uśmiechnął się smutno. Na samo wspomnienie tamtego sezonu, zaczynało mu się kręcić w głowie. Najwspanialszy sezon w życiu, zakończony tragicznie.
— Wiesz, namawiałem Stephana, by siedział z nami — mówił dalej Antoine. — W końcu sporo dla klubu zrobił. Ale to finał, a gra Timi, więc zjechała się cała rodzina. Pewnie siedzi gdzieś po drugiej stronie trybun.
Mati odruchowo spojrzał w tamtą stronę. Kłębiąca się granatowo-biała masa kibiców właśnie poderwała się z miejsc. Jeden z zawodników wpadł w słupek i teraz leżał na parkiecie, oddychając ciężko.
Już chciał odwrócić wzrok, gdy nagle zamarł. W jego głowie zapaliła się czerwona lampka, serce na moment przestało bić. Po drugiej stronie, daleko w tłumie mignęła mu znajoma twarz. Normalnie nie zwróciłby na to uwagi, ale to było tak nieprawdopodobne, że patrzył dalej. Wiedział, że jest za daleko, że to może być tylko zbieg okoliczności, że to niemożliwe.
A jednak chciał wierzyć…
— Przepraszam! — poderwał się na nogi, przepchał pomiędzy działaczami i wybiegł z trybun. Wypadł na prawie pusty korytarz, przez moment, nie mając pojęcia, co dalej. Rozglądnął się zdezorientowany po czym rzucił się biegiem na drugą stronę hali. W głowie cały czas migotała mu ta jedna sekunda, jeden obraz, który równie dobrze mógł być tylko wytworem jego wyobraźni.
To oczywiście mogła być pomyłka. Duża odległość, huk, masa barw. Mógł się pomylić. Mogło mu się przewidzieć. Nawet na pewno mu się przewidziało. Przecież to było niemożliwe. Zbyt szalone by mogło być prawdziwe.
Biegł dalej. Mijał pojedynczych kibiców i znudzonych wolontariuszy. Jakich chłopiec poprosił o autograf, ale zignorował go. Nie miał czasu. Musiał się dowiedzieć, musiał sprawdzić.
Nagle na kogoś wpadł. Zatoczył się do tyłu, klnąc jak szewc.
— Ej, patrz jak chodzi! — warknął. Cholerni ludzie, nigdy nie patrzą, co robią. Musiał się spieszyć. Nie miał czasu użerać się z gamoniami.
Ale wtedy spojrzał na osobę, na którą wpadł i zamarł.
To była ona. Naprawdę ona. Z trochę dłuższymi włosami, z rurką od tlenu, ale nadal ona. Znał te oczy, te delikatne usta, to lekko przerażone spojrzenie. Choć od dwudziestu lat nie widział tej twarzy, to mógłby przez sen odtworzyć każdą rysę. Przecież to te delikatne ramiona kiedyś kochał, te zaróżowione policzki całował, w te oczy wpatrywał się godzinami.
Przed nim stała Penelopa Bernard
Zakręciło mu w głowie. Nagle stracił grunt pod nogami, czas jakby zwolnił. Wszystko wiedział przez mgłe. Nie docierały do niego żadne dźwięki, żadne słowa. Świat wirował, rozmazywał się. Nie widział już hali, kibiców. Tylko ją. Tylko Penny. Dziewczynę, którą kochał. Dziewczynę, która odeszła.
Dziewczynę, którą pokochał.
Była prawdziwa. Nie rozumiał jak, nie rozumiał dlaczego, ale w tamtym momencie mało go to obchodziło. Liczyła się tylko ona.
Był co raz słabszy. Z trudem łapał kolejne hausty powietrza. Jego serce waliło jak oszalałe, cały drżał. Próbował skupić wzrok na czymś innym, próbował odzyskać równowagę.
Jeszcze raz spojrzał na dziewczynę. Zamarła, z przerażeniem na twarzy, nie zdolna do wykonania choćby ruchu.
— Penny — wychrypiał jeszcze. — Moja Penny.
A potem zapadła ciemność.
***
Nowy paryski obiekt kipiał od emocji. Finał Ligi Mistrzów po wielu latach wrócił do stolicy. Kibice, już od dawna zakochani w siatkówce, tłumnie zasiedli na trybunach, by wspierać swoją drużynę i po prostu cieszyć się doskonałym widowiskiem.
Nerwowo wierciłam się na krześle, próbując jak najlepiej dojrzeć boisko. Co chwilę zaciskałam i rozluźniałam pięści, prawie podskakując. Moje zaczerwienione z podekscytowania policzki kontrastowały z rozwianymi, jasnymi włosami.
— Wszystko w porządku, Michi? — zapytała Manoline, moja siostra. Siedziała obok, na kolanach trzymając kilkumiesięcznego synka. Mały Angelo nie dawno nauczył się siedzieć i teraz ciekawiło go dosłownie wszystko.
— Tak, tak tylko trochę się denerwuję. — Lekceważąco machnęłam ręką. — Zresztą ty się nie denerwujesz? To Liga Mistrzów! Prawdziwa Liga Mistrzów! Normalnie finał nad finałami! I gra w nich nasz brat! Rodzony brat! Taki z krwi i kości! Jak możesz się nie denerwować?!
Many tylko uśmiechnęła się pod nosem.
— Przyzwyczaiłam się.
Ta, jasne, bo jeszcze w to uwierzę. Przyzwyczaić to się można do deszczowej pogody, a nie do meczów. Jakby była przyzwyczajona, to nie zamiętoliłaby na śmierć śliniaczka Angelo.
Zerknęłam na boisko i prawie zeszłam na zawał. Przyjęcie na słowo honoru, niedokładna wystawa, wyskok i…
— Timi! Timi! Brawo, Timi! Łuhuu! — zamachnęłam się rękami, przechyliłam, straciłam równowagę i z hukiem wylądowałam na ziemi.
— Żyjesz, Michi? — zapytała uprzejmie Many.
— Żyć żyję — prychnęłam. — Ale ktoś powinien wnieść o wykładanie tych cholernych podłóg wykładziną. A gdyby przywaliła łbem, to co wtedy? Gdybym coś rozwaliła? Musieliby wypłacić mi odszkodowanie, prawda? — wyszczerzyłam się głupkowato.
Manoline pokręciła głową z udawaną dezaprobatą. Usiadłam z powrotem, a Angelo dorwał się do moich włosów.
— O nie młody, w fryzjera będziesz bawił się kiedy indziej — poinformowałam, trudem unikając tłustych rączek. — Zresztą patrz na boisko! Twój wujek właśnie wygrywa mecz! Ucz się od najlepszych, bo z takim genami zwojujesz parkiety. — Poczochrałam ciemną czuprynę małego.
Angelo zachichotał radośnie. Nic sobie nie robił z panującego na hali hałasu. Na początku Manoline próbowała mu ubrać słuchawki wyciszające, ale zaprotestował głośnym płaczem.
— Co poradzisz, on po prostu stworzony jest do życia na boisku — powiedziałam wtedy Manoline. Ona skrzywiła się nieznacznie, za to nasz ojciec przytaknął z aprobatą.
A właśnie, tata! Tak cicho siedzi, że zupełnie bym o nim zapomniała. A przecież odpowiedzialną córeczką jestem, pilnować papy trzeba. Żeby przypadkiem czegoś nie odwalił. Starszym ludziom, to czasami na mózg się dziwne pomysły rzucają.
Obróciłam się w drugą stronę. Skupiony na meczu tata, nawet tego nie zauważył.
— Tatoooo! Tatulku, kochany, jak tam ci życie mija! — uwiesiłam mu się na szyi, przybierając popisowy uśmiech numer pięć. — W porządku wszystko? Meczyk się podoba? Timo gra jak szalony, prawda? Nie ma co, geny odziedziczył właściwe.
Tata uniósł ze zdziwieniem brew. Delikatnie wyplątał się z moich objęć i obdarzył pobłażliwym uśmiechem.
— Denerwujesz się, prawda?
— Nie, wcale! — zaprotestowałam gwałtownie. — Czy już nie mogę nawet o własnego ojca zadbać? Skandal po prostu! Okropieństwo, tragedia, masakra… Eh, no dobra, denerwuję się. Niech Timi w końcu to wygra, bo inaczej na zawał tu zejdę! — Skrzyżowałam ręce na piersi i naburmuszyłam się. No bo jak to, własną siostrę na takie niebezpieczeństwa narażać? Toż to sadyzm w najczystszej postaci!
Tata parsknął śmiechem, ale zaraz spoważniał.
— Może zamiast się stresować, sprawdzisz, co u Pierrette? Wyszła do toalety już prawie dwadzieścia minut temu. — Zatroskany spojrzał w kierunku zegara.
Westchnęłam cicho, ale zgodziłam się bez słowa. Wiadomo, wolałabym oglądać mecz, ale siostrzane obowiązki, to siostrzane obowiązki. Szczególnie w stosunku do Pretty.
Wiecie, to nie tak, że moja siostra była jakoś bardzo nieogarnięta czy coś. Dorosła była, samodzielna też, niańki dwadzieścia cztery na dobę nie potrzebowała. Problem był w tym, że dobry rok temu nagle zapadła w śpiączkę i nikt nie wiedział dlaczego. Prawie umarła, ale gdy lekarze już postawili na niej krzyżyk, kazali się żegnać i w ogóle, to nagle bah! Obudziła się. I to całkiem zdrowa. Chodzić chodzi, mówić mówi, tylko wszędzie musi taszczyć butlę z tlenem. A, no i wygląda tak, jakby zaraz miał ją porwać wiatr. Więc na wszelki wypadek chodzę za nią krok w krok, a przynajmniej dwa.
— Quando el reloj marca la una, los esqueletos salen de su tumbas!
Nuciłam, wesoło skacząc przez korytarz. Wiecie, skakanie jest dobre dla zdrowia. Ćwiczy się różne mięśnie i spala kalorie, trzeba dbać o linie, co nie? Nie żebym miała problem z wagą. Jak twierdziła moja ukochana siostrzyczka, byłam największą szczęściarą w historii. Trafił mi się żołądek bez dna. A dokładniej nadpobudliwość ogólna. I w pakiecie mogłam jeść wszystko. No cóż ja poradzę, że zawsze coś muszę robić. Skakać. Albo biegać. Albo śpiewać. Śpiewanie jest fajne. Szczególnie hiszpańskie piosenki dla dzieci. Te o szkieletach wychodzących z grobów. I jedzących ryż.
Ciekawe, czy szkielety lubią też makaron?
Dobra Michelle, skup się. Masz zadanie do wykonania. Odpowiedzialność i te sprawy.
Zajrzałam do łazienki. Oczywiście Pierrette tam była. Gapiła się w lustro. Tak, jakby nie wiedziała, że zawsze wygląda jak trup.
Okej, to nie było zbyt miłe. Wygląda jak osoba, lubiąca przebywać w ciemnych, zapyziałych piwnicach, bez kontaktu ze światem.
Może lepiej już nie będę się odzywać.
— Wszystko w porządku, Pretty?
Wzdrygnęła się nieznacznie. Często się wzdrygała. Kiedyś zapytałam, czy po prostu jest jej zimno. Stwierdziła, że nie, ale jej nie wierzę. Po miesiącu w śpiączce na pewno ma zaburzone odczuwanie temperatury.
— Tak, jest okej, Michi. — Uśmiechnęła się słabo. — Po prostu taki huk nadal nie jest dla mnie.
Spojrzałam na nią wzrokiem z gatunku „ gówno prawda, mnie nie okłamiesz, stara.”. Przynajmniej założyłam, że to był taki wzrok. Ćwiczyłam go całe święta przed lustrem.
— Jak chcesz, to możemy jeszcze chwilę posiedzieć na zewnątrz — zaproponowałam. — Timo wpadł w amok, leje tych cholernych Włochów tak, że nie ma co zbierać. MVP ma w kieszeni i bez naszej pomocy z trybun.
Pretty od razu kiwnęła głową. Okej, w takim razie zamiast kibicowania mamy relaksacyjny spacerek. Normalnie, prawie jak w sanatorium.
Szłyśmy spokojnie, nie mówiąc ani słowa. Pierrette zapewne myślała. Już kiedyś bardzo dużo myślała ( aż dziwię się, że mózg jej się nie przegrzał!), ale od wydarzeń z zeszłego roku myślała prawie cały czas. Przyzwyczaiłam się i do tego, i do innych dziwnych zachowań.
Jak na przykład do tego, że nie pamięta zdarzeń z przeszłości. Że nie kojarzy wspólnych wakacji na Majorce, nocnych maratonów filmowych, czy jak długimi popołudniami przesiadywałyśmy przy łóżku mamy. Nie pamiętała, jak zepsułyśmy mikrofalówkę, próbując zrobić kolorowy popcorn, ani jak pocięłam jej ulubioną spódnicę z patchworków, bo chciałam doszyć kilka kawałków.
Nie przeszkadzało mi to. Szybko przyzwyczaiłam się, że mam lekko walniętą siostrę.
— Ej, patrz, jak leziesz!
Walniętą siostrę, która wpada na przypadkowych gości.
Myślałem, że facet zacznie krzyczeć. Serio. Wścieknie się albo coś podobnego. Wyglądał na skończonego gbura. Garniak, szpakowate włosy i zmarszczki od marszczenia brwi. Gbur, do potęgi dziesiątej. A przynajmniej człowiek, co to już wszelką radość w życiu stracił i tylko narzekaniem się zajmuje. Spodziewałam się zirytowanych prychnięć i narzekania na dzisiejszą młodzież.
Gdy to nie nastąpiło, gwałtownie zmieniłam zdanie. Cóż, skoro nie zgorzkniały staruszek, to zapewne jakiś wuje. Miałam mnóstwo wujków. I cioć. Większości nie pamiętałam. Jak się ma ojca trenera, to każdy człowiek pojawiający się na parkiecie, jest wujkiem.
Przygotowałam się na poklepywanie, przytulasy i wysłuchanie, jak o strasznie z Pretty urosłyśmy, jak to kiedyś byłyśmy malutkie i jak bardzo podobna do taty jestem. Co z tego, że zupełnie nie pamiętałam tego człowieka, na pewno znał mnóstwo historii na mój temat.
Tylko, że nic takiego nie nastąpiło. Nic, nul, nada. Faceta po prostu zmroziło. Jakby go piorun trzasnął, albo zobaczył ser na przecenie.
Chociaż nie. Jak tata zobaczy ser na przecenie to zaczyna się ślinić. Serio. I budzi nas o trzeciej w nocy. By czatować pod sklepem.
Za dużo czasu w Polsce.
Dobra, ale wróćmy do wydarzeń obecnych. Facet sobie stał i patrzył na Pretty. A Pretty patrzyła na niego. I tak sobie patrzyli z totalnym, totalnym niedowierzeniem, szokiem, ogłupieniem. Jakby normalnie zobaczyli Boga, Elvisa Presleya lub przynajmniej królową Elżbietę w bieliźnie. Serio, dawno nie widziałam szanownej siostrzyczki tak przerażonej. Nawet kolory na moment odzyskała! Normalnie cud się stał.
Już miałam się zapytać domniemanego cudotwórcy, kim jest, co tu robi i jakim prawem obłapia wzrokiem niewinną Pierrette.
Ale w tym momencie facet zrobił coś niewybaczalnego.
Zemdlał.
Tak po prostu. Oczy w słup i łup, na ziemię! Trup.
— Mati!
— Ej, to ty go znasz? — do rzeczywistości przywołał mnie przerażony krzyk siostry. Momentalnie dopadła do mężczyzny. Tak, jakby nagle wstąpiła w nią nadludzka energia i wcale nie targała na plecach bulti z tlenem.
Cudów ciąg dalszych.
— Ta, tak jakoś wyszło, że go znam — burknęła, obmacując łeb potencjalnego nieboszczyka. — To Mateusz Janikowski.
— Siatkarz?
— Były.
— Znajomy taty?
— Trenował kiedyś u niego. Na początku kariery. Tata sporo mu pomógł.
—Nie żyje?
— Nie, chyba tylko stracił przytomność.
Kiwnęłam głową. Czy zastanowiło mnie, skąd Pretty zna jakiegoś emerytowanego siatkarza? Trochę. Czy zamierzałam ją o to pytać? Nie, raczej nie. Pretty wiedziała dużo dziwnych rzeczy. Na przykład, kiedy powstały pierwsze buty flamenco. I jak umyć lustro, by nie zostawić smug.
— Skoczyć po pomoc? — zapytałam. — Wiesz, w nieskończoność tak leżeć nie może. Jeszcze się przeziębi czy coś.
— Chyba masz rację. Przydałby się lekarz. — Posłała mi znaczące spojrzenie.
Okej, rozumiem, mój pomysł, moje wykonanie.
Rzuciłam się z powrotem do hali. Wykonałam dziki bieg po stopniach, podeptałam kibiców, wzbudziłam powszechne zainteresowanie ochroniarzy. Chyba nawet pokazali mnie na telebimie. Super, zawsze chciałam być sławna!
— Prze pana, czy ja mogę przeprosić — zaczepiłam znudzonego ratownika. — Bo w korytarzu, to jeden pan zemdlał. Znaczy, chyba stracił przytomność.
Ratownik wytrzeszczył oczy, krzyknął coś do współpracowników, a potem sprawnie przeskoczyli przez barierki. Pognali w górę trybun. Ledwo za nimi nadążyłam. Poprowadziłam do miejsca, gdzie leżał szanowny towarzysz Janikowski.
Medycy podali mu tlen, przebadali i doszli do wniosku, że nic poważnego mu nie jest, chyba tylko doznał szoku, ale na wszelki muszą go zabrać do szpitala.
— Mogę jechać z nim? — zapytała bez ogródek Pierrette.
Aż mnie zmroziło. Zaraz, co?! Ale jak to jechać? Z tym obcym facetem.
— Jest pani kimś z rodziny? — zapytał podejrzliwie jeden z ratowników.
— Nie… znaczy tak, jestem siostrzenicą. To mój wujek, jest bratem mamy, nie biologicznym, wie pan. Jestem na pewno jedyną rodziną w pobliżu.
Dobra, stop. Potrzebuję patyczków do uszów, bo musiałam się przesłyszeć. Nigdy, ale to nigdy nie widziałam, że Prety kłamała. A już na pewno nie tak sprawnie. Jakby trenowała tę historyjkę od miesiąca.
— W takim razie może pani jechać.
Pierrette pospiesznie zarzuciła na ramiona plecak, na plecak kurtkę i już chciała ruszyć za ratownikami.
— Ej, co ty wyprawiasz? — w ostatniej chwili otrząsnęłam się z szoku i ją zatrzymałam. — Porąbało cię? Przecież prawie nie znasz tego faceta!
Siostra posłała mi kolejne smutne spojrzenie.
— To skomplikowane Michi. Muszę z nim jechać. Po prostu… nie zrozumiesz. — Pokręciła z rezygnacją głową.
Nadęłam policzki. Heloł, nie miałam już ośmiu lat! Ba, była tylko rok i trzy miesiące młodsza od Pierrette. Rozumiałam wiele rzeczy.
— Daj spokój, przecież jestem twoją siostrą! Pozwól mi chociaż jechać z tobą!
— Niestety, ale to moja sprawa. Tylko moja. Może kiedyś ci opowiem, o co chodzi. Ale na razie musisz zaufać, że wiem co robię — powiedziała, po czym odwróciła i pobiegła za ratownikami.
Długo jeszcze wpatrywałam się w miejsce, gdzie zniknęła Pierrette. Mój mózg splajtował. Już nawet nie próbowałam zrozumieć, co się stało. Co właśnie zaszło. Skąd Pretty znała tego człowieka? Dlaczego powiedziała, że jest jego siostrzenicą? Dlaczego tak bardzo jej na nim zależało?
Przełknęłam głośno ślinę. Podeszłam do wyjścia. Przez przeszklone drzwi widziałam zachmurzone niebo. Nad Paryżem zebrały się burzowe chmury. Zaczął padać deszcz. W powietrzu wisiało dziwne napięcie.
— Michelle? Gdzie jest Pierrette?
Jakby znikąd pojawił się zaniepokojony tata. Włosy powysuwały mu się z gumki, co chwilę nerwowo poprawiał spadające z nosa druciane okulary.
Przełknęłam głośno ślinę. Niebo przecięła czerwona błyskawica
— Nigdy mi nie uwierzysz, jak ci powiem.
Czułam, że to dopiero początek dziwnych zdarzeń.
***
Nad Bostonem wszedł księży. Gwiazdy były ledwo widoczne w świetle miejskiej łuny. Po ulicach sunęły samochody. W nocnych klubach grała muzyka. Miasto nie zasypiało.
Walter też nie spał. Stał przy oknie i pustym wzrokiem wpatrywał się w noc. W jego głowie szalała burza. Kipiał od emocji. To zaciskał to rozluźniał pięści. Drżał. Próbował nieudolnie uspokoić oddech. Czuł, że grunt osuwa mu się spod stóp. Że jego poukładane życie rozsypuje się na milion kawałeczków. Był silny. Zaradny. Walczył z magią i podróżami w czasie. Odzyskał siostrę. Uciekł włoskiej mafii.
A jednak teraz się bał. Pierwszy raz od dawna naprawdę się bał.
Spojrzał przez ramię. W ciemnościach ledwo dostrzegł zarys śpiącej kobiety, Nie musiał jej widzieć, by wiedzieć jak wyglądał. Znał ją na pamięć. Każdą rysę, każdy pieg na nosie, wgłębienie na plecach. Była jego. Kochał ją. Kochał najbardziej na świecie.
Ale po tym, co mu powiedziała, bał się. Bał się, bo wiedział, że musi odejść. Próbował z tym walczyć. Próbował przekonywać się, że będzie dobrze. Że sobie poradzi. Że jest dorosły, że nie on pierwszy nie ostatni.
Jednak wiedział, że to nie prawda. Wiedział to od zawsze. Z każdym rokiem utwierdzał się w przekonaniu, że są wyzwania, do których po prostu się nie nadaje. Inni może tak, ale nie on.
Nie chciał jej krzywdzić. Nie chciał, by cierpiała. Ale nie chciał też udawać, że będzie wsparciem i że sobie poradzi. Bo wiedział, że tak nie będzie.
Westchnął głęboko. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Myślał. Dużo myślał. Zastanawiał się. Rozważał wszystkie za i przeciw. Analizował. Walczył sam ze sobą. Z sumieniem. Z uczuciem i odpowiedzialnością.
Czuł się jak ostatni dupek. Był dupkiem. Skończonym dupkiem. Wiedział, że kiedy odejdzie, już nigdy jej nie zobaczy. W głębi duszy wierzył jednak, że będzie inaczej. Że go zrozumie. Że może kiedyś wybaczy.
Był idiotą. I nie potrafił tego zmienić.
W przedpokoju czekał spakowany plecak. Na stole w kuchni leżał list. Krótki i nie mający sensu. Pisał go, a kolejne słowa ledwo przechodziły mu przez myśl.
Przerażenie brało górę. Strach sprawiał, że nie myślał logicznie. Potrzebował czasu. Czasu by odetchnąć. By wszystko przemyśleć. By jeszcze raz spojrzeć na swoje życie. Potrzebował porozmawiać z ludźmi. Potrzebował uciec choć na moment.
Nie miał pojęcia, czy go zrozumieją. Czy nie zostanie wyśmiany, odrzucony. Tak naprawdę niczego nie wiedział. Odkąd Pierrette wróciła z przeszłości, odkąd pojawiła się Michelle, czuł się dziwnie, wśród rodziny. Jakby nie pasował. Jakby wszystko było tylko przedstawieniem, w którym nie przewidziano dla niego roli.
Dlatego wrócił do Bostonu. Dlatego zaszył się w ramionach kobiety, którą kochał. Układał sobie własne życie. Od zera.
Tylko teraz jego plan posypał się jak domek z kart. Tego nie mógł przewidzieć. To nie śniło mu się nawet w najgorszych snach.
Teraz miał wrażenie, że śni na jawie. Zacisnął zęby, z trudem tłumiąc łzy. Serce ściskało mu z bólu, mózg zmuszał do ucieczki. Świat wokół wydawał się naciskać, przygniatać go, niczym kilkutonowy głaz. Najbardziej pragnął tylko spać, zasnąć i już nigdy się nie obudzić. By ktoś cofnął czas, by ściągnął z niego odpowiedzialność.
Musiał się od tego uwolnić, po prostu musiał.
Podjął decyzję.
Powoli podszedł do łóżka. Pochylił się nad ukochaną. Przez chwilę przypatrywał jej się z rozrzewnieniem. Jej ciemne, kręcone włosy okalały jasną, spokojną twarz. Wiedział, że będzie za nią tęsknił.
— Kocham cię — szepnął i czule pocałował ją w czoło.
Potem odwrócił się na pięcie. Ubrał buty, zarzucił na ramiona płaszcz, wziął plecak. Wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Wystarczyło, by zamknął drzwi, a wszystko stało się jasne.
Walter Antiga uciekł jak najgorszy tchórz.
Cześć, hej i czołem! Szczerze? Nie miałam pojęcia, kiedy pojawi się pierwszy rozdział, ale cieszę się, że pojawia się dzisiaj. A jeszcze bardziej cieszę ze wszystkich komentarzy pod Prologiem. Serio, plus dwa tysiące do motywacji.
Dobra, teraz kilka informacji. Ci, którzy czytali moje poprzednie opowiadania wiedzą, że Touch the sky jest kontynuacją Once Upon a December i swego rodzaju kontynuacją Lucky One. Ale znajomość żadnego z poprzednich opowiadać nie jest koniecznie potrzebna, bo wszystko postaram się wyjaśnić następnych dwóch, trzech rozdziałach. I powstanie też zakładka O opowiadaniu. Tak, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości.
Dla stałych czytelników: jeśli polubiliście Waltera, to luzik, perspektywa pierwszoosobowa Waltera też będzie! Tylko w tym rozdziale zupełnie mi ta pierwsza osoba nie pasowała. Zresztą ten rozdział jest taki bardziej prologowaty.
I tak w ogóle mam do was prośbę. Opiszcie Waltera w trzech słowach. Ale tego Waltera z końcówki Once Upon... Strasznie ciekawi mnie jak zmieniło się postrzeganie tej postaci.
A i mam też Michelle. Wesołą postać o dość dramatycznym rodowodzie, bo wpadłam na nią dopiero po tragicznych, czerwcowych wydarzeń w siatkówce. Cóż powiedzmy, że jej postać, to jeden z moich hołdów dla Miguela Falsci.
Ale się rozpisałam. Chyba zaczynam cierpieć na słowotok. Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was na śmierć.
Pozdrawiam
Violin
Pierwsza! :D
OdpowiedzUsuńOjej, szybko ruszyłaś z pierwszym rozdziałem :D Ale to super, bo akurat mam czas, żeby poczytać.
Tutaj od razu rzuciło mi się w oczy:
"wpatrywał się W olbrzymi budynek hali.", chyba zabrakło literki.
"za miękkiM krzesełku" tutaj też drobna literówka
Początek bardzo mi się podobał, zwłaszcza moment, gdy opisałaś to, jak mężczyzna zobaczył Penny. Czytałam z zapartym tchem, bo bardzo lubię budujące napięcie :P
Później akcent hiszpański to już mnie ujął :D
Mimo wszystko troszkę gubię się jeszcze w postaciach, ale może z biegiem czasu uda mi się połapać co i jak. Te przejścia między miastami są ciekawe i zaskakujące.
Dobrze, że dodasz zakładkę informacyjną, bo po przeczytaniu rozdziału totalnie się pogubiłam ;p
Dzięki za wskazanie błędów. Czasami sprawdzam coż dziesięć razy, a i tak zdarzają się literówki.
UsuńCo do samego opowiadania, to jest to druga część innego bloga, więc tak właśnie pomyślałam, że zakładka wyjaśniająca by się przydała.
Bardzo dziękuję za komentarz!
Violin
To ja kontynuuję tradycję zaczynania komentarza od marudzenia xD
OdpowiedzUsuńPóki co nie polubiłam się z Michelle. To nie tak, że jest zła, tylko nie pasujemy do siebie, o! Wydaje się dość infantylna z przejawami ADH, ale! Waltera też nie lubiłam na początku, a jest teraz głęboko w moim serduszku ♥
To tyle z marudzenia, naprawdę!
Ciąg dalszy spotkania Mateusza z Pretty był czymś na co czekałam, w zasadzie od epilogu Once Upon a December. Muszę przyznać, że czuję niedosyt, mogłabym na raz przeczytać ich historię do samego końca. Osobiście liczę na love story rodem z poprzedniej części. I oczywiście na reakcję Stephana. Kimże bym była, gdybym nie czekała, aż ten człowiek całkiem osiwieje słysząc, dlaczego Pretty spotyka się z jakimś starcem. W sumie nie "jakimś" i też nie starcem. Może życie go trochę poturbowało, ale przecież jest w kwiecie wieku! Zaraz z miłości wszystkie zmarszczki mu znikną, a włosy pozłocą. Uhuhu, ale jestem podekscytowana.
Zupełnie nie rozumiem części Waltera, to znaczy, chyba nic nie przegapiłam. Myślę, że popadł w depresję po ostatnich wydarzeniach. Na pewno mocno odbiły się na jego życiu, ale żeby, aż tak? Żeby Julcię zostawiać?
To już kolejny raz z rzędu, kiedy czytam jego część i jest mi smutno, autentycznie. Mam nadzieję, że nie wpadł na żaden głupi pomysł.
Nie umiem opisać Waltera w trzech słowach, dlatego, że jest moją ulubioną postacią; a to z kolei sprawia, że mogę tutaj mocno się rozpisać.
Początkowo był arogancki do granic możliwości. Irytował mnie przeogromnie swoim zachowaniem i myśleniem typowego "narcyza".
Z czasem zaczął się zmieniać, już nie myślał o sobie tylko o swojej siostrze. Poświęcił wszystko, by tylko uratować Pretty. Nagle zauważyłam, że nie kocha samego siebie jak wcześniej. Zupełnie jakby jego miłość do samego siebie przeszła na jego rodzinę. Nie liczył się tylko on, liczyła się tylko Pretty. Oczywiście Julcię też kocha przeogromnie, co można było zobaczyć niejednokrotnie.
Podsumowując
Walter był: głupim arogancikiem, z ogromnym ego, jak z Paryża do Bostonu. Był też siatkarzem według mnie przez jakoś połowę opowiadania xDDD
Walter jest: kochający, zdeterminowany i smutny.
To chyba tyle, co chciałam napisać. Dziękuję za rozdział, jest cudowny ♥
Czekam niecierpliwie na następny.
Pozdrawiam bardzo serdecznie,
Eden
Until the dawn
Ej, marudzenie też jest spoko! Dzięki niemu wiem, że moje opowiadanie wywołuje jakiekolwiek emocje.
UsuńWiesz co, to chyba nawet dobrze, że widzisz podobieństwo między Michelle i Walterem. Bo trochę taki był zamiar. Że Michelle ma przypominać dawnego Waltera, by taka dość... infantylna? Ale mam nadzieję, że nie będzie Cię irytować.
Sprawa Mateusza i Pretty łatwa nie jest. Muszę się bardzo pilnować, by rozegrać to delikatnie i logicznie. Ale w ogóle w tym opowiadaniu będzie więcej takich delikatnych kwestii.
Uwielbiam Twój opis Waltera <3 Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem za niego wdzięczna. Bo trochę się bałam, że Walter odbierany jest inaczej niż bym chciała. Ale nie, jednak nie tylko ja mam wrażenie, że wydoroślał. Mam nadzieję, że nadal pozostanie Twoją ulubioną postacią.
Bardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin
A cóż to za Ezékiel? I dlaczego poluje na niczego nieświadomą Michelle? Dziewczyna musi być dla niego ważnym celem, skoro zadaje sobie tylu trudu, żeby wpadła w jego ręce. Miejmy nadzieję, że nie narobi wielkich szkód... ^^
OdpowiedzUsuńMateusz! O jak mi go szkoda :( Wraz z odejściem Pretty odeszła też duża część jego samego, co ciągnie się za nim przez cały ten czas. Grał, żył, ale to już nie było to samo, bo nie mógł pogodzić się ze stratą dziewczyny, którą pokochał całym sercem. Pojawienie się na tym meczu może miało mu w czymś pomóc, ale... No właśnie. W tym tłumie, w tym zgiełku kibiców napotkał
znajomą twarz i przepadł. Bo przecież jakim cudem mogła to być jego Pretty? Niewiele myśląc postanowił to sprawdzić i przekonać się, że ma jakieś zwidy, kiedy okazało się, że zwidy wcale zwidami nie są. Bo oto stała przed nim jego Pretty. Pretty, która rzekomo umarła, której utraty nie zdołał przeboleć. Absolutnie nie dziwię się jego reakcji! Pretty również była w ciężkim szoku, a gdy Mati zemdlał zadziałała instynktownie. Była przy nim, nie opuściła go ani na krok, czym wzbudziła pewne podejrzenia u swojej siostry. Wsiadła z nim do karetki... I pytanie, co będzie, kiedy Mati odzyska przytomność? To się dopiero zadzieje! :D
Michelle wydaje się być dość zwariowaną osóbką, która prawie dostała zawału podczas meczu brata ^^ Ale takie emocje, nie można przejść obok nich obojętnie. Timi dzięki wsparciu swojej rodziny szalał na parkiecie i na pewno dodało mu to skrzydeł :) Ciekawi mnie, czy teraz Michelle wcieli się w rolę detektywa i za wszelką cenę będzie próbowała się dowiedzieć, kim dla jej siostry jest Mateusz ^^
Walter... A temu co do głowy strzeliło? Rozumiem, że musi dojść do siebie po wszystkich tych wydarzeniach, ale skąd wziął mu się pomysł, żeby opuszczać Julcię? Przecież wcale nie chce tego robić! Nie wiem, czemu, ale od razu pomyślałam, że Julcia może być w ciąży, a ta cholera jedna za bardzo wzięła do siebie swoje myślenie odnośnie braku odpowiedzialności. Ale może kryje się za tym coś zupełnie innego. Może Walt jednak zmieni zdanie i wróci do mieszkania? Nawet nie chcę sobie wyobrażać reakcji Julci, gdy obudzi się w pustym mieszkaniu.
Walter, Walter... Na pewno kochający, troskliwy i nie bojący się podjąć ryzyka ^^
Czekam na nowość :)
Pozdrawiam ;*
Z Mateuszem jest ten problem, że długo się wahałam, co do jego roli w opowiadaniu. Ale w końcu się zdecydowałam i mam nadzieję, że uda mi się jego wątek doprowadzić do końca.
UsuńCo do Waltera, to na razie niczego mogę zdradzić ;) Ale wszelkie domysły zawsze przyjmuję z szerokim uśmiechem.
Bardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin
No tyle co skomentowałam prolog i uciekłam z blogosfery. Ty dodałaś pierwszy rozdział ;). No gdybym weszła trochę później ;)
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się ten cały Ezekiel,to jakiś demon czy jak ? ;) Przynajmniej tak mi się skojarzyło od razu. I tak się zastanawiam, czego on może chcieć od Michelle?
A jak już jesteśmy przy niej, to może przy niej zostańmy. Polubiłam ją od pierwszego momentu. Wydaje mi się pozytywnie zakręcona. Taka zwariowana osóbka, której jest wszędzie pełno :)
Na kontynuację spotkania Mateusza i Pretty nie mogłam się doczekać. Biedny stracił swoją miłość życia. Kompletnie się pogubił po tej stracie i nie potrafił się odnaleźć. A tu nagle po tylu latach , pojawia się ona. Jego najukochańsza we własnej osobie. No nie dziwię się, że chłop zemdlał. Bo przecież nagle stanęła przed nim jego nieżyjąca Pretty. Jestem cholernie ciekawa jak to wszystko się potoczy. Jak dziewczyna mu to wytłumaczy? Czy Mateusz pozna prawdę o podróży w czasie? I czy w ogóle w to uwierzy?
Co do Waltera, to ja nie bardzo rozumiem, co się dzieje. No chyba tylko to , że popadł w jakąś depresję i zwyczajnie ucieka. Ale przed czym i dlaczego, no to już jest dla mnie zagadka.
A jakbym miała go opisać? Na pewno kochający, gotowy zrobić wszystko dla swoich bliskich i odważny, nie bojący się żadnego ryzyka.
Pozdrawiam Cię cieplutko i czekam na kolejny rozdział :)
Mnie też się zdarzało, że ledwo skomentowałam jeden rozdział, a ktoś już dodał następny. Taki zbieg okoliczności :)
UsuńMateusz i Pretty mają przed sobą ciężką rozmowę, ale nie zamierzam wszystkiego skończyć na jednej scenie! Więc trochę zabawy będzie.
Bardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin
Ja tu czytam prolog, a tu już rozdział jest! Cieszę się baaaardzo!
OdpowiedzUsuńNie wiem kim jest ten Ezekiel czy jak mu tam, ale nie podoba mi się wcale. Po dramatach z poprzedniej części, boję się, że to samo będzie tutaj. A ja jednak chciałam trochę spokoju.
Fajnie, że wprowadziłaś perspektywę najmłodszej z rodzeństwa Antigia, bo myślałam że jeśli się pojawi, to raczej jako "dodatek", a tu proszę zaskoczyłaś mnie. Widać, że dziewczyna jest radosna i raczej podchodzi do życia lekko, ale ktoś musi być w ich rodzinie zabawny i nieprzewidywalny. Chociaż, jeśli chodzi o nieprzewidywalność, to oni wszyscy tacy są.
O kurczaki! Mati stracił przytomność po zobaczeniu Pretty. Nie dziwię mu się, bo na pewno doznał szoku na widok dziewczyny i trochę mu zajmie dojście do siebie. Kiedy przeczytałam, że Pretty chodzi z tlenem zrobiło mi się cholernie smutno. Niestety śpiączka zostawiła po sobie ślad i to dość widoczny. W tym wątku najbardziej czekam na rozmowę Matiego z Pretty i to, jak potoczy się dalej ich znajomość.
WTF! Co ten Walt odwala?! Jaka ucieczka? Czy on myśli? Wydaje mi się, że chwilowo ktoś odciął mu dopływ powietrza do mózgu i sam nie wie, co robi.
Jak postrzegam Waltera? Na pewno jako dobrego chłopaka, który dla rodziny jest w stanie zrobić wszystko. Również jako szaloną osobę, bo niejednokrotnie to udowodnił podejmując ryzyko w uzyskaniu odpowiedzi na nurtujące go pytania. To po prostu fajny chłopaczyna.
Do następnego, pozdrawiam
Spokój? Wątpię żeby rodzeństwo Antiga znało takie słowo ;) Oj, nie, spokój był chyba tylko w dwóch moich opowiadaniach siatkarskich, a napisałam ich trochę. I nie, nie lubię spokoju.
UsuńPerspektywę Michelle planowałam od momentu, gdy tylko tę postać wymyśliłam, czyli od czerwca tego roku.
Walt będzie podejmował wiele niezrozumiałych decyzji, ale przecież nie wszyscy są idealni ;)
Bardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam
Violin
Sama nie wiem jak to się stało, że nie skomentowałam tego rozdziału. Dopadła mnie jesienna depresja i mamy teraz jej skutki. Ale postanowiłam honorowo skomentować osobno pierwszy, jak i drugi rozdział.
OdpowiedzUsuńZacznę od Michelle, która jest kompletnie zwariowaną osobą. Ale cóż się dziwić. Nazwisko zobowiązuje ^^ czytając rozdział z jej perspektywy nie dało się nie uśmiechać bądź co kilka zdań po prostu parskać śmiechem :D Świr w pozytywnym tego znaczeniu. Ale w tej całej wariacji można wyczuć miłość oraz wsparcie dla najbliższych. Jak chociażby dla Pretty :) Kompletnie nie dziwię się iż Michelle doznała szoku gdy siostra oznajmiła iż wybiera się do szpitala z kompletnie obcym mężczyzną. Bo cóż młoda miałaby sobie pomyśleć? ^^ ciekawi mnie jak Pretty jej to wytłumaczy! Okazuje się też, że dziewczyna może odegrać w tej historii najważniejszą rolę. Ezékiel jest praktycznie jej cieniem i nie robi tego bez powodu.
Pretty i Mati spotkali się pierwszy raz od tragicznego wypadku. Jak się okazuje, mężczyzna dobrych kilka lat nie mógł się pogodzić z utratą dziewczyny. I nagle stanęła przed nim kompletnie nie zmieniona. Nie dziwne więc, że wywinął orła ^^ Tylko, co teraz? Jak Pretty mu to wytłumaczy?
Zaniepokoiłam się Walterem. Dlaczego uciekł i zostawił Julci jedynie list? Co takiego go przerosło? Czyżby wydarzenia związane ze śpiączką Pretty mogłyby go zmienić? Bo kto jak kto, ale Walter Antiga tchórzem nie jest ^^
Serio? 😆 dopiero nadrabiam u was wszystko i gdzie nie wejde to "Michi" 🥴 bez kitu hahahaha jak jeszcze raz u ktorejś to zobaczę...to...będę musiała się do tego przyzwyczaić 🤪 (ciekawe czy jest to możliwe 🤔)
OdpowiedzUsuń